Na "Szczecińską Gubałówkę" czeka się przez cały rok, ten bieg po prostu ma coś, co nie tylko przyciąga biegaczy, ale sprawia, że mówi się o nim przez cały rok. Organizuje go Klub Biegacza Maratończyk Szczecin. Są to przełaje, trasa mierzy 8 km, trzeba przebiec dwie pętle w Lasku Arkońskim. Niewątpliwą atrakcją jest dość spora górka, z którą trzeba się dwukrotnie zmierzyć wbiegając na nią stromym zboczem, zaś w drugiej części okrążenia droga wiedzie łagodniejszym stokiem.
W niedzielę 22 lutego wybierałam się na te zawody, udało mi się dojechać samochodem tam wraz z innymi biegaczami, ponieważ dojazd autobusem w niedzielę jest utrudniony, musiałabym wyjść z domu dużo wcześniej. Towarzyszył mi mąż, wyekwipowany w aparat fotograficzny. Ze względu na deszcz nie braliśmy dzieci, woleliśmy uniknąć kolejnej grypy w domu. Z doświadczenia wiem, że w Szczecinie na biegi, trzeba przyprowadzić swoich kibiców, znacznie lepiej się biegnie, gdy ktoś dopinguje. Nie ma u nas tradycji kibicowania a może zawody są za mało rozreklamowane? Wielu biegaczy przyprowadza swoich bliskich.
Gdy dotarliśmy na start, rozgrzewało się już wielu biegaczy. Deszczu nikt nie zauważał, tak było pięknie. W tym roku w Szczecinie zima nie szczędziła śniegu. Trasa była mocno zaśnieżona i śliska. Naprawdę można było cieszyć się tą porą roku. Podczas rozgrzewki zorientowałam się, że nie będę mogła biec w okularach, bowiem nie zabrałam czapki z daszkiem i przez zalane wodą szkła zupełnie nic nie widziałam.
Postanowiłam wystartować bez nich, co później nie ułatwiło mi biegu, choć znacznie lepiej dostrzegałam wszelkie pułapki na drodze. Szkoda, że nie przewidziałam tego i nie zabrałam ochrony w postaci daszku. No cóż… Atmosfera zawodów sprzyjała dobrej zabawie. Na starcie stanęło 47 zawodników. Poza tym kilka osób biegło razem z nami tylko jedno kółko na miarę swoich aktualnych możliwości i dla towarzystwa.
Nie miałam kolców, dotychczas nie biegałam z takim oprzyrządowaniem, więc ślizgałam się przez całą drogę. Szczerze zazdrościłam tym, którzy mieli tak wyposażone obuwie. Nie musieli obawiać się upadku. Ja cały czas bałam się niekontrolowanych poślizgów, ciągle szukałam mniej oblodzonej części szlaku. Poza tym mimo, iż nie biegłam tędy pierwszy raz, to i tak nie udało mi się pokonać góry biegnąc bez przerwy. Wiem, wiem… powinnam wcześniej potrenować „górki”.
Wprawdzie trasa nie jest oznakowana, ale chyba wszyscy uczestnicy zawodów już ją znają. Na szczęście cały czas miałam kogoś zasięgu wzroku, więc nie martwiłam się o to, że z niej zboczę. Co jakiś czas mijali nas inni biegacze, rowerzyści lub nordic walkerzy. Ktoś z nich pozdrowił mnie a pewna pani przesunęła gałąź, która właśnie spadła i zablokowała drogę.
Mogłam bezpiecznie podążać do mety. Wszelkie utrudnienia rekompensowały śliczne widoki; dużo śniegu na ziemi, na drzewach, absolutna cisza, uśmiechnięci mijający nas ludzie. W Szczecinie taka zima nie zdarza się co roku. Drugie kółko pokonałam znacznie spokojniej, wiedziałam już, co może mnie po drodze spotkać.
Nawet nie zwolniłam. Niestety dla mnie nie były to warunki do robienia życiówki. Finiszowałam przy końcu stawki, dzięki temu miałam sporo kibiców. Na mecie mogłam wypić gorącą herbatę. Wśród wszystkich uczestników zostały rozlosowane nagrody. Sporo ich było a ja miałam szczęście, wylosowałam rower.
|