2015-02-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bieg Walentynkowy – 14 luty, Rusałka, Poznań (czytano: 1605 razy)
Czuję jak każde włókno mojej lewej nogi kurczy się, gdy moja stopa dotyka podłoża, począwszy od czubków palców, przez śródstopie i kostkę a skończywszy na wielkiej i zimnej łydce. Cała moja lewa stopa i łydka tuż pod kolanem jest lodowata nie wiadomo czemu od dnia wypadku. Do tego czuję dziwne mrowienie zupełnie tak jakbym ją przysiedziała bezwiednie. Ortopeda orzekł, że tętno jest, więc to nie ucisk na naczynia krwionośne ani nerwy. Dzięki Bogu! Ale skurcz nie mija, mimo iż mój mózg wysyła wszystkim włóknom i ścięgnom polecenia, aby się rozluźniły. Noga jest ciężka i sztywna i czuję ukłucie tak nieprzyjemne, że nie wiem czy dam radę biec dalej. To tak jakbym musiała na nowo uczyć się chodzić, poruszać palcami nóg albo po prostu kontrolować mięśnie, żeby nie upaść na ziemię. Nie, nie po to tu jestem, żeby tracić nadzieję, żeby przestać walczyć, kiedy zaledwie kilka kilometrów dzieli mnie od mety. Podnoszę głowę. Teraz celem nie są plecy biegacza, które poruszają się rytmicznie przede mną jakieś 2-3 metry. Przecież już je mijałam kilka razy a one jakimś dziwnym trafem po raz kolejny znalazły się przede mną. Celem jest meta. Robię głęboki wdech. Nabieram tyle powietrza ile mogę, żeby uspokoić dziwne uczucie, które w postaci duszącej waty pojawiło się w moich płucach. Robię wdech też po to, żeby uspokoić serce, które ma problemy ze znalezieniem właściwego rytmu. Wreszcie robię wdech po to, żeby uspokoić skołatane nerwy. Nie dam rady! Za wcześnie! Trzeba było odczekać - myśli tłuczą mi się po głowie. Ale przecież jestem w gorącej wodzie kąpana i każda porażka działa na mnie mobilizująco. Chcę mieć pełną kontrolę nad tym, co i kiedy robię ! Nie pozwolę, żeby jakaś kontuzja mnie tej kontroli pozbawiła ! Biegnę i staram się nie myśleć o niczym. Jest prześliczna pogoda. Słońce rozświetla wszystko a jego ciepło zdaje się odbijać od jeziora. Wymarzona pogoda do biegania. Skupiam się na podbiegu, który pojawia się za zakrętem. Zwiększam, częstotliwość kroków. Lekkie wzniesienie, które pamiętam z poprzednich biegów a które stało się miernikiem moich możliwości zaczyna być odczuwalne, więc angażuję wszystkie siły. Oddech się zwiększa, serce za chwilę eksploduje, tchu zaczyna brakować. Nie patrzę za siebie, bo to strata cennych ułamków sekundy. Widzę tylko mijanych biegaczy. Na podbiegu jestem lepsza od nich, bo zostawiam ich w tyle, co napawa mnie radością. Jeszcze 2 kilometry do mety. To dużo i mało zarazem. Jeszcze tylko kilometr a potem zakręt jeden, drugi a nawet chyba trzeci. Nie tyle zakręt, co łuk wijącej się ścieżki. Mam wrażenie, że jest tych łuków więcej. Kiedy ta walka się wreszcie skończy ? Na ostatnich metrach zapominam o skurczach, zapominam o bólu. Widzę metę. Widzę biegaczy, którzy już ukończyli bieg i kibiców. Przekraczam linę mety. Moja lewa stopa odmawia posłuszeństwa, ale nie dziwię się. Już nie muszę biec, więc zwalniam. Powoli przechodzę w trucht. Udało się ! Czy aby na pewno ?????
Po głowie tłuką mi się słowa piosenki zespołu Kombi: Nasze randez vous tylko w wyobraźni, randez vous moich snów. Pasuje jak ulał do mojej obecnej sytuacji. Mój bieg Walentynkowy tylko w wyobraźni, bieg moich snów…….Nie wiem jak by było ? Może tak jak opisałam a może całkiem inaczej ? Siedzę przed komputerem, lewa stopa w opasce stabilizującej a kula stoi oparta o ścianę w kącie pokoju. Jutro fizykoterapia.
Ale warto było pobiegać ! Nawet w wyobraźni !
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora paulo (2015-02-17,08:31): super, ze też tak potrafisz :) Życzę wytrwałości i powrotu do zdrowia! Nurinka6 (2015-02-17,08:45): dzięki Paulo wirtualne bieganie to nie to samo ale pomarzyć można ;)
|