Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [37]  PRZYJAC. [140]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Honda
Pamiętnik internetowy
W drodze do sukcesu

Honorata Janowicz
Urodzony: 1995-10-11
Miejsce zamieszkania: Opalenica
45 / 45


2015-11-25

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Czterdzieści dwa, sto dziewięćdziesiąt pięć (czytano: 2757 razy)

 

Wielu znajomych pyta mnie dlaczego nie ma relacji z maratonu, kiedy będzie, czy ją napiszę... Co na to odpowiadam? Że nie wiem... bo nie potrafię nic napisać :) Zwykle na temat każdego biegu mam do powiedzenia aż za wiele, mogłabym rozpisywać się w nieskończoność, słowa same ze mnie upływają. Teraz jednak jest zupełnie inaczej...

Relację z maratonu miałam ułożoną w głowie już na długi czas przed samym biegiem. Wstęp napisany słowo po słowie. Tak długo układał mi się w myślach, że znałam go na pamięć. Jeździłam rano do pracy rowerem, wpatrując się we wschodzące słońce, kręcące się wiatraki, przyrodę w wolnym tempie przygotowującą się do zimowego stanu i zastanawiałam się, jak to będzie. Jak to wytrzymam. Jak będę potrafiła przebiec 42 kilometry i 195 metrów. Nie wiedziałam, co mnie czeka, nie znałam smaku maratońskiej mety i tak bardzo chciałam to poczuć a jednocześnie tak bardzo się tego bałam. Znajomy Tomek, który miał z nami biec, na kilka dni przed startem pokrótce mi to przybliżył: „Napiszę Ci mniej więcej scenariusz - start to podniecenie i ekscytacja. 10km - co to maraton? Przecież to łatwe. 21km, łeee teraz to z górki. 28km co ja tu robie. 35km - będziesz wyzywać prawdopodobnie Paulinę, że cię na to namówiła… i to od najgorszych. 40KM - to już tylko głowa, nóg już nie Ma. 42,195 - jesteś w niebie! Tak mniej więcej i pokrótce będzie to wyglądać. Aha, meta - będziesz mówić - nigdy więcej, a w poniedziałek będziesz szukać maratonu na wiosnę.” Rzeczywistość była jednak jeszcze inna… :)

11 października. Bardzo chłodny poranek. 20 lat temu moja mama jechała na porodówkę czując między nogami pchającą się na ten świat istotę. 20 lat później ta istota szykuje się do swojego pierwszego maratonu. Maraton (czyt. poród) mamy trwał 20 minut. Mój maraton (czyt. maraton :) ) będzie trwał o 4 godziny dłużej. Bo chciałam go ukończyć w 4:20.
Słyszymy głos Romana Toboły. Wspaniały, kojący, znajomy głos. Widzimy pełno ludzi. Starych wyjadaczy. Debiutantów. Znajomych. Nieznajomych. Czarnoskórych. Obcokrajowców. Kibiców, wśród nich ci moi. Najlepsi. Dawid, mama z siostrą na rowerach, szwagier.

I nagle stoimy już na starcie. Obok mnie ona. Moja przewodniczka. Ta, dzięki której jestem teraz tu jako zawodnik. Jako uczestnik tego niesamowitego wydarzenia. Pchełka. To ona mnie namówiła. To z nią robiłam wszystkie długie wybiegania. To ona była motorem, który napędzał mnie do działania. Jest obok mnie i będzie przez cały czas. Będzie moim aniołem stróżem. Startujemy. Krzyczę, patrzę w niebo, wzruszam się, małe kropelki spłynęły po policzku. Ustalamy tempo. Biegniemy. Po prostu biegniemy. Z nogi na nogę. Rozmawiamy, wyprzedzamy, jesteśmy wyprzedzani. Machamy do zdjęć fotografom, uśmiechamy się. Na punktach odżywczych jemy, pijemy.

Na 24-tym kilometrze, na Malcie kończę 20 lat. Mama zakończyła swój maraton, ja jestem nieco za połową swojego. Tata, podobnie jak w chwili narodzin, jest obok mnie. Jest pięknie. Pogoda nas kocha. Świeci słońce. Kibice dają czadu na każdym kroku. 28km, stoją oni. Moi kibice z transparentem. Oddaję Dawidowi bluzę, jedzie za nami na rolkach przez długi czas. 2/3 za nami. To musi się udać. Są podbiegi, widzę je, ale nie czuję żadnego z nich. Jak to możliwe?

31 km. Pchła mówi, że do ostatniej dyszki pozostał kilometr. „I porządnie ten kilometr przemyśl!” :) Jak to możliwe, że biegnie się tak dobrze?
33 km. Dość spory podbieg, ale znów go nie poczułam. Wtedy pomyślałam, że jeszcze nigdy nie przebiegłam więcej niż właśnie 33 km. I chwilkę po tym pomyślałam „no to właśnie dziś przebiegniesz”.
36 km. Zbliżamy się do stadionu. I wtedy tata zaczął odstawać. Powiedział, że mamy się nim nie przejmować i biec dalej. Trochę szkoda, ale cóż. Doganiamy balony na 4:15. Tego się nie spodziewałam, bo w moim planie utworzonym w głowie nie dało rady przecież zejść poniżej tego czasu. Zaczynam się bać. Mówię Paulinie, że nie wyprzedzamy ich, ona na to przystaje, ale po chwili mówi, że musimy wyprzedzić, bo wypadniemy rytmu. Jak zwykle ma rację 
37 km. Wtedy czuję delikatne ukłucie w okolicy serca. Oho, zaczyna się, no przecież kiedyś musiało, bo to niemożliwe, żeby było tak dobrze. Poziom motywacji zaczyna gwałtownie spadać, zaczynam się denerwować, ale wiem, że to tylko 5km, że jakoś się dokulam. Nagle ból mija, nie wiem jak, nie wiem gdzie, umyka. Jesteśmy ponownie na Grunwaldzkiej. Byliśmy tutaj jakieś 35km temu.

Już wiem, że nam się uda. Nie może być inaczej. Mogę się nawet czołgać. Ale nie poddam się. Nie teraz. Nie z nią u boku. Zgarniamy po drodze kolegę z klubu, Huberta, targanego okropnymi skurczami nóg. Biedny. Aż mi wstyd, że mnie nic nie boli. Mijamy kolejnych ludzi, jeden z nich mówi „jak wy to robicie, że na tym etapie wyprzedzacie?”. Na 40-stym kmie Pchełka mówi coś, czego w życiu bym się nie spodziewała: „mam kryzys”. I wtedy to ja czuję odpowiedzialność. Podaję jej wodę, mówię, że musimy, że nie teraz, że damy radę. Jesteśmy już tak blisko, że bliżej być nie można.

Słyszę głos Romana Toboły. Łzy wychodzą mi na wierzch dokładnie w tym samym miejscu, co 42 km temu. Wbiegamy w ostatnią prostą. Gęsia skórka. Motyle w brzuchu. Krzyczę. Drę się. Matko, zrobiłam to! To nie może być prawda. Przebiegamy linię mety. Zatrzymujemy zegarki. 4:12:13. Kładę się na ziemię, Pchła podnosi mnie i zakłada mi na rękę bransoletkę z napisem „Honda Maratonka. 11.10.2015”, którą noszę na każdym biegu, tulimy się, dziękuję jej za to wszystko, za całe 42 km, za to że była ze mną, krok w krok. Anioł Stróż.
Na mecie byli pozostali... brat z dziewczyną, kuzynki, ciocia, wuja... tort... prawdziwa uczta :)

W wiek „dwójki z przodu” wkroczyłam z moim chyba największym dotychczas życiowym osiągnięciem. Z wewnętrznym oczyszczeniem. Z wiarą. Z nadzieją. Z poczuciem, że jeśli się chce, jeśli się uwierzy… MOŻNA WSZYSTKO!


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


michu77 (2015-11-26,08:07): Gratki Honda! Już zapomniałem, ile radości może sprawić debiutancki maraton... ale mi przypomniałaś :P
snipster (2015-11-26,09:34): chwile lotne jak ulotka... ;) Gratki, Hondziaro, Maratonko :)
krunner (2015-11-26,10:05): Brawo! Brawo! Brawo! Świetny opis debiutanckiego maratonu! Czwórka w maratonie czeka na złamanie ;-)
Inek (2015-11-26,12:40): Już w Grodzisku Wielkopolskim było widać, że masz szanse na dobry wynik w maratonie, a Twoja wiara pomogła Ci zrealizować to biegowe marzenie w sposób celujący, brawo! Gratuluję :)
michl11 (2015-11-26,19:46): Relacja zawsze na bardzo wysokim poziomie. Ogromne Gratulacje za debiut w Maratonie. Szkoda że nie zgadaliśmy się przed starem ;) Normalnie z łezką w oku wspominam swój debiut, Uwierz mi tego się nigdy nie zapomina, będziesz pamiętała każdy kilometr ;)
andbo (2015-11-27,10:21): Moje gratulacje! Wspaniały debiut maratoński i piękna relacja.
jacdzi (2015-11-27,21:18): Braaaaaaaaaaaaaaaaaawo!!!!!!!!
kasjer (2015-11-28,07:48): No i zrobiłaś to! :))
Mahor (2015-11-28,23:21): Szczera,prawdziwa relacja prosto z serduszka...Gratulacje!Kiedy i gdzie następny?







 Ostatnio zalogowani
LukaszL79
05:03
biegacz54
04:49
romangla
00:37
benfika
23:58
alex
23:08
STARTER_Pomiar_Czasu
22:49
marcoair
22:13
Stonechip
21:52
schlanda
21:46
heniek001
21:38
maratonczyk
21:30
Henryk W.
21:17
Janek2000
21:15
staszek63
21:13
rys-tas
21:11
maraton56
21:07
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |