Już nie pamiętam jak to się stało, że zeszłoroczne Halowe Mistrzostwa Świata Masters - oraz odbywający się w ich ramach półmaraton - przegapiłem. Nie popełniłem tego błędu w tym roku: gdy tylko okazało się, że w moim mieście - w Toruniu - odbędą się tym razem Mistrzostwa Europy - zapisałem się bez wahania!
Pomimo iż mamy dopiero drugą połowę marca, start w maratonie ME Masters był już moim szóstym maratonem w tym roku; to z całą pewnością mój życiowy rekord jeżeli chodzi o pierwszy kwartał sezonu. Zwykle rozpędzam się dopiero gdzieś w okolicach kwietnia - maja, ale tym razem świat przygotował dla mnie inny plan: 4 lutego wystartowałem w maratonie w Murcji (Hiszpania), 25 lutego w Salwadorze, 2 marca w górskim ultra na wulkanach Nikaragui (oba kraje - Ameryka Północna), a następnie 14 marca w maratonie w Surinamie i 17 marca w maratonie w Gujanie Francuskiej (Ameryka Południowa)
Nie może więc dziwić, że stając na starcie w Toruniu czułem się nieco zmęczony. Wszak od moich dwóch poprzednich startów minęło zaledwie sześć i dziesięć dni. Nie było więc żadnego planu na "ściganie" czy na "walkę o miejsce". Marzeniem było spokojnie ukończyć i dotrzeć na metę w granicach pięciu godzin. Rozsądnie i koleżeńsko.
Foto: Michał Panfil
I to się udało! Maraton rozgrywany był na dwóch 21-kilometrowych pętlach poprowadzonych wszystkim biegaczom doskonale znaną trasą z Torunia do Świerczyny wzdłuż kompleksu leśnego Barbarka. Nie jest to może widowiskowe miejsce, ale w miarę płaskie i na większości odcinków osłonięte od porywów wiatru. Tego dnia było zimno (około 7 stopni) co sprawiło mi pewną trudność: wszystkie poprzednie tegoroczne starty zmuszały mnie do walki z temperaturami rzędu 28-37 stopni - i zdążyłem się do tego przyzwyczaić.
Niestety dość przeciętnie (jak na maraton tej rangi) dopisali rywale z zagranicy. Na 493 sklasyfikowanych na mecie "zagraniczniaków" były tylko 89 biegaczy spoza Polski. Najliczniejsza grupę stanowili Niemcy - 15 osób, a po nich zawodnicy z Ukrainy - 13 osób - i z Wielkiej Brytanii - 6 biegaczy. Polaków było aż 404 na 493 sklasyfikowane na mecie osoby.
Jak wyglądała trasa? Tego możecie dowiedzieć się z filmu, który w międzyczasie udało mi się nakręcić. Nie jest to jakaś nadzwyczajna produkcja: tym razem zabrakło mi zarówno sił jak i chęci na ganianie się z rywalami po trasie celem robienia fajnych ujęć. Cóż, czasem i ja muszę odpocząć :-)