2013-03-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bo to czysta głupota jest (czytano: 1646 razy)
"bo powiedzmy sobie szczerze - u amatorów kontuzja przeciążeniowa - to czysta głupota.
każe ci ktoś biegać? nie.
musisz zrobić jakiś wynik? nie.
boli? tak.
to po chuj wychodzisz na trening, zamiast pokombinować z odpuszczeniem/rozciąganiem/wzmacnianiem/techniką?"
Piotr Karolczak vel kulawy pies
____________________________________________________________
Styczeń 2013 – czas najwyższy zacząć budować bazę pod wiosenny półmaraton. Jak teraz nie zacznę biegać konkretnego kilometrażu, to mogę zapomnieć o 1:35 na otwarcie sezonu. Noga nie wytrzyma obciążeń to trudno. Spróbować trzeba, nie ma już nic do stracenia. Plan rozpisany, chęci są, czas jest, nic tylko trenować.
04.01.2013 – 8,2 km
05.01.2013 – 11,4 km + siatkówka 2h
06.01.2013 - wolne
07.01.2013 – 11,8 km + siłownia
08.01.2013 – 10,7 km
09.01.2013 – basen
10.01.2013 – 9,4 km
11.01.2013 – 15,7 km - w czasie biegu w porządku. To najdłuższy dystans przebiegnięty od blisko 8 miesięcy. Ale po treningu noga znów napuchnięta i boli. Kilka dni przerwy. Biegać można, ale nie na takich obciążeniach, realizacja planu zakończona... po 8 dniach i 68 km. Trochę się spodziewałem, że tak będzie.
Maj 2012 – dobrze przepracowana zima zaprocentowała. Już 1 kwietnia robię, właściwie bez specjalistycznego treningu, życiówkę na 15 km – 1:07:14 – sporo lepiej niż w najbardziej optymistycznych scenariuszach. W połowie marca rozpocząłem plan, na który miałem ochotę już od długiego czasu, ale ciągle bałem się zacząć. 10 km w 40 min Bartoszaka. Prędkości odcinków tempowych trochę niższe niż w planie. Po 3:45 min/km na pierwszym treningu to dałem radę raz przebiec 1200 m, a nie cztery :) Biegam ile daję radę, jak w takim wypadku z tego planu nabiegam ok. 41 minut to też będę zadowolony. Trenuję jak nigdy, wszystko idzie raczej gładko.
W 9 tygodniu planu start testowy na 10 km w Skawinie (12 maja). 5 tygodni przed starem docelowym do którego trenuję. Pogoda idealna, lekki stres jest, to dobrze, ciężko ocenić na ile mnie w tej chwili stać. Robię 41:11, bijąc jednocześnie 3 życiówki na jednym biegu (na 10 km, 5 km - drugie połowa dystansu w 19:59 i 3 km)! Radość ogromna, mobilizacja do dalszej pracy jeszcze większa.
Dwa dni po biegu – w poniedziałek 14 maja – mecz w piłkę nożną w amatorskiej lidze 6-stek. Dostaję lekko w kostkę, jest taka trochę ściągnięta, ale bardzo nie boli więc gram do końca. W domu sprawdzam, że zrobiła się bania, ale co tam, pewnie przejdzie za dwa dni. Następnego dnia odpuszczam rozbieganie, bo mam kłopoty z chodzeniem. Ale stan nogi się szybko poprawia pod wpływem maści i lodu. Już w środę wychodzę na trening. Mam do zrobienia 6x1200 m, a tego odpuścić nie mogę. Kontuzja nie jest przeciążeniowa, dostałem nogą w nogę, po prostu stłuczenie, więc myślę – bieganie nie zaszkodzi. Dobiegam z domu na bieżnię 900m kulejąc, chwilę dopinguje wykonującego swój trening Kamila i wracam na piechotę do domu. Czwartek wolne. W piątek z nogą już właściwie dobrze, nie czuję bólu, robię z kolegami rozbieganie 8 km + rytmy. W sobotę jest bieg na 5 km w którym chciałem pobiec. Coś tam czuję, ale nie ma porównania ze środą. Biegnę następnego dnia, nie ma innej opcji.
W tym momencie właściwie mogę skończyć tą opowieść, bo dalsze szczegółowe rozpisywanie nie ma sensu. Zanudziłbym najbardziej cierpliwego czytelnika, o ile już tego nie zrobiłem. :)
Streszczając... W sobotę zrobiłem życiówkę, właściwie nie bolało. W kolejnych dniach wykonałem jeszcze 3 treningi i zagrałem jeden mecz w piłkę. Noga bolała coraz bardziej z każdym dniem. Wkrótce miałem 51 dni całkowitej przerwy od biegania. Wydałem pewnie ok. 500 zł na leczenie (lekarze, fizjoterapia, dojazdy). Niedługo minie prawie rok od tego czasu. Ja dalej nie wróciłem do pełni zdrowia, a kostka wciąż jest lekko spuchnięta.
Co by było gdybym wtedy zrobił tydzień, może 2 tygodnie wolnego? Nie wiem, może plan by się rozsypał, ale może wszystko by przeszło i może w sierpniu 2012 robiłbym kolejne życiówki zamiast truchtać po 2 km. Może tak, a może nie. Nie ma to chyba teraz żadnego znaczenia.
Jak ktoś z Was będzie chciał wychodzić na trening z bólem, to może zabrzmią mu w głowie słowa, które napisał jakiś czas temu Piotr Karolczak na forum bieganie.pl: "to po chuj wychodzisz na trening" i zastanowi się dwa razy. Strasznie podoba mi się ten cytat. :)
Czy dziś żałuję?
Wiadomo, że wolałbym biegać niż nie biegać. :) Z początku byłem dość dobity. Chyba każdy (biegacz) wie jak to jest nie móc biegać, zwłaszcza w samym środku sezonu i gdy się jest w życiowej formie. "Gdy nie można robić czegoś do czego to przywykło, to nie działa to dobrze na psychikę".
Ale życie idzie do przodu, we wszystkim trzeba znaleźć pozytywy i gdyby nie ta kontuzja, to jestem pewny, że ominęłoby mnie wiele, ale to bardzo wiele innych fajnych rzeczy. :) Pod wieloma względami nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem dziś.
A co bym zrobił dzisiaj gdyby był 14 maja 2012?
Nie wiem, boję się, że to samo co wtedy. Bo to czysta głupota jest.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu rzański (2013-03-22,00:02): Pewnie też bym wyszedł. Amator niby nie musi i tu się różni od zawodowca, jednak poziom ambicji jest podobny i ciężko odpuścić "ważny trening". Człowiek jest chyba jedynym stworzeniem, które potrafi się doprowadzić do przetrenowania/kontuzji robiąc coś "bo chce", nie mając w zamian żadnych wymiernych korzyści :) snipster (2013-03-22,08:27): skąd ja to znam... ;) Przyczynowość - akcja - reakcja. Tego nie zmienisz. Ja to sobie tłumaczę tak, że "tak musiało być", nie w tej, to w inny sposób. To teoria dla ambitnych jak ty, czy ja, którzy wciąż balansują na granicy, albo chcą sprawdzić jaka jest granica. W końcu zawsze można dostać cegłówką z dachu wychodząc z domu nic nie robiąc ;) keicop (2013-03-22,16:37): Dokładnie tak. Poza tym trzeba się cieszyć tym co jest. Wychodzę na trening, wracam, jestem szczęśliwy. 40 min będzie teraz, za rok, za 5 lat, czy wcale nie będzie to drugorzędna sprawa :)
|