2012-06-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Zakochałem się w tym Półmaratonie (czytano: 1738 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: www.kapitanwien.bloog.pl
Powoli, z biegiem kolejnych sezonów startowych ustala się we mnie hierarchia biegów, w których brałem udział. Są wśród nich takie zawody, które darzę wielka sympatią i na pewno będę się starał brać w nich udział w przyszłości. Są i takie, których spróbowałem z ciekawości, jak smakują – nazywam je jednorazowymi. Wszystkie dostarczyły mi wiele wrażeń, emocji i adrenaliny, ale tylko w niektórych z nich się zauroczyłem. Zakochałem się w Biegu Słowaka. Wystarczyło zaledwie przyjechać tu dwa razy, by zostawić tu w Grodzisku cząstkę mego serca.
Te zawody maja swoja piękną oprawę, rzekłbym, stworzone są z wielką pompą. Ta czerwcowa niedziela zamienia się w Grodzisku w święto dla biegaczy, kibiców i mieszkańców tego pięknego miasta. Na każdym kroku czuje się tu olbrzymie zaangażowanie wszystkich biorących udział w organizacji tego biegu. Wszystko jest zapięte na ostatni guzik i o wszystkim pomyślano.
W dobie kryzysu i niemiłosiernie rosnących cen paliwa skwapliwie skorzystałem z oferty Stowarzyszenia Pro – Run i wybrałem się na imprezę autokarem za jedyne 35 złotych. To była zresztą karawana, bo pojechało nas ponad 250 osób pięcioma autobusami. W sumie, to więcej kosztowała mnie taksówka na Stadion Olimpijski, skąd wyruszyliśmy na Grodzisk. Wyjazd o szóstej rano, to jak dla mnie wielkie wyzwanie, toteż po zajęciu miejsca w błękitnym autokarze włączyłem MP3 z szantami i uderzyłem w kimę. Przede mną jakieś trzy godziny jazdy.
W biurze zawodów zostałem zweryfikowany w pięć minut, a jeszcze szybciej w punkcie rejestracji Lekarzy weterynarii do Mistrzostw Polski w Półmaratonie. Sponsorzy dopisali i tym razem. W pakiecie startowym szlafrok i plastikowa świnka skarbonka, a od sponsorów branżowych pulower. Dobrze, że nie kolejna koszulka.
Szatnia mała, ale funkcjonalna. Chyba po raz pierwszy spotkałem się z depozytem rzeczy wartościowych oprócz tego normalnego dla samych ciuchów.
Toy – Toyek trochę za mało, trzeba było stać w kolejce, ale szło raczej prawnie, bo biegacze i biegaczki nie tylko szybko biegają, ale równie szybko sikają, co nie jest bez znaczenia zwłaszcza na trasie w walce o cenne minuty.
Niezwykle pompatyczny, z orkiestrą przemarsz ponad dwutysięcznej rzeszy zawodników na Rynek miasta, gdzie jest start oraz aplauz publiczności podnosi na duchu nawet najbardziej zestresowanego biegacza.
Od pierwszych chwil towarzyszył nam wspaniały doping mieszkańców. Muzyczne rytmy grających zespołów, gwizdki, transparenty, balony, piękne młode dziewczęta z liceum i głośne sympatyczne skandowania dawały mi takiej pary w nogach, że niemal bez trudu dotrzymywałem tempa całemu peletonowi. Gorzej było poza miastem, na obwodnicy, Tam już nie było kibiców i od razu pary w nogach mniej. Noc to…za to jak wpadłem ponownie w miejskie uliczki jakaś pani poczęstowała mnie czekoladą, ktoś wciskał mi do ręki wodę, a dziesiątki dzieciaków chciało mi przybić ” piątkę”.
Pogoda już chyba tradycyjnie upalna. Liczne prysznice na trasie, te oficjalne i te rozstawione przez właścicieli okolicznych posesji stwarzały niebagatelną ulgę. Z zainstalowanych basenów w punktach odświeżania wylałem na głowę kilka czapek wody. Wody i izotoniku zresztą nie brakowało.
Wszystko to pozwoliło mi na ukończenie biegu w normalnym dla mnie czasie. Pod koniec nawet wyprzedziłem kilkoro zawodników. Nie byłem, więc ostatni, chociaż ponownie dostałem nagrodzony od moich branżowych sponsorów za tak zwaną wytrwałość, czyli zajęcie ostatniego miejsca wśród kolegów po fachu. Cieszy jednak mnie fakt, że w tym roku było nas biegających lekarzy weterynarii znacznie więcej. Liczba może nieimponująca, ale za to stale rosnąca.
Jeśli na coś miałbym ponarzekać, to tylko na to, że stałem po biegu prawie godzinę w kolejce za darmowym kubkiem piwa. Ostatni raz w kolejce po piwo to ja stałem w komunie w ubiegłym wieku. To jest jednak naprawdę drobiazg, bo za to jadło było wyśmienite. Muszę to wymienić, bo to rzadka rzecz, by posiłek był tak bogaty ilościowo i asortymentowo w dodatku wydawany bez żadnych tam talonów kuponów czy innych biletów. Otrzymałem, więc kiełbasę i tu miła niespodzianka – pani się pyta czy jedną, czy dwie sztuki? – pikantny sos pomidorowy, duszone pieczarki, świeża bułka, musztarda lub keczup do wyboru. Potem otrzymałem jeszcze kawę i ciasto na deser, a gdyby i to się okazało komuś za mało, można było podjeść jeszcze swojskiego jadła w postaci chleba ze smalcem ze skwarkami i kiszonym ogórkiem. Takiego menu nie widziałem na zdanym innym biegu..
Taki bieg się pamięta, taki bieg się długo wspomina i na taki bieg się z niecierpliwością czeka.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu michu77 (2012-06-14,22:27): Grodzisk to rzeczywiście prawdziwe święto biegowe. Tym bardziej żałuję, że w tym roku nie dotarłem. Życzę powodzenia w kolejnych startach! Inek (2012-06-16,05:38): Gratuluję biegu, no i zakochania przede wszystkim...
|