2024-05-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Jak pokonałam mitycznego stwora (czytano: 2195 razy)
Tylko ten kto ma odwagę iść za daleko może się dowiedzieć jak daleko można pójść
Tym razem więc bez supportu i bez towarzystwa ale nie bez cichych nadziei wybieram się na start…
Bieszczady
Najdalszy i najdzikszy zakątek gór polskich
Przyciąga wszystkich którzy całkiem nieprzypadkowo chcą się zgubić aby się odnaleźć.
Biuro zawodów Ultra Biesa przy szkole odnajduję łatwo
Uśmiechnięta ekipa młodych ludzi pełnych energii wydaje mi pakiet i wskazuje drogę do autobusu na start
Wsiadam chwilę po 14 i patrzę w okno
Wokół mnie sami wyżyłowani faceci
Czy w ogóle biegnie tu jakaś kobieta? - zastanawiam się
Po chwili dosiada się do mnie młody chłopak
Opowiada o swoich licznych startach ultra przez ostatnie dwa lata
Ja raczej słucham czasem coś odpowiadam
Wspomina on o kamizelce finiszera dla pierwszych 50 osób na mecie
W sumie jest to fajny cel myślę sobie po cichu
dawno nie biegłam setki
A ta jest szczególna organizatorzy chcieli aby była wyjątkowa więc zrobili ją raz na trzy lata
I dodali na 130km aż 6 i pół tysiąca przewyższeń
robi wrażenie nawet na mnie choć nie jedne kamienie już podeptałam
Wiem że tym razem łatwo na pewno nie będzie
Mam kije w kamizelce i zapas żeli
Emocje przedstartowe spowodowały jednak że niewiele zjadłam
Cóż to może drogo kosztować
Teraz jednak staram się o tym nie myśleć
Ogarnia mnie podekscytowanie nową nieznaną przygodą która powoli się rozjaśnia i nabiera rumieńców
Kilka chwil przed startem witam się z innymi dziewczynami
Jest ich kilka i są widać bojowo nastawione
A ja no cóż zastanawiam się czy ból pleców który wszedł mi sam z siebie znienacka dwa dni temu
Pozwoli mi biec czy zmiecie mnie z planszy
- Jest Pani odważna – dzwonią mi w głowie słowa Pani z pensjonatu w Cisnej
Czy aby na pewno i co w ogóle stanowi hasło odwaga dla ultrasa bo raczej nie dystans
Tego się nie boję
Więc czego?
Dawno nie byłam sama cały bieg
Zdana na siebie i to co zabrałam
A także łaskę i niełaskę punktów odżywczych
I być może niedźwiedzi w lesie 😊
To mi się w tym wydarzeniu podoba przypomnieć sobie jak to jest
Czy to jeszcze potrafię
Ilość zmiennych które wyprowadzają mnie ze strefy komfortu już na starcie każe mi wierzyć że to nie będzie łatwy bieg
Raczej z tych na przetrwanie nie na wynik
Choć tym razem nawet mi się to podoba
Idź gdzie się boisz! – nastawiam się mentalnie
Po chwili jestem już na trasie
Jak to na początkach bardzo długich biegów bywa
Liczna grupa biegaczy porywa się na hura jakby biegli na dychę nie na 130km
Czy czują się aż tak mocni czy dają się porwać tłumowi oto jest pytanie
Ja staram się biec swoje choć i tak wydaje mi się to zbyt szybko
Kompletnie nie wiem ile kobiet jest przede mną ile za mną
Oraz ile w ogóle na trasie i w ogóle się tym nie martwię
Pierwszy etap biegu to 30 wg profilu łatwych kaemów
Szybko jednak przekonuję się że to wariant tylko na papierze
Trasa wije się wokół Soliny lasem i krzakami
Gdzieniegdzie zdarzają się przeprawy przez strumyki i ostrzejsze podejścia
W pewnym momencie tasiemki znaczące trasę kompletnie rozjeżdżają się z trakiem
Od innych zdezorientowanych biegaczy dowiaduję się
że była wczoraj jakaś aktualizacja tracka jakiej już nie odnotowałam
No to super i co teraz!
Staram się biec po tasiemkach ale wydaje się to całkowicie bez sensu
Bo co jak znikną a track pokazuje co innego ?
Szybka decyzja zawracam na track
Okazuje się że ten wybór to przeprawa przez jeżyny i zupełnie dziki zalesiony teren gdzie nawet śladu ścieżki próżno szukać
Uparcie wraz z liczną grupą biegaczy przedzieramy się przez chaszcze w nadziei że track w końcu połączy się z tasiemkami
Po około 15min błądzenia udaje się odnaleźć drogę z tasiemkami po tracku
Stawka jest mocno wymieszana ludzie nieco poirytowani komentują zdarzenie
Nie tracę jednak spokoju i pewności siebie
Chyba nie nadrobiłam zbyt dużo
Słońce powoli zachodzi a my dobiegamy do pierwszego punktu na 30 kilometrze
Płyny już dawno mi się skończyły więc kupuję dodatkowy napój od Pani na straganie przy Zaporze wodnej
Zdaje się jest to bardzo popularne turystycznie miejsce
Ja jednak nie mam teraz czasu na zwiedzanie
Biegnę dobrym tempem przed siebie mając świadomość że wyprzedziło mnie kilka dziewczyn
Duch rywalizacji dobija się do głosu staram się go jednak uciszać
Wiem że pogoń za czołówką przynajmniej na tym etapie nie ma sensu
W punkcie zjadam zupę pomidorową jako że praktycznie jestem bez obiadu a już wieczór
No i przede mną cała noc biegu
Wyjmuję czołówkę zakładam bluzę z długim rękawem jako że robi się lekko chłodno
I znikam w wieczornym granacie
Stawka mocno się już rozciągnęła
Przede mną biegnie dwóch chłopaków i rozmawiają
Staram się trzymać ich jak ogonek wykorzystując ich rozmowę za element zajmujący głowę aby nie myśleć o dystansie ani nie przysnąć
Kilometry mijają wciąż szybko
Czuję się dobrze
Zapada noc
nawet nie wiem kiedy nadchodzi kolejny punkt i kolejny punkt i kolejna zupa pomidorowa ku mojemu zaskoczeniu
To na bogato z tymi zupami 😊
Po drodze wypijam ciepłą herbatę i zjadam pyszne ciasto na dzikim punkcie kontrolnym
W punkcie natomiast znajomy ultras który jest tu wolo proponuje ziemniaki z boczkiem
Nie jestem jeszcze tak głodna i szkoda mi czasu dziękuję więc pięknie i lecę dalej
Wraz z upływającymi godzinami nocy zapada przejmujący chłód
Który narasta w dolinach i nad strumykami
Żałuję że nie mam rękawiczek
Staram się biec żwawym krokiem aby nie zmarznąć
Na punkcie na 66km w Nadleśnictwie Cisna jest mała agrafka
Orientuję się że dziewczyny przede mną są całkiem blisko
Staram się tym nie nakręcać i na spokojnie zjadam kolejną zupę dla rozgrzania bardziej niż z głodu
Mimo ciepłego posiłku po wyjściu z punktu moje ręce są lodowate
W powietrzu są może 2-3 stopnie
Wyjmuję więc przeciwdeszczową kurtkę w której jest mi ciut cieplej
Włączam sobie też muzyczkę na słuchawki i po chwili robi się zdecydowanie przyjemniej
Podejście do łatwych nie należy ale przynajmniej nie zmarznę
O kijach jakoś to leci i nawet nie zauważam jak się już robi nad ranem
Przez całą noc prawie nie widuję biegaczy
Zwierząt na szczęście też
Monotonia biegu w samotności troszkę mnie usypia wypijam więc kilka łyków red bulla
Przejaśniające się niebo i rozśpiewujące się ptaki pomagają się z nocnego letargu wybudzić
Zdobywam Hyrlatę i powoli dobiegam do punktu w Roztokach
Ponad połowa biegu za mną
Tyle że to ta łatwiejsza połowa
Moje nogi są już ciut drewniane
Pocieszam się że do punktu już niedaleko
W Roztokach wypijam kawę i zajadam się ciastkami
Na ile to starczy nie wiem
Przede mną kolejny długi ponad 20km odcinek do następnego punktu a odczuwam już pierwsze trudy biegu
staram się więc najeść tym co jest i lecę dalej
Na tym etapie kije wydają się być już nieodłącznym elementem ekwipunku
Czuję że słabnę zwyczajnie zjedzone zupki już dawno zużyłam
Podejście pod Jasło ciągnie się niemiłosiernie
Końcówkę podejścia męczymy się razem z innym biegaczem
A potem on mi ucieka gdzieś na zbiegu
Łapię się na tym że kolejne odcinki trasy gdzieś mi w głowie umykają
Zostawiając ciemne plamy
Pojawiają się też zwidy i halucynacje
Kłody drzewa wyglądają jak szafy, walizki czy też zdają się ruszać i uciekać przede mną
Mimo wszystko przebieram nogami i staram się jak mogę robić to żwawo
Lecz ten odcinek dosłownie mnie odcina
Wdrapuję się w końcu na Paprotną na którą podejście wlecze się bez końca
Podrywam się na chwilę do biegu licząc że może będzie teraz z górki
No i w sumie jest aż za bardzo
Kilka kilometrów stromego zbiegu a ja nie mam siły biec
Ze zmęczenia mam jakieś dziwne zawroty głowy zataczam się
Coś odnotowuję że dzwonią do mnie jakieś telefony pytają jak się czuję
jak żyję odpowiadam że nie żyję i biegnę dalej
Byle do punktu myślę sobie i zmuszam się by przebierać nogami
Tymczasem słońce zaczyna grzać coraz mocniej
O walce o miejsca wśród kobiet na końcówce mogę już chyba zapomnieć
Pozostała walka z samą sobą i zmęczeniem
Nie lubię kryzysów choć pokonywanie ich to podobno moja specjalność
Potrafię nawet nie wyglądać na ledwie żywą gdy tak się czuję
Nie rezygnuj naucz się odpoczywać - powtarzam sobie w myślach
Na punkcie w Wetlinie na 110km głośno gra muzyczka i wolontariusze mają imprezowy nastrój
W przeciwieństwie do biegaczy którzy tam nie wyglądają jakby bawili się dobrze
- zmień tego Rammsteina krzyczy Pani do kolegi
- nie nie zostawcie to ożywia się ledwie żywy uczestnik biegu jakby to miało jakoś pomóc
Dostaję zupę groszkową i konsumując ją staram się wrócić do życia
Obok mnie biegaczem zajmuje się ratownik medyczny
Ten zawodnik już chyba dalej nie poleci co zresztą sam komunikuje zrezygnowany
Zastanawiam się czy wyglądam podobnie
- czy coś potrzeba czegoś dolać ?
Odpowiadam że za chwilę
zjem tylko
- zostaw dziewczynę odzywa się Pani DJ widzisz że ona dobrze wygląda zaraz wstanie i będzie biegła
Uśmiecham się jakby zaklinając rzeczywistość
Sądząc po palcach mam niedobory sodu
- macie kabanosy? pytam zajadając krakersy
- nie nie mamy ale są pomidory z solą
Zajadam się pomidorkami białymi od soli i chyba w tym rzecz
Przytomność umysłu wraca
Jeszcze tylko ręce posklejane od żeli bym umyła
- Macie tu może gdzie umyć ręce
- tam jest miska z wodą – odpowiada mi żywiołowa Pani wskazując pod nogi
Schylam się do miski i przypominam sobie że przecież zaczęłam bieg z bólem pleców
A teraz przy skłonie nic i dotąd w biegu zupełnie o tym bólu zapomniałam widać ruch pomaga
I nie jest to biegowa kontuzja
Podbudowana energetycznie ruszam na kolejny odcinek
Ta mała górka w porównaniu z poprzednimi okazuje się być podejściem na przełęcz Orłowicza
Z początku widzę tasiemki i zółty szlak a także wędrujących nim turystów
Udaję się jednak w krzaczki i po powrocie tasiemki dziwnie znikają
Choć track wskazuje że jestem na kursie
Tasiemek uparcie nie ma i nie ma
Zaczynam się martwić bo podejście coraz bardziej strome się robi
Lecz turyści zapewniają że widzieli po drodze innych biegaczy
Uff to może faktycznie dobrze tylko ktoś pozdejmował tasiemki
Tuż przed szczytem niebo zachodzi chmurami zrywa się wiatr i zaczyna padać deszcz
Nic sobie z tego nie robię
Uśmiecham się do Pani fotograf i rozkładam radośnie ręce
Mam to! Przedostatnia górka zdobyta
Zaraz za nią czeka mnie długi i również beztasiemkowy zbieg do Bacówki Jaworzec
Tu znów odczuwam niepewność czy jestem na trasie
Gdyż przez cały ten odcinek nie spotykam dosłownie żywej duszy
Tylko niekończąca się ciasna ścieżka między drzewami
W końcu jest Bacówka a w niej przepyszny domowej roboty żurek z boczkiem
Zjadam całą miskę zupy i komunikuję Panu w punkcie że nie rozsiadam się na dłużej
Bo trzeba już kończyć ten bieg!
Na odchodne pytam czy duża jest ta ostatnia górka
I dostaję odpowiedź że on nie wie
ale poprzedni biegacze mówili coś że „jeszcze tylko ta je..na góra”
Ups no to ciekawie
Profil trasy ostatniego odcinka nadrukowany na numerze nie wskazuje na żadne trudności
Staram się więc nie nastawiać negatywnie z powodu zasłyszanych komentarzy
Drepczę za punktem aż tu nagle
jawa to czy sen?
Oczom moim ukazuje się znajoma z pracy Kasia
Tyle że ja pracuję 500 km stąd!
W głowie odnajduję szybko krótką rozmowę zakończoną zdaniem: „będziemy kibicować”
Ale jakoś nie zakodowałam że na żywo
Nie mniej jednak w tych okolicznościach jest to bardzo mobilizująca niespodzianka
Mąż Kasi Piotrek robi zdjęcia jak biegniemy
Choć w moim wykonaniu biegiem to trudno nazwać
Kasia postanawia dołączyć na ostatni odcinek
Bardzo się z tego cieszę
Na rozmowie kilometry i przewyższenia szybciej mijają
Przy okazji spotykamy Pana z tęczowym jednorożcem na ramieniu
I tym razem nie są to zwidy tylko biegacz z maskotką
Przypominam sobie że gdzieś już się mijaliśmy ale nie bardzo wiem gdzie
Góra zdaje się falować to w górę to w dół i na rozważaniach czy już dotarliśmy na wierzchołek czy nie
mija nam ładne kilkadziesiąt minut
Kasia zdążyła się już trochę spocić pod górę a Pan z jednorożcem na ramieniu zniknąć za naszymi plecami
Tymczasem doganiamy kolejnego biegacza tego samego z którym wdrapywałam się na Jasło
A więc to właśnie teraz nadrobiłam zaległości z kryzysu
Kolega w niebieskich spodenkach jak się później dowiaduję o imieniu Łukasz
Ożywia się na nasz widok i nawet prosi Kasię żeby i jego tak pociągnęła
Po chwili docieramy do tabliczki z napisem Falowa
This is it! A więc teraz już z górki
Mimo korzystnego ukształtowania terenu w moich nogach brak już radości w zbieganiu
Staram się więc robić co mogę by w miarę żwawo się poruszać ale zbieg momentami jest naprawdę wredny i wygląda jak tor przeszkód
W końcu wybiegamy na asfaltową drogę
Znów zaczyna padać deszcz ale to już mnie zupełnie nie obchodzi
Czuję zapach deszczu i odgłosy mety
Kasia biegnie krok za mną i tak wbiegamy na metę gdzie czeka Piotrek
Zakładają mi medal na szyję i dostaję kamizelkę a więc jestem w szczęśliwej 50 najlepszych finiszerów tego biegu jako 5 kobieta przekraczam metę.
Pokonałam potwora czyli 6681m w pionie na 130km to przewyższenie tak duże że we wtajemniczonych wzbudza podziw i zdumienie.
I co jeszcze muszę tu powiedzieć?
dobre rzeczy do nas wracają 😊
Przed chwilą to ja odprowadzałam inną ultraskę do mety Biegu Kreta
a teraz ktoś wybiegł do mnie z pomocą choć na to nie liczyłam.
Życie zaskakuje warto być otwartym i pozytywnie nastawionym na świat bo on ma dla nas wiele pięknych zaskakujących chwil - sami je często innym tworzymy a co siejesz to zbierasz
Anioły są wśród nas nawet tam gdzie diabeł znaczy trasę taką lekcję miał dla mnie ten Bies Mityczny i tak go będę wspominać.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Inek (2024-05-16,15:57): Brawo Patrycja, a przyjąć wsparcie z odpowiednim uśmiechem to też trzeba umieć, podziwiam! Patriszja11 (2024-05-16,16:24): Dziękuję Inek 🙂 i to prawda czasem człowiek jest zbyt uparty, a to nie pomaga dziadekm (2024-05-19,22:15): Fajnie poczytać po prawie dwóch latach przerwy Twoje relecje, tak opisane, ze czuje sie tak jakbym biegł obok. Gratuluje wytrwałosci i prosze pisz cześciej. Pozdro Patriszja11 (2024-05-21,17:53): Dziadekm dziękuję miło wiedzieć, że mam wiernych fanów bloga będę o tym pamiętać i postaram się pisać częściej 🙂 Admin (2024-05-25,04:33): Doskonałe! jann (2024-05-27,07:06): Brawo Pati, relacja jak zwykle pasjonująca, czułem ciarki na plecach i ból w kolanach, Gratulacje, te trasy w Bieszczadach są mordercze, ja przy krótszych dystansach zastanawiałem się co ja tutaj robię, ale na mecie zawsze jest jakbyś Pana Boga za nogi złapał. Pozdrawiam.
|