2024-12-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Relacja z maratonu w Maladze (Hiszpania) (czytano: 26 razy)
O tym, że w Maladze pobiegnę ostatni maraton w 2024 roku zdecydowałem w połowie września. Wtedy też zakupiłem pakiet startowy, którego koszt w tym czasie wraz z opłatą „manipulacyjną” (1,73 euro) i opłatą za jednodniową licencję startową w Hiszpanii (5 euro) wynosił 91,73 euro. Opłata za przelot liniami lotniczymi Ryanair z lotniska Modlin w obie strony ponad 300 zł. Niestety, jak to z tanimi liniami lotniczymi czasami bywa start wcześnie rano o godz. 5:50.
Na krótką wycieczkę do Malagi (sobota – poniedziałek) zebrała się kilkuosobowa grupka, więc wynajęliśmy duży apartament w centrum miasta. Z lotniska w Maladze do miasta można dojechać w kilkanaście minut pociągiem (koszt 2,30 euro). Bilety można kupić w automatach przed wejściem na dworzec. Prosto z lotniska udaliśmy się po pakiety startowe, bo większość naszej ekipy brała udział w zawodach. Ja, Tomek, Kamil i Wiesiek startowaliśmy w maratonie, Kinga Handzlik - Trener Babeczek w półmaratonie, a Wojtek i druga Kinga kibicowali 😊
Spacerując z dworca do portu, czyli na miejsce odbioru pakietów startowych delektowaliśmy się słońcem i ciepłem, którego w Polsce obecnie brakuje. Na miejscu rozdzieliśmy się, ponieważ każdy musiał stanąć do kolejki odpowiadającej swoim numerom startowym. A dodatkowo jeszcze stanie w drugiej kolejce, po odbiór koszulki. O tej porze, czyli ok. 13-14 było tam bardzo dużo ludzi. Na szczęście wszystko szło dość szybko i sprawnie. Po odebraniu pakietów startowych szybkie zwiedzanie expo, które nie różniło się zbytnio od klasycznych biegowych expo. Jeśli chodzi o jego wielkość to określiłbym je jako „średnie”.
Potem udaliśmy się na obiad, zakwaterowanie w apartamencie, a następnie zwiedzanie miasta.
Następnego dnia start maratonu był o 8:30, więc pobudka o 6:00. Małe śniadanie, kawa i spacer na start. Meta zawodów była w tym samym miejscu. Maraton odbywa się na trasie pętli, która zaczyna się i kończy na Paseo del Parque w Parku Malaga, przed Ratuszem. Pierwszy i ostatni odcinek przebiegają w tym samym miejscu Paseo del Parque, ale w różnych kierunkach. Dotarliśmy tam w czasie, kiedy wschodziło słońce, co jeszcze dodawało temu miejscu uroku. Dużo zieleni, palmy i latające wkoło papugi. Jedna z tych szczęśliwych i kolorowych ptaków z wrażenia, że widzi tylu biegaczy narobiła koledze na pięknie ułożoną grzywkę… 🤣
Jeszcze szybkie przekazanie pakietu startowego Michałowi, który ze względu na późne przybycie do Malagi nie mógł go odebrać osobiście, potem pozostawienie rzeczy w depozycie, rozgrzewka, kilka fotek i wszyscy udaliśmy się do swoich stref startowych. W kwestiach organizacyjnych wspomnieć należy, że w strefie startu do toalet kolejki były niewielkie, ponieważ postawiono również pisuary, co uważam za bardzo dobry pomysł na tego typu zawodach. Dzięki temu, kolejki do kabin są mniejsze i okolica jest mniej zasikana… 😉
Poranek był dość chłodny, ale wiedziałem, że chwilę po starcie zrobi się ciepło i możliwe, że może nawet będę tęsknił za niższą temperaturą. Rano wynosiła ona ok. 7 stopni, a w ciągu dnia wzrosła do ok. 15 stopni, a kiedy świeciło słońce, to pewnie była nawet wyższa. Podczas biegu tylko dwukrotnie odczuwalnie było mi za gorąco; były to momenty, kiedy przez dłuższą chwilę biegłem pod słońce. Jednakże biorąc pod uwagę całą trasę, to warunki pogodowe były bardzo dobre.
Po starcie okazało się, że jest dość ciasno. Bieg w tłumie trwał do 7 kilometra. Powodem było to, że z maratończykami (w liczbie 5748 osób) startowali również zawodnicy biegnący półmaraton (w liczbie 3853 osób). Przez bieg w tłumie moje tempo było nieco niższe niż to, w którym zakładałem biec. W ogóle po cichu liczyłem, że będzie to mój najszybszy maraton w tym roku. Trasa była dość płaska, warunki pogodowe wydawały się jak dla mnie dobre, więc można to było wykorzystać. Trochę niewiadomą była moja forma i to, jak organizm zniesie wysiłek, bo muszę się przyznać, że z różnych względów trochę odpuściłem treningi przed tym startem…
Na przełomie 3 i 4 kilometra jest jeden z dwóch większych podbiegów na tych zawodach. Ze względu na to, że to początek, nie był on zbyt uciążliwy. Drugi niestety był już bardziej uciążliwy, bo był na 37 kilometrze, czyli na tak zwane dobicie… 😉
Ogólnie trasę można określić na dość płaską i „podatną” na bicie życiówek 🙂
Na całej trasie lekkich podbiegów było więcej, ale nie były one mocno odczuwalne i rekompensowały je lekkie, ale czasami długie zbiegi, na których można było albo odpocząć, albo ewentualnie nadrobić trochę czasu. Po 7 kilometrze, kiedy tłum biegaczy przerzedził się, przyspieszyłem i utrzymywałem tempo ok. 5 min./km lub nawet trochę szybsze.
Zawody prowadziły urokliwymi drogami miasta, wzdłuż których rosły palmy. Spora część trasy wiodła wzdłuż wybrzeża, a także przez port. Przez to obawiałem się, że czasami może mocno wiać wiatr, ale na szczęście tak nie było. W relacjach z zawodów w Maladze z lat wcześniejszych czytałem, że mocne podmuchy przeszkadzały w biegu. Na trasie, a w szczególności w okolicach centrum miasta było dużo kibiców, którzy w niektórych miejscach tworzyli dla biegaczy szpaler. Było to bardzo klimatyczne i dodające energii 😊
Zespoły muzyczne, również starały się umilać zawodnikom bieganie, a kibicom kibicowanie. Mi w szczególności przypadła do gustu ekipa bębniarzy, która z ogromnym animuszem wybijała fajne dla uszu rytmy. Widać i słychać było, że wkładają w to dużo serca.
Wracając do mojego tempa i tego jak się trzymałem na tych zawodach, to nieźle było do ok. 30 kilometra. Potem ewidentnie zaczęło brakować mi sił. Jak zwykle za mało wybiegań na treningach, a może po prostu właściwie ich brak… 😉
Wiedziałem, że nie powalczę już o jakiś rewelacyjny czas, ale mogłem jeszcze powalczyć o najlepszy czas w tym roku. Na trasie tam, gdzie były „mijanki” zawodników wypatrywałem znajomych z naszej ekipy, ale niestety nikogo nie wypatrzyłem. Dwukrotnie za to spotkałem kibicującego Wojtka.
Na trasie co 5 kilometrów znajdowały się punkty odżywcze, na których była woda, izotoniki, banany, pomarańcze, czyli tzw. standard. Woda na większości punktów była podawana w małych butelkach. Wszystko bardzo sprawnie funkcjonowało.
Na trasie maratonu znajdowało się sporo atrakcji: Jardines Picasso Málaga (1.8 km), Parroquia San Vicente de Paul (4.6 km), Parroquia San Patricio (5.5 km), Parque de Huelin (6.5 km), La Farola de Málaga (9.6 km), Playa de la Malagueta (12.2 km), Playa Caleta Málaga (13.2 km), Baños del carmen (14.9 km), Playa Pedregalejo (16.1 km), Parroquia Corpus Christi (17.7 km), Capilla del Sagrado Desprendimiento (21.2 km), Playa de San Andrés (23.9 km), Torre Mónica (25.3 km), Parque del agua (26.2 km), Parque de Bomberos (28.3 km), Parque María Luisa (32.6 km), Puente Rosaleda (39.7 km), Iglesia de San Juan Bautista (41.2 km).
W połowie trasy zawodnicy biegnący maraton przebiegali obok mety, na której finiszowali półmaratończycy. Oni kończyli tam swój bieg, a dla maratończyków właściwie dopiero zaczynała się prawdziwa walka.
Ja do 30 kilometra czułem się bardzo dobrze, „bawiłem się biegiem” i starałem się zwracać jak najwięcej uwagi na otoczenie. Po 30 kilometrach zaczęło pojawiać się zmęczenie, które narastało już z każdym przebiegniętym metrem. Od 37 kilometra, czyli od wcześniej już wspomnianego solidnego podbiegu, moje tempo spadło poniżej 6 min./km. Było to miejsce, które każdemu zawodnikowi wybijało z głowy przyspieszanie lub trzymanie tempa. Każdy, z kim rozmawiałem po zawodach, mówił, że to najgorszy i najbardziej wyczerpujący punkt maratonu.
Mi dopiero na ostatnim kilometrze trasy udało się wykrzesać z siebie trochę sił i przyspieszyć. Ale nie ma co się temu dziwić… Urok uliczek, którymi finiszowali zawodnicy oraz ilość i żywiołowość kibiców, nie pozwoliła na to, żeby na sam koniec się obijać. Wrażenie robił w szczególności odcinek ulicy C. Marques de Arios, który oprócz tego, że były tam setki kibiców, to jeszcze był bajecznie przystrojony ozdobami świątecznymi. W ogóle całe miasto jest pod tym względem wyjątkowe, zwłaszcza kiedy zajdzie już słońce.
Na ostatniej 250 metrowej prostej wyciągnąłem flagę i żwawym krokiem oraz przy aplauzie kibiców przekroczyłem metę. Za metą otrzymywało się medal i jak się okazało koszulkę finiszera, co było zaskoczeniem, bo chyba nigdzie nie było o tym informacji.
Kiedy wyszedłem ze strefy zawodów, udałem się na trawnik, gdzie już odpoczywał Tomek. Po chwili dotarł do nas Wojtek z zimnym piwkiem, a potem reszta ekipy. Wszyscy szczęśliwi i zadowoleni. No może niektórzy trochę mniej, bo Tomek i Kinga mieli założenia, które nie do końca udało im się zrealizować, ale i tak osiągnęli kosmiczne wyniki👍
Wiesiek i Kamil również zrealizowali swoje założenia. Ja nie do końca, bo nie był to mój najszybszy bieg w tym roku, ale za to był drugi najszybszy w tym roku, więc i tak przyzwoicie 😉
Zadowolenie jednak towarzyszyło wszystkim, chociażby ze względu na to, że pogoda była wyśmienita; trochę taka późna wiosna w Polsce. Po odpoczynku na pobliskim trawniku w promieniach świecącego słońca udaliśmy się na kwaterę, żeby się odświeżyć. Następnie ruszyliśmy na ostatni spacer po mieście, bo nazajutrz rano czekał nas powrót do Warszawy. Wieczorem zdobyliśmy jeszcze wzgórze zamkowe, z którego rozpościera się piękny widok na całe miasto.
Podsumowując ten biegowy „wypad” do Malagi, to jak najbardziej polecam wybrać się tam i pobiegać. Zawody są bardzo dobrze zorganizowane i klimatyczne, ale szczególną atrakcją wyjazdu w to miejsce jest pogoda, która tam panuje. Kiedy w Polsce jest zimno i szaro-buro, to mamy bardzo duże prawdopodobieństwo, że tam trochę się wygrzejemy i nasłonecznimy 🙂
Wszak słońce świeci tam przez ponad 300 dni w roku.
To link do danych mojej trasy zapisanej przez Garmina:
https://connect.garmin.com/modern/activity/17765832594
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |