2014-02-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Powtóreczka.. (czytano: 3488 razy)
Nie lubię iść na "łatwiznę", nie lubię biegać skrótami, ale dziś z premedytacją "łamię swoje własne zasady".
Dziś kopiuję wpis z 2009 roku.
Dlaczego???
Chyba dlatego, że tamten bieg zmienił całe moje życie..
A oto i wpis..
Musiałabym być skończoną idiotką, by raz jeszcze spróbować przebiec ten morderczy dystans….tak skomentowałam swój pierwszy w życiu maraton.
Wypowiadając te słowa byłam święcie przekonana, że już nigdy nie przebiegnę maratonu, ba byłam pewna, że w życiu już nikt nigdy nie namówi mnie na żaden bieg…
Jeżeli wspomnę, że maraton ten przebiegłam bez żadnego treningu…to wszystko jasne. Jak mogłam być tak „głupia” by bez treningu stanąć na starcie maratonu??
To nie głupota ale moja zarozumiałość i… chyba nieświadomość co znaczy maraton.
Ale od początku..
Wstyd przyznać, ale lat temu 28, zagadnęłam mojego kolegę, czy aby z nim wszystko w porządku, bo od jakiegoś czasu widywałam go biegającego po okolicznych lasach.
-Za 4 miesiące w Warszawie jest maraton i mam zamiar go przebiec, dlatego troszkę trenuję…...42 kilometry to nie przelewki i bez przygotowania nie ma nawet co marzyć by go ukończyć..usłyszałam..
-Wielkie mi halo..maraton!!!!
Jakbym chciała na pewno przebiegłabym go bez najmniejszego problemu- stwierdziłam buńczucznie.
Zapomniałam o tej rozmowie, czas mijał, kolega uparcie „wydeptywał" leśne ścieżki…a ja widząc go trenującego ciągle powtarzałam mu…że z tym swoim trenowaniem to chyba przesadza…że chyba powinien odwiedzić lekarza....od "głowy"
Pewnie, nie pamiętałabym tej naszej rozmowy, ani mojej własnej zarozumiałości, gdyby…
Gdyby nie kolega, który na dwa dni przed wyjazdem na Warszawski Maraton odwiedził mnie.
Wręczając mi bilet na pociąg powiedział
-Masz okazję udowodnić jaka z Ciebie twardzielka i że stać Cię na przebiegnięcie maratonu bez żadnego przygotowania…
O cholera!!!!! Ależ mnie wówczas zaskoczył.
Ze zdziwienia szczęka mi opadła a i minkę chyba musiałam mieć przerażoną…bo kolega dodał
-Co już masz cykora??
Jasny gwint…ależ się bałam…już miałam nawet jakąs historyjkę wymyślić, by tylko nie jechać, gdy usłyszałam
- Wiedziałem!!!!! Wiedziałem że stchórzysz!!! Wygrałem zakład!!!!!
Co ja???? Ja i tchórzostwo??? O nie!!!! Nie pozwolę by wygrał zakład!!!
No i tak za sprawą kolegi, oraz mojej dumy, głupoty i zarozumiałości 20.09.1981r byłam jedną spośród 2016 osób które stanęły na starcie III Warszawskiego Maratonu…
Gębusia uśmiechała mi się..uśmiechała, bo nie byłam świadoma na co się porywam.
Start!!!!!
Ruszyła rzeka biegaczy. Nie wiem, jak to było możliwe, ale do 20km nie czułam, że biegnę. Zresztą nie wiedziałam po ile biegnę, ponieważ biegłam bez stopera.
Biegnącego obok zapytałam jaki mamy czas.
Dziś, po latach wiem, że musiał to być biegacz bo oznajmił mi, że biegniemy po 4.30/km co na mecie da nam około 3 godzin i 10 minut. Dodał jeszcze, że czas troszkę gorszy będzie, bo należy uwzględnić zmęczenie.
-Jakie zmęczenie??? Ja czuję się doskonale…Na pewno nie zwolnię!!!!
Długo nie musiałam czekać, by przekonać się, na własnej skórze, jak maraton obchodzi się z takimi zarozumiałymi „burkami” jak ja.
Do 30-stego jeszcze jakoś tam się poruszałam, byłam świadoma tego, gdzie jestem i co robię…znaczy, że biegnę…
Co było po 30-stym???? HORROR…
Bolaly mnie nogi, ręce…bolały nawet włosy i myśli…
Bolało dosłownie wszystko…
Każdy kolejny krok przybliżał mnie nie tylko do granic wytrzymałości, ale i do „szału”.
Głowa pękała od natłoku myśli, które lotem „błyskawicy” przebiegały umysł….
Myśli było wiele, ale najbardziej rozpanoszyła się …
TY ZAROZUMIAŁA WARIATKO…JAK MOGŁAŚ MNIE NA TAKIE MECZARNIE SKAZAĆ, JAK MOGŁAŚ??? NIGDY WIĘCEJ, NAWET ZA WSZYSTKIE SKARBY ŚWIATA…TYLKO IDIOTA SKAZUJE SIEBIE NA TAKI BÓL…
Dziwne, ale pomimo „mordęgi” nawet przez moment nie pomyślałam o zejściu z trasy…
Najszczęśliwsza chwila podczas tego maratonu, to ta w której zobaczyłam bramę Stadionu Dziesięciolecia.
Ostatnie 100m na bieżni biegłam ze łzami w oczach. Były to łzy bólu ale i łzy szczęścia, szczęścia, że nareszcie skończyła się ta męczarnia.
Czas 4.19.47 - 1502 miejsce na 2016 uczestników…
Chyba jednak jestem wariatką, bo w niedzielę „zaliczyłam” swój setny maraton….w czasie 3.10.42
Dziwne…wcale za wariatkę się nie uważam…dlaczego więc biegam maratony???
Bo "pokochałam" je, bo każdy maraton to wielkie wyzwanie, to sprawdzanie samej siebie….
Każdy maraton to cel….Cel, który dla mnie motywacją jest…
PS>>>>>Żałuję, że nie mam żadnej fotki z pierwszego maratonu…wklejam z setnego..
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu snipster (2014-02-14,09:21): haha, to się uśmiałem :) życie jest zbyt proste, żeby go sobie nie komplikować ;) odnośnie maratonu to kiedyś jeszcze słyszałem coś innego, że sam maraton to pikuś w porównaniu do przygotowań do niego ;) Truskawa (2014-02-14,09:45): Ty Maryś masz coś czego możemy Ci tylko zazdrościć. Fantastyczne wspomnienia, a do tego historię, którą wciaż piszesz sobie od nowa. Nie zmieniaj się zadziorze! Bywasz wkurzająca ale nie sposób Cię nie lubić. :) paulo (2014-02-14,09:54): kurczę, biegać maratony w granicach trzech godzin to dla mnie niewyobrażalne. Mario, szacunek i uznanie! maleńka26 (2014-02-14,12:20): Gratki za 3.10 w maratonie to już zdrowo zasuwałaś,odnośnie pierwszego maratonu ,to ja też pobiegłam swój bez przygotowania,gdy wbiegłam na metę to wszyscy byli pod wrażeniem ,że to był mój pierwszy maraton.
agawa (2014-03-05,08:35): Maryś gratulacje za wytrwałość, świetne wyniki i w ogóle :)
ewabilinska62 (2014-05-13,22:33): Marysiu po Tobie wszystkiego można się spodziewać.A o co się założyłaś?papa arco75 (2014-10-31,13:42): Jak zwykle jestem pod wrażeniem i pełen podziwu.
...zaczyna się druga setka, powodzenia! fajnygrabarz (2015-05-22,14:37): Co tam słychać? Biegasz dalej? Black Angel (2016-04-27,20:26): Marysieńko. Jesteś niesamowita, tyle wspomnień,kilometrów w nogach,trzymaj tak dalej.
|