Jeszcze cztery tygodnie temu w moich planach był Bieg Sylwestrowy w Trzebnicy. Wysłałem nawet zgłoszenie jednak mojego nazwiska na liście startujących jakoś nijak nie mogłem się doszukać .Broń Boże nie obwiniam tu organizatora, bo dobrze mógł mi niespodziankę zrobić mój staruszek komputer, który ostatnio łapał różne wirusy i wirusiki. Od dawna zamierzałem zaliczyć Nałęczów. Nawet Admin coś ostatnio rozważał zaszczycić go swoją obecnością, jednak zmienił plany i teraz niech żałuje. Dodatkową pokusą był tu proponowany Bal Sylwestrowy, a w Trzebnicy prawdopodobnie balów już się nie organizuje. Już wcześniej podejrzałem żonie grafik i wiedziałem, że ze względu na pracę czterozmianową ma Sylwester i Nowy Rok jako dni pracujące. A więc jest okazja urwać się z domu bez eskorty.
Któregoś dnia zerwałem się z fotela zadzwoniłem do Nałęczowa, gdzie jakaś miła pani połączyła mnie ze Staszkiem Marcem współ organizatorem X – Jubileuszowego Biegu Sylwestrowego Nałęczów - Sao Paulo. Poprosiłem go o wciągnięcie mnie na listę uczestników i jako samotnemu załatwienie jakiejś gejszy do towarzystwa. Staszek odpowiedział, że Nałęczów to kurort i samotnych pań jest tu bez liku, wobec tego potrzebne ci będzie też spanie, dodał na zakończenie i zapisał przy moim nazwisku - z noclegiem. Jednak to co się tak dobrze zapowiadało już na początku dość szybko wzięło w łeb. Otóż zaliczyć Nałęczów zachciało się też mojemu bratu oczywiście z żoną, a więc chyba moja małżonka puszcza za mną ogon, czyli przyzwoitkę.
Ze względu na oszczędności jedziemy jednym samochodem. Po drodze ocieramy się o Kazimierz Dolny i odwiedzamy Kraśnik. Do Nałęczowa przyjeżdżamy o zmroku, ale ma to dodatkowy smak estetyczno - wizualny z uwagi na przystrojone i ładnie oświetlone sanatoria i domy wczasowe. Na ulicach tu i ówdzie widać spieszące się gdzieś, odświętnie ubrane pary z nieodłącznym brzęczącym szkłem bagażem (nie tylko szampanem ). W biurze organizatorów meldujemy się gdzieś około godz. 17:00. Prawie równocześnie z nami zjawia się około 10 osobowa Warszawa z panią Renatą Atropik (zaliczyła siedem kontynentów) , panami Andrzejewskim, Niedźwieckim i z gościem dla mnie niespodzianką, o którym trochę później. Sam budynek internatu położony w cichej uliczce z bezpiecznymi miejscami na parking.
W biurze zawodów ruch, gdzie oprócz wolontariuszy jest też drugi współorganizator Sylwester Dudek. Tadeusz Andrzejewski zauważa, że to przecież dzisiejszy solenizant i składa mu oprócz życzeń noworocznych życzenia imieninowe. Za jego przykładem idą inni bo w międzyczasie pojawiają się następni w tym Eugeniusz Jankowski z Puław, Tomek Chawawko i Stach Orlicki. Robi się zaraz wesoło i przyjemnie. Dobra zaliczka przed biegiem i balem. Jak ryba w wodzie czuje się tam też Janek Kulbaczyński częsty i wierny gość tego biegu zaprzyjaźniony z organizatorami. Pan który zapisuje do biegu pyta na jaki dystans się decyduję 1000 czy 7000 tysięcy metrów. Proszę o 7 km. Opłata startowa 30 zł., ale w tej opłacie już przed startem otrzymuję koszulkę, medal, przepiękny kolorowy dyplom, proporczyk, z którego dowiaduję się, że patronat na biegiem objął Burmistrz Nałęczowa Wojciech Wójcik, okolicznościową broszkę, nr startowy 31 i porcelanową płytkę, formatu ciut większego niż zeszyt, na którym oprócz dwóch sylwetek biegaczy umieszczonymi pod flagami Polski i Brazylii są też herby miast Nałęczowa i Sao Paulo dalej data, jaki to bieg i na dole napis
„OSTATNIA W STARYM ROKU I PIERWSZA W NOWYM ROKU IMPREZA SPORTOWA W EUROPIE”
A więc biorę udział w czymś wyjątkowym. Brat nie zamierzał się wysilać i wybrał dystans 1000 metrów. Załatwił z żoną Grażyną formalności startowe i pojechali szukać po Nałęczowie jakiegoś bardziej ekskluzywnego lokalu, by po biegu w tę jedną niepowtarzalną sylwestrową noc poszaleć. Jednak jak szybko pojechali tak szybko skruszeni wrócili dopłacając po 50 zł za bal na miejscu. Wszędzie gdzie byli, to były Bale Sylwestrowe, ale nie na ich kieszeń. Zakwaterowany zostałem w pokoju trzyosobowym z Kulbaką i kolegą z Lublina. Przed biegiem oczywiście jak przystało na dobrą organizację prawdziwe pasta-party. Opyliłem za krótko przed biegiem talerz klusek z sosem, które potem czułem na podbiegach przed Urzędem Miasta. Zresztą dla wszystkich bez wyjątku osób, czy to uczestników biegu, czy osób towarzyszących na oddzielnych stołach wystawione było jadło picie i owoce w dowolnych ilościach, nawet kiwi.
Do sylwestrowego o północy biegu oczywiście trzeba było się specjalnie ubrać. Kapelusz to normalka, ale do tego poprzypinałem dwa kolorowe światełka i na patyku przywiązany dzwonek, który potem widziałem jako migawki w telewizyjnym teleexpresie jak dzwoniąc nim dopingowała nas na mecie Grażyna. Start chyba był o godz. 23:50. Na linii startowej ustawiliśmy się w szpalerze kibiców, którzy w ręku trzymali przygotowane przez organizatorów zapalone pochodnie. Przepiękna sceneria, szkoda
tylko, że zabrakło śniegu. Pojawiło się sporo dziennikarzy z kamerami przeprowadzając z zawodnikami wywiady. Mnie najczęściej pytano gdy dowiedzieli się, że jestem pierwszy raz , skąd przyjechałem i czy mi się tu podoba i czy przyjadę za rok?. Wywiadów udzielałem w towarzystwie nie byle jakim, bo w obecności wspomnianej pani Renaty Atropik i gościa niespodzianki tj. Bogdana Barawskiego. Oboje biegali na wszystkich siedmiu kontynentach, a Barewski wygrał nawet maraton na Antarktydzie, co opisał w servisie w dziale Artykuły. Bogdana chciałem poznać bliżej i zasięgnąć języka na temat maratonu w Bostonie, gdzie startował w ub. roku i z czasem 2:56:18 zajął 219 miejsce.
W tym roku mając jeszcze ważną do września wizę wjazdową do USA postanowiłem zaliczyć ten najstarszy maraton świata, który ma się odbyć w kwietniu już po raz 109. Na razie z Andrzejem Ślązakiem przeszliśmy weryfikację i umieszczono nas na liście startowej wcześniej ściągając z karty kredytowej równowartość 131 dolarów. Jednak za wiele od Bogdana się nie dowiedziałem bo padł strzał startera i trzeba było wyruszyć na trasę, a że było to na krótko przed północą to zaczęła się już kanonada fajerwerków odpalanych przez licznie przybyłą na trasę młodzież. Już od 1 km ktoś częstował mnie szampanem.
Dość często z tych dodatkowych punktów odżywczych korzystała biegaczka czarownica w osobie przebranego biegacza z Łęcznej. Do pokonania jest sześć okrążeń. Już na trzecim dubluje mnie dwóch biegaczy z Ukrainy. Za nimi Kuzdra z Zamościa, Balcer z Pleszewa i Tomek Chawawko z Dębna z Rosjaninem Krawcowem. Dalej już straciłem rachubę kto i ile mi kółek dołożył? Czołówka ścigała się serio. Im dalej końca tym większe bieganie rekreacyjne. Wylądowałem gdzieś około 56 miejsca. W biegu udział wzięli też sprawni inaczej z Sawą i Stefaniakiem. Po przekroczeniu mety i oddaniu karteczek sędziom, wszyscy pospiesznie udawali się do bazy na kąpiel i przebranie do balu. Kobiety dodatkowo nanosiły makijaże by wyglądać w tańcu pociągająco. Ostatnich do internatu odwoziły pojazdy Straży Pożarnej z włączonymi kogutam
i na dachach.
Sala bankietowa mieściła się na parterze, gdzie po wspólnym otwarciu szampanów zarówno tych zafundowanych przez organizatorów jak i tych przywiezionych przez nas złożyliśmy sobie dodatkowe życzenia noworoczne. Sala balowa z efektami świetlnymi mieściła się pół piętra niżej, gdzie biegacze dawali upust tańcząc zapamiętale. Gdzieś o godz. 4:00 ogłoszenie wyników i wręczanie nagród właśnie w sali balowej. Obaliłem półtora szampana i nie wszystko pamiętam. Wiem na pewno, że kategorię starszą obsadziła Warszawa.
Pan Niedźwiecki nie miał konkurentów, a i Andrzejewski był na podium. Wygrali zawodnicy Ukrainy Giczun i Zaczepa, trzeci Kuzdra - Zamość. Chawawko piąty. Na wyniki nie czekałem, więc nie znam lokat kobiet. Dodam tylko, że organizator zadbał o biegaczy w temacie poodwożenia na dworce jak i poinformował kto i do jakiego miasta jakie ma autobusy, czy pociągi i co ważne czy one kursują w Nowy Rok. A był nawet gość ze Świnoujścia Paweł Rozenfeld, który otrzymał upominek za pokonanie najdłuższej drogi na X Bieg NAŁĘCZÓW SAO PAULO.
Dodam tylko, że wszędobylski kucharz Michał Kowalski chodził po pokojach i triumfalnie oznajmiał, że w beczce zostało jeszcze 35 litrów piwa i kto ma ciężką głowę to proszę bardzo on służy pomocą. W końcu ponalewał je do półtoralitrowych butelek po napojach i wręczał odjeżdżającym na drogę. Tak jak przyrzekłem miejscowym dziennikarzom będę chciał tam wrócić za rok. Tu serdecznie dziękuję Staszkowi Marcowi i Sylwkowi Dudce za przyjemnie spędzony czas i umożliwienie mi wejścia w 2005 rok biegiem.
Wojciech Gruszczyński