2012-05-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wielki come back (czytano: 1420 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.endomondo.com/workouts/user/1060973
Wielki come back….
Kolejne dni były już tylko kontynuacją dobrej passy. Z treningu na trening czułem się coraz lepiej jeżeli chodzi o kolano, lecz nie można tego samego powiedzieć o mojej kondycji. Prawie dwa tygodnie bez biegania dawały o sobie znać w postaci podwyższonego tętna i bardzo ciężkiego oddechu, a w sobotę miał być mój „wielki dzień”.
Wielki dzień to może za dużo powiedziane, ale miałem spróbować swoich sił w nowej roli.
Jako Pacemaker.
Miałem mieszane uczucia co do tego czy dam radę, ale wiedziałem też razem ze mną pobiegnie kolega, który ma o wiele lepsze wyniki niż ja, więc w razie czego będę mógł liczyć na jego pomoc. Do około 18km czułem się świetnie i nie miałem większych problemów z utrzymywaniem tempa. Co prawda na odcinkach z górki musiałem się ostro hamować ponieważ moja „taktyka” biegu gdy jest pofałdowany teren wygląda inaczej tzn. na zbiegach troszkę szybciej, a na podbiegach wolniej, by całość wyszła na zero. A tutaj cały czas musiałem trzymać równe tempo. Nie było to łatwe, ale jakoś dawałem radę. Ostatnie trzy kilometry miałem totalnie pomieszany uczucia i odczucia tzn. z jednej strony miałem już mocno zmęczony nogi, a z drugiej strony mocno czułem „zapach mety” i chciałem się puścić ostro do przodu. Mój kompan z TEAMU nie pozwalał mi na to i cały czas czujnie spoglądał na zegarek. Przy założeniu końcowym, które wynosiło 1h40’00” przekroczyliśmy linię mety z 7sek wyprzedzeniem, co jest chyba bardzo dobrym rezultatem. Występ w nowej „roli” był i jest dla mnie nowym przeżyciem, który bardzo mnie sterował, bardziej niż „samowolny” START, gdy w grę wchodzi pobicie życiówki. Niesamowite w tym wszystkim było to jak człowiek czuje, że biegną za nim ci wszyscy ludzie którzy liczą na ciebie i twoje wsparcie w trudnych chwilach, a po mecie nagroda w postaci uścisku dłoni, uśmiechu i słów podziękowania od osób, których w ogóle nie znasz nawet nie wiesz, że biegli za twoimi plecami. WSPANIAŁE UCZUCIE!!! które zadziałało troszkę jak „narkotyk” tzn. chce się wracać do tej chwili.
Kolejne dwa tygodnie mijały pod szczególnym zachowaniem akcentów treningowych pod kątem startu w XI Cracovia Maraton. Musiałem jeszcze troszkę nadgonić formę i uspokoić swoje myśli dotyczące długich wybiegań. Jednak nic nie wskazywało na to, że pojawi się na horyzoncie jeszcze jeden kontrolny start na niższym „pułapie”, który doda mi tak dużego „wiatru” w skrzydła. Podczas przeglądania kalendarza startów doszedłem do wniosku, że bardziej owocny będzie dla mnie start na dystansie 10km niż na 5km. Dlatego postanowiłem pojechać do Gniezna na Bieg Europejski, w którym nie startowałem od czterech albo i pięciu lat. Po takiej przerwie byłem ciekawy czy bieg uległ rozwojowi czy nadal tkwi w miejscu. Jeżeli chodzi trasę to była bardzo ciekawie zaprojektowana, ponieważ były to dwie pętle o nierównej odległości ( jedna dłuższa od drugiej ) i przechodziły przez stare miasto. Do tego wyeliminowano do minimum wszelkie podbiegi co nadało trasie dużej szybkości.
Jeżeli chodzi o samą organizacje to wszystko przebiegało sprawnie i bez żadnych zakłóceń, jednak moim zdaniem jak chcą zachować wysoki poziom organizacyjny muszą mocniej pomyśleć o stronie socjalnej tzn. o szatniach i natryskach, bo jest ich zdecydowanie za mało.
Jadąc do Gniezna byłem strasznie zmęczony fizycznie i psychicznie co nie napawało optymistycznie na sam bieg i na wynik jaki mogę uzyskać. Im bliżej było godziny „zero” tym bardziej i mocniej byłem zestresowany. Praktycznie w ostatniej chwili już na linii startu postanowiłem postawić wszystko na jedna kartę i ustawiłem się na początku stawki, żeby nie tracić energii i czasu na przebijanie się podczas początkowej fazy biegu. Pierwszy kilometr minął bardzo szybko i bez żadnych problemów. Podczas sprawdzania czasu na pierwszym punkcie oczom nie wierzyłem gdyż zegarek wskazał 3’50”. Szok dla mnie był o tyle duży, iż przy takiej prędkości nie czułem większego zmęczenia co potęgowało jeszcze większy apetyt na więcej. Wiedziałem jednak, że to dopiero początek i zmęczenie oraz kryzys może jeszcze nadejść i to szybciej niż się spodziewam. Po półmetku a dokładniej od 5,5km do 7km zaczęło pojawiać się zmęczenie i kryzys spowodowany wiatrem który wiał prosto w twarz. Pogoda nie była zła, ale na tym konkretnym odcinku było dość wietrznie, co chyba nie tylko ja odczuwałem, ale też większość zawodników. Po minięciu punktu kontrolnego na agrafce, który był usytuowany na 7km wiedziałem, że mam duże szanse powalczyć o złamanie życiówki na tym dystansie, co przed startem wydawało mi się totalną abstrakcją. Pamiętam jakie myśli przewijały mi się przez głowę tuż przed biegiem „aby tylko dać radę zejść do poziomu 40min to już będzie wielki sukces”. A tu proszę jest realna szansa na poprawienie czasu i zejście poniżej 40 min i to grubo poniżej. Ostatnie trzy kilometry była to maksymalna koncentracja nad techniką biegu i skupieniu się na oddechu. Wiedziałem, że jak dam z siebie max wszystko to będzie dobry wynik. I tak też było! Na ostatnim kilometrze wiedziałem już na 100%, że nic i nikt nie jest w stanie mi popsuć tego udało mi się wypracować przez ostatnie 9km. Na metę wbiegłem z istnym impetem (jak na mnie oczywiście) i z wielką radością. Jedyną rzeczą jaką sobie pomyślałem po zatrzymaniu było tylko to, że mogłem jeszcze troszkę mocniej spróbować zważając na to w jakim stanie byłem fizycznym i psychicznym. Wiem i mam świadomość, że euforia dawała się we znaki, ale wiem też jak czułem się przez cały wyścig i wiem że szanse na lepszy wynik były.
Ale na wszystko przyjdzie czas i miejsce!!!!
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Pralinka (2012-05-09,16:18): nie wspomniałeś, że wynik był oszałamiający tj. netto: 00:38:53 śr tempo 3:52 !!!jeszcze raz GRATULACJE hartu ducha!!!
|