2014-09-22
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| To dziwne uczucie ;) (czytano: 2550 razy)
Takie coś nie zdarza się często. Właściwie mnie nie zdarzyło się jeszcze nigdy. Stało się tam raz po raz na podium, ale żeby wygrać bieg? Nie, to się nawet nie śniło. Zaczęło się wszystko miesiąc temu. Marek Stefaniak - opiekun ośrodka MONAR - czyli ośrodka który zajmuję się osobami którym ciężko w życiu - w naszym klubie są osoby z MONARu - więc Marek Stefaniak zmarł 2 lata temu. Jakiś miesiąc temu odkryliśmy że odbędzie się już drugi bieg jego pamięci. Wiele osób go znało jako spokojnego i uczynnego człowieka dla którego ośrodek był najważniejszy. Stwierdziliśmy że jedziemy. W sobotę zameldowaliśmy się w Rożnowicach (okolice Rogoźna i Obornik). W raz ze mną i Tatą zameldowało się aż 12 osób z klubu. Debiutowały nasze koszulki - okazało się że byliśmy najliczniejszą grupą na biegu, mimo iż startowało dużo podopiecznych z MONARu. Na pewno byliśmy najgłośniejsi i przykuwaliśmy uwagę ludzi, a co za tym idzie mediów. Wykorzystaliśmy sytuację i daliśmy się poznać okolicy :) Bieg nie był mocno obsadzony. Dość powiedzieć ze wystartowało zaledwie 105 osób. Organizatorzy bali się mocnej frekwencji i nie reklamowali biegu. Organizacja? Świetna. Nie brakło wody, jedzenia po biegu. Medali starczyło. Organizacja sanitarna genialna. Dojazd? Bez problemu, wolontariusze wszędzie. Przed 11 zrobiliśmy wspólną klubową rozgrzewkę i ustawiliśmy się na start. Dystans: 10km. Plan: ruszyć powoli. Pierwszy kilometr: 3.20. No też mi powoli. Biegniemy na czele w dwójkę, niestety wypada mi czip i muszę się zatrzymać. Zostaje drugi, z niewielką stratą do prowadzącego, lecz z plecami w postaci grupy czterech biegaczy. Kolega z Szamotuł który prowadził zwolnił na tyle że dogoniłem go gdzieś w okolicach drugiego kilometra i dostosowałem się do jego tempa. Na 3 km dogonił nas kolega triatlonista ( wnioskuje po koszulce ) z naprawdę mocnym tempem. Przyczepiam się do niego i uciekamy byłemu już prowadzącemu. Punkt odżywczy. Kolega z którym biegnę zwalnia, Ja miałem plan trzymać się go, lecz uciekam trzymając jego tempo. To już 4km. Powoli oddalam się od pijącego kolegi. Na 6km czuję że mogę nie utrzymać tempa, gdzieś z tyłu widzę białą koszulkę. Jeszcze trzymam. Na 8km łapie mnie kolka. Trzymam tempo po 3:50. Na 9km zwalniam - obracam się i już nie widzę nikogo. To może stać się faktem. Może wreszcie uda mi się coś wygrać. Zakręt przed metą już się nie ścigam. Widzę że fakt. Wbiegam spokojnie na metę i daję upust radości. CZas? Jak na zwycięstwo nie ma się czym chwalić. Równe 38 minut. Ale nie ma co. Biegam dopiero 1,5 roku. W Rożnowicach oprócz mojego pucharu zdobyliśmy jeszcze 6 w kategoriach. Nasz klub narobił niezłego hałasu - oczywiście pozytywnie. Otworzyliśmy stawkę i zamknęliśmy stawkę. Wprawiliśmy w szok nawet burmistrza. Cieszy że potrafiliśmy połączyć swoje siły i zrobić coś razem. Nie tylko razem biegać, ale też i razem reprezentować swoje miasto :)
Wczoraj po intensywnej dyszce spróbowaliśmy z Tatą sił w półmaratonie w Zbąszyniu. Tata się rozbiegał i poszło mu bardzo dobrze. Utrzymał 1:45. Ja spróbowałem pobiec znów mocno, nie wytrzymałem i na mecie zameldowałem się z czasem 1:36. Dziś siedzę przemęczony i już wiem że jak biegać zawody dwa dni pod rząd to jedne należy odpuścić :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |