2021-11-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Autentyczny Maraton w Atenach - 14 XI 2021 (czytano: 737 razy)
Do tego najprawdziwszego maratonu na trasie Maraton–Ateny podchodzić musiałem dwukrotnie. Po raz pierwszy pięć lat temu – 13 XI 2016 – i miał to być mój w sumie piętnasty już maraton, pokonany w dodatku na trasie, którą przebiegł mężny hoplita Filippides 12 IX 490 przed Chrystusem. Stało się to natychmiast po tym, jak ateńskie wojska pokonały pod Maratonem Persów. Tenże Filippides przebył w trudzie i znoju dystans 38-40 km, zdążył jeszcze poinformować Ateńczyków o płynącej ku miastu groźnej flocie perskiej i padł martwy.
Dzisiaj dystans tego maratonu wynosi oczywiście klasyczne 42 km 195 metrów – organizatorzy musieli zatem dodać te parę kilometrów, wyprowadzając biegaczy z trasy głównej – gdzieś na kilometrze czwartym – na 2-3 kilometrową pętelkę... Próbowałem zatem – tu już powrócę ostatecznie do wątku osobistego – pokonać ten autentyczny maraton już w listopadzie 2016, ale – o zgrozo – poniosłem klęskę. Osłabłem totalnie jakieś 800 metrów przed metą, za wcześnie i niepotrzebnie rozpoczynając finisz. Pewnie bym nawet jakoś się na Stadion Olimpijski pod Akropolem doczołgał, ale czujni i bezlitośni greccy stróże biegu wzięli mnie zwyczajnie pod bary, wtłoczyli do karetki i odwieźli na sygnale do szpitala… Przebiegłem potem w latach 2017-2018 jeszcze trzy kolejne maratony – w Porto, Rzymie i Kijowie, ale cały czas miałem gdzieś z tyłu głowy owo fatalne niepowodzenie w Atenach, i to już dosłownie u wrót mety. Doszła też do tego jeszcze najpierw kontuzja lewego biodra, a zaraz potem konieczność jego wymiany na ceramiczno-tytanowe. Dokonało się to w szpitalu w Krakowie-Prokocimiu w lutym 2019. A zaraz potem nadeszła pandemia i obowiązkowa przerwa w maratonach dla wszystkich, także tych z własnymi biodrami. Ja sam powoli, acz systematycznie starałem się powrócić do jakiej takiej formy, aby jeszcze raz stawić czoło maratońsko-ateńskiej trasie. Zakończyć wszystko rozsądnym finiszem na Stadionie Panateńskim, powiesić sobie na szyi medal. Nie było to marzenie całkiem realistyczne, a to z dwóch względów – po pierwsze, oczywiście, z powodu wymiany biodra, a po drugie – za sprawą wysokiej trudności trasy. Rzecz w tym, iż od 16 aż do 31 km trzeba się tam systematycznie piąć pod górę… Od maja zatem 2019 aż po listopad 2021 biegałem sobie wytrwale po Krośnie nad Wisłokiem i po jego okolicach, na treningach i po różnych zawodach pomniejszych. W sumie uzbierało się tego całe 2000 km. Niby niedużo, a cieszyło. Tym bardziej, że i rowerem przejechałem sobie po górkach Podkarpacia wraz z Krzyśkiem Frączkiem i Zbyszkiem Barabaszem kilometrów ponad 6000. I tak przygotowany wyruszyłem 10 XI 2021 wespół z Dominikiem Wróblem z Jasła – który mi już wcześniej towarzyszył na maratonach w Porto, Rzymie i Kijowie – na bieg maratoński do Grecji. O samym wyścigu nie ma się co rozpisywać – pierwsza połowa przebiegła zupełnie dobrze, zanosiło się nawet na 4.10 (taki notabene czas osiągnął Dominik), ale druga połówka, ta pod górkę, okrutnie zweryfikowała wyliczenia. W sumie jednak przebiegłem teraz ów ostatni – fatalny ongiś – kilometr nadspodziewanie żwawo. Ze wzruszeniem, nie ukrywam, przemierzyłem ostatnie 300 metrów na Panateńskim Stadionie Olimpijskim. Medal na piersi powiesiłem sam, ale ładne zdjęcie zawdzięczam organizatorom. Wyrażam wdzięczność w tym miejscu Emilianowi Zadarce, który ongiś był, nolens volens, świadkiem mojej porażki w Atenach, ale teraz skutecznie przygotował mnie do rewanżu. Dziękuję też wszystkim – żonie Annie, córce Anecie, synowi Igorowi, Władkowi, Wicie i Alicji Witaliszom, Andrzejowi Zatorskiemu, dwóm kolegom maratończykom: Jarkowi Kuciowi i Romkowi Sosnowskiemu – którzy we mnie aż do szczęśliwego końca niezmiennie wierzyli.
Nieco więcej tutaj
https://przebindapisze.pl/2021/11/23/ateny/
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |