2025-03-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Maraton w Barcelonie (Hiszpania) (czytano: 223 razy)

Od początku 2025r. zastanawiałem się, gdzie pobiec pierwszy w tym roku maraton. Rangi tego wyboru dodawał fakt, że miał to być mój 50-ty
maraton. Wybrałem maraton w Barcelonie. Wprawdzie Hiszpanię w moim projekcie mam już „zaliczoną", ale i tak zdecydowałem się na te zawody. Miałem tam już kiedyś pobiec, ale zaczęła się pandemia COVID i maraton został odwołany. Teraz nadszedł czas, żeby „policzyć się" z maratonem w Barcelonie.
Bilety na samolot kupiliśmy 20 stycznia 2025r. w liniach lotniczych Wizzair za 1260 zł. za 2 osoby. Pakiet na maraton kupiłem 8 stycznia 2025r. za 92,56 euro. Chwilę później okazało się, że wszystkie pakiety startowe zostały wyprzedane, więc był to ostatni moment na zakup. Na stronie internetowej zawodów jest opcja bezpiecznego odsprzedania
pakietu startowego. Wiem, że jeśli nie ma takiej opcji na zawodach biegowych (zwłaszcza tych popularnych), to na różnych grupach i forach
biegowych w internecie jest wielu oszustów, próbujących sprzedać pakiety, których nie posiadają.
Cieszyłem się na ten start, bo maraton w Barcelonie ma dobre opinie, a i samo miejsce o tej porze powinno być ciepłe i przyjemne. Od początku
roku wziąłem się za treningi pod kątem tego startu. Wszystko szło dobrze, ale niestety, jak to zwykle bywa; nie może być za dobrze i na 5 dni przed startem dopadło mnie zapalenie zatok i przeziębienie. Zastosowałem szybkie i intensywne leczenie mając nadzieję, że uda mi się w ciągu kilku dni postawić na nogi.
Lot mieliśmy w sobotę wcześnie rano, a po dotarciu do Barcelony udaliśmy się od razu po odbiór pakietu startowego, bo na dzień przed maratonem po południu zawsze jest najwięcej ludzi i chcieliśmy załatwić to jak najszybciej. Z lotniska do centrum miasta można dojechać specjalnym autobusem
lotniskowym (koszt ponad 5 euro) lub zwykłym autobusem nr 46 (koszt ponad 2 euro). Jeśli ktoś planuje poruszać się po mieście komunikacją
miejską, może wykupić pakiet biletów np. 10 biletów; koszt ponad 12 euro. W Barcelonie jest dobrze rozbudowane metro, więc można przemieszczać się nim po całym mieście. Jest to najlepsza opcja, ponieważ miasto jest dość mocno zakorkowane i próbując jeździć po nim autobusami można utknąć w korkach.
Do miejsca odbioru pakietów startowych dotarliśmy około 11. O tej porze było już dość tłoczno, więc odebrałem szybko pakiet startowy i poszliśmy
na późne śniadanie. Potem trochę zwiedzania i odpoczynek przed porannym startem nazajutrz. W pakiecie startowym znajdowały się: numer startowy, chip, koszulka oraz bilet na jeden przejazd komunikacją miejską.
Start maratonu o godz. 8:30 z Pl. De Catalunya. Podjechaliśmy kawałek autobusem, a następnie ruszyliśmy na 1,5 kilometrowy spacer do
przydzielonej wg. deklarowanego czasu strefy startowej. Moje samopoczucie, jeśli chodzi o zdrowie było lepsze niż przez ostatnie dni,
ale wiedziałem, że organizm na pewno nie zdążył zregenerować się i nie będą to łatwe zawody. Na miejsce dotarliśmy ok. 20 minut przed startem,
więc była chwila czasu na rozgrzewkę. Poranek był dość chłodny, temperatura w cieniu wynosiła ok. 5 stopni. Natomiast w słońcu odczuwalna temperatura była wyższa. W trakcie dalszych zawodów wynosiła ok. 15 stopni, więc oprócz chłodnego startu dla mnie było w porządku.
Ania udała się na trasę maratonu żeby kibicować, a ja pozostałem w strefie startowej. Stref startowych było 9, a przydzielano je w zależności od deklarowanego czasu pokonania zawodów. Ja byłem w strefie różowej, czyli gdzieś pomiędzy 3:30, a 3:45. Start odbywał się falami, więc moja strefa przemieściła się na linię startu ok. 8:50, czyli 20 minut po starcie elity. Tam dwójka artystów na
scenie znajdującej się na podwyższeniu w strefie startu śpiewało piosenkę Freddiego Mercury"ego „Barcelona". Wykonanie było świetne, a klimat przy tym zrobił się wyśmienity. Pierwsze (i nie ostatnie) ciarki na plecach na tej biegowej imprezie. Po chwili moja grupa ruszyła.
W związku z przeziębieniem i osłabieniem organizmu porzuciłem marzenie o walce o jak najlepszy czas. Moim celem było zmieścić się w 4 godzinach. Postanowiłem, żeby trzymać tempo nie wolniej niż 5:30 min./km. W rzeczywistości wyglądało to tak, że w zależności od warunków na trasie wahało się pomiędzy 5:10, a 5:30 min./km. Chciałem utrzymać to jak najdłużej i ewentualnie weryfikować plany w trakcie zawodów. Już na
pierwszych kilometrach zauważyłem, że tętno skoczyło do 180 i niestety nie spadało, więc wiedziałem, że w którymś momencie zawodów będę musiał odczuć tego konsekwencje. Podrażniony przez ostatnie dni katarem nos
bolał przy każdym wdechu, a bałem się oddychać przez gardło, żeby nie odchorować tego ze zdwojoną mocą po zawodach.... Pomimo dużej ilości biegaczy start był dość płynny i równy; bez zawodników biegnących słabszym tempem niż zadeklarowane do danej strefy startowej. Anię
wypatrzyłem na 3 kilometrze. Dobrze, że biegłem lewą stroną, po której była, bo inaczej pewnie byśmy się nie dostrzegli. Następnie na 9 i 13
kilometrze. Na 10 kilometrze pokonywanie Pont de Calatrava. Potem trasa zawraca i prowadzi w stronę Sagrady Familia, która znajduje się na 14 kilometrze To bardzo klimatyczne miejsce, gdzie było dużo kibiców. W ogóle kibiców na trasie było bardzo dużo. Dopingowali bardzo głośno i żywiołowo. Dwa pierwsze punkty odżywcze z napojami znajdowały się co 5 kilometrów, a następnie co ok. 3 kilometrów. Były dobrze zorganizowane;
wolontariusze szybko i sprawnie podawali napoje. Na 16 kilometrze postanowiłem spróbować żelu energetycznego, który wręczali wolontariusze. Do półmetka, czyli do pokonania dystansu półmaratonu trzymałem się dobrze, pomimo tego, że tętno cały czas wynosiło 180-185.
Pomiędzy 23 a 24 kilometrem przebiegamy obok pomnika Krzysztofa Kolumba, a mnie zaczyna dopadać mały kryzys, a moje tempo spada i już nie
mieszczę się w założeniu trzymania się poniżej 5:30 min./km... Mimo to, staram się walczyć dalej o każdy kilometr, z jak najlepszym czasem. Na
szczęście nos już nie boli, ale opuchnięte gardło ledwo przepuszcza przez siebie tabletkę przeciwbólową i przeciwzapalną. Musiałem ją
połykać na 3 razy... Popiłem ją i spożyłem kolejny żel energetyczny i.... rozbolał mnie brzuch oraz zrobiło mi się niedobrze.... Na szczęście
niedogodności dość szybko minęły, bo po ok. 10 minutach. Na 27 kilometrze mijamy Port Olimpijski, a ja 28 kilometr pokonuję już w tempie z szóstką z przodu... Na 31 kilometrze trasa prowadzi obok Parc del Forum i tam ponownie spotykam Anię, chwilkę rozmawiamy, melduję, że mam kryzys i biegnę dalej ;)
Na 36 kilometrze widzimy się po raz kolejny i podejmuję wtedy walkę o zwiększenie tempa. Udaje mi się przyspieszyć i tempo wzrasta poniżej 6
min./km. Niestety sił wystarczyło tylko na 2 kilometry, bo po ich przebiegnięciu mroczki pokazują mi przed oczami i robi mi się słabo. Ja
to nazywam „mgłą maratońską" przed oczami ;)
W związku z tym, konieczne było zwolnienie i pilnowanie się już do końca, żeby nie przydarzyło się nic niespodziewanego, np. jakieś „odcięcie".
W tym momencie wiem, że nie uda mi się pokonać tego maratonu w czasie poniżej 4 godzin... Pozostało się z tym pogodzić i dotruchtać do
mety ciesząc się z kolejnego ukończonego maratonu w pięknych okolicznościach, czyli w Barcelonie. Ostatnie 3 kilometry biegnie się w
niekończącym szpalerze kibiców. To moment, kiedy po plecach znowu przechodzą ciarki z wrażenia tej całej niesamowitej atmosfery 🙂
Pod koniec 42 kilometra spotykam wśród kibiców Anię, która robi mi zdjęcia.
Ostatnie 400 metrów finiszuje z flagą Polski wśród wrzawy kibiców. Dokładnie przy tablicy oznaczającej 42 kilometr trasy widzę nieprzytomnego maratończyka otoczonego przez służby medyczne. Jejku..... pozostało mu 195 metrów do mety, a on zemdlał....
Pokazuje to, jak nieprzewidywalny i bezlitosny jest dystans maratonu. Ciekawy jestem czy udało się go ocucić na tyle, żeby mógł przekroczyć linię mety.
Ja przebiegam pod okazałym Łukiem Triumfalnym, a następnie przekraczam metę.
Z jednej strony szczęśliwy i zadowolony, ale z drugiej strony z lekkim niedosytem, ze względu na osiągnięty czas powyżej 4 godzin. Odbieram medal, otrzymuję zestaw maratończyka w postaci picia i owoców znajdujących się w płóciennej torbie i wychodzę ze strefy biegaczy. Wychodzę i wpadam prosto w tłum kibiców oczekujących na „swoich"
zawodników. Znajduję jednak trochę wolnego miejsca, żeby usiąść i poczekać na Anię. Potem kilka fotek z medalem i można jechać do hotelu
ogarnąć się i odpocząć.
Ciekawostką coraz częściej spotykaną na zawodach jest aplikacja, z której można śledzić zawodników i czerpać różne informacje na temat
zawodów i wyników. Jednak nie działała ona zbyt dobrze i wymaga jeszcze dopracowania.
Podsumowując ogólnie imprezę, to maraton w Barcelonie znajduje się na bardzo wysokiej półce w moim rankingu maratonów. Właściwie to nie wiem,
czy nie pokusiłbym się o to, czy nie postawić go nawet na pierwszym miejscu.... Organizacja i klimat zawodów są bardzo dobre. Trasa jest ciekawa i dość płaska. Wprawdzie znajdują się tam niewielkie podbiegi i zbiegi, ale nie są na tyle wymagające, żeby mieć wpływu na końcowy wynik. Jednak najlepsze i najważniejsze na tych zawodach to kibice, którzy na całej trasie, tłumnie i bardzo żywiołowo kibicują maratończykom. Po prostu ekstraklasa maratońska.
W zawodach brało udział bardzo dużo Polek i Polaków. W końcowych wynikach znajduje się nas tam aż 460 osób. Byliśmy jedną z najliczniejszych narodowości biorących udział w maratonie. Co zresztą dało się zauważyć na trasie i na ulicach
Barcelony.
To link do danych trasy maratonu zapisanej przez Garmina:
https://connect.garmin.com/modern/activity/18551384333?share_unique_id=152
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |