2012-05-17
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Emocje (czytano: 1260 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.endomondo.com/workouts/user/1060973
Miniony weekend był dla mnie prawdziwym wulkanem emocji i radości, które dostarczyły mi bardzo dużą dawkę pozytywnej energii i prawdziwą falę testosteronu :)))
Być może piszę nie chronologicznie w stosunku do ostatniego wpisu tj. przeskok o jeden tydzień, ale musiałem się podzielić i jak najszybciej przelać swoje myśli na papier:)
W piątek wieczorem zacząłem pakować wszystkie rzeczy potrzebne na występ taneczny mojego syna. Tak, tak! występ taneczny! mój syn pierwszy raz w swoim życiu będzie brał udział w prawdziwych zawodach, w prawdziwej rywalizacji. Nie wiem, czy to do końca do niego docierało, ale wiem że do mnie TAK i to bardzo. Denerwowałem się bardzo mocno!!!
W końcu pierwsze wrażenie rywalizacji jest najważniejsze i zostaje na długie lata.
Dla syna, a może i dla mnie też było to nie lada wyzwanie, tym bardziej, że dopiero od niedawna chodził na zajęcia do grupy tanecznej, z którą miał wystąpić na turnieju. Co prawda wcześniej uczył się tańczyć i chodził na lekcje tańca w przedszkolu, ale miał zaledwie dwa miesiące na opanowanie nowego układu chorograficznego i zgranie się z nową grupą.
W sobotę od rana to dopiero był stres! Czułem się tak jak bym to ja jechał na turniej :)))
Na miejsce dotarliśmy punktualnie i byliśmy jako jedne z pierwszych osób. Szybka przebierka w ciuszki do tańczenia, szybki buziak do dodania odwagi i popędził na ostatnie próby i doszlifowanie „formy”. Boże jakie to niesamowite uczucie móc popatrzeć jak własne dziecko robi coś co daje mu maksimum satysfakcji i powoduje na koniec uśmiech na jego twarzy. Choć z tym uśmiechem to nie było tak do końca różowo, ponieważ był troszeczkę rozczarowany tym że nie udało im się zdobyć pierwszego miejsca, ale starałem się jak mogłem wytłumaczyć mu to na podstawie mojego biegania i chyba mi się udało.
Podczas samego występu serce waliło mi jak oszalałe, nie mogłem nad tym zapanować. Do tego stopnia drżały mi ręce, że obawiałem się, iż wyjdzie to na filmie który nakręcałem w postaci drżącego obrazu :)))
Wszystko poszło zgodnie z planem! Nic się nie pomylił, żadnego poślizgu!!! Jestem dumny i szczęśliwy!!!
Potem przyszedł czas na ogłoszenie wyników. Tu też były duże emocje, ale już nie to było najważniejsze przynajmniej dla mnie. Dla mnie liczyło się to, że nie popełnił żadnego błędu i nie musiał gonić grupy. Nawet jak oglądałem w na spokojnie film w domu widziałem, że sam nieco wyprzedzał. Już teraz widzę, że podobnie jak ja, podchodzi to tematu realizacji swego działania tzn. wszystko musi być dopięte na ostatni guzik :)))
I był szał radości!! Nie byli na czwartej pozycji ….na pewno nie na trzeciej … ale za to na bardzo wysokim, DRUGIM MIEJSCU.
Jego pierwszy w życiu medal, na którego musiał ciężko zapracować i wylać wiele litrów potu. Opłacało się więc zrezygnować z wzięciu udziału w ostatniej edycji GP!!! Mimo, że to spowodowało mój brak klasyfikacji i wyłączenie z gali wręczenia nagród. ALE przecież to było WSPANIALSZE UCZUCIE!!! i to do tego jakże ważne, bo PIERWSZE W JEGO ŻYCIU!!!
Po sobotnich emocjach przyszła pora na moją kolej :)))
Bardzo spontanicznie zaplanowałem start w pod poznańskim Swarzędzu na 10km atestowanej trasie. Biorąc pod uwagę to, że jest to niedziela i czas na długie wybieganie, które na pewno jak tam pobiegnę to nie zrobię. Postanowiłem zatem, że w zastępstwie pojadę rowerkiem tzn. dojadę do Swarzędza (około 22km) i wrócę wydłużając sobie dystans :))) Od rana jak zobaczyłem pogodę, to troszkę się zacząłem obawiać czy to jest aby dobry pomysł ? Ale jednak zdecydowaliśmy się i ruszyliśmy wspólnie z moim braciszkiem w pogoń za „przygodą”. Na miejsce dojechaliśmy bardzo sprawnie i na czas.
Po przebraniu przyszedł czas na wspólną rozgrzewkę i na ustalenie taktyki. Rozgrzewka tym razem była taka sobie, można powiedzieć, że jej raczej nie było :) Oj nie wiem co by się działo gdyby jednak, a może to i dobrze, że nie była zbyt intensywna, w końcu już się dosyć rozgrzałem podczas dojazdu na zawody.
Taktyka była bardzo PROSTA i słaba (biorąc pod uwagę moją ostatnią życiówkę) tzn. zrobić minimum w okolicach 40min i do domu. Po wystrzale z armaty, który sygnalizował start do biegu, ja też wystrzeliłem i pognałem do przodu. Co prawda pierwszy kilometr nie był jakiś super szybki, ale za to drugi to już jak na mnie był prawdziwy „pocisk”. Na około połowie dystansu czułem, że moje siły zmalały w stosunku do tego co było na pierwszych czterech kilometrach. Zacząłem się zastanawiać, czy było to wynikiem zbyt mocnego początku, czy może przyjazd na rowerze dał się we znaki. Nie ważne, po której stornie tkwił błąd. Postanowiłem poświęcić ten czas na max regenerację i skupienie się na tym co robię, czyli na biegu, tym bardziej, że czekał jeszcze mnie morderczy podbieg na wiadukt kolejowy. Wiem, że co niektórym może się to wydać dziwne, że można się regenerować podczas biegu czy jakiegokolwiek wysiłku, ale wierzcie mi, że można!!!
Nie umiem tego jeszcze opisać słowami i przelać na papier, ale jak tylko zgłębię ten temat bardziej to obiecuję się podzielić tymi spostrzeżeniami.
Owy podbieg na wiadukt kolejowy w mej opinii zabójczy, minął bardzo szybko i bezboleśnie. Pamiętam tą chwilę jak wybiegłem zza zakrętu i zobaczyłem „potwora”, który może mnie pokonać. Pierwsza myśl, która się pojawiła to strach, ale zaraz przekierowałem myśli na inny tor. Ktoś, tylko nie pamiętam kto ( a może to sam wymyśliłem na potrzeby walki ) powiedział: „nie walcz z potworem, poddaj mu się bezgranicznie i pokochaj go”. Poddałem się tej górce, zmniejszyłem krok, wzrok spuszczony w dół, aby nie widzieć ile jeszcze zostało i pchałem do przodu. Ku mojemu zaskoczeniu po kilku sekundach poczułem, że nogi zaczynają coraz szybciej przebierać. Spojrzałem przed siebie i oczom nie wierzyłem! Zaczynał się już zbieg. Po tym punkcie było tylko lepiej. Na zmianę z jednym z „kolegów” motywowaliśmy się szybszego biegu tzn. raz ja byłem z przodu i trzymałem tempo a po chwili on mnie wyprzedzał i nadawał tempo.
Ostatni odcinek to już była prawdziwa euforia i wulkan emocji, adrenaliny i pozytywnej energii. Gdy zobaczyłem, że na stoperze jest lepszy czas od poprzedniej życiówki. Przedostatni zakręt, a za nim bieg z górki w zawrotnej prędkości. Nogi „puściłem” do przodu, aby mnie NIOSŁY ILE SIŁ. Wbiegając na metę miałem jeszcze miałem zapas energii, ale też biegłem w takiej euforii, że nie pamiętam ostatniej prostej. Pamiętam tylko jak wbiegam na METĘ i zerkam na zegar, który wskazuje 38’21” a na moim stoperze 38’13” - czas NETTO.
Zamiast cieszyć się z tego co zrobiłem, to wziąłem kubek z wodą zrobiłem dwa łyki i ruszyłem w drogę powrotną, na trasę, aby dotrzymać kroku i wymusić :) na moim braciszku mocniejszy finisz. Jego metę pamiętam za to bardzo doskonale. Darłem się na niego, aby się nie poddawał, trzymał tempo i gnał do przodu ile sił w nogach. Opłacało się, gdyż jemu też udało się urwać parę sekund ze swojego wcześniejszego, życiowego biegu.
Powrót do domu był już tylko dopełnieniem wszystkiego co się wydarzyło w przeciągu całego weekendu.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |