2019-04-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wyrównać rachunki z „Orlenem” (czytano: 637 razy)
OrlenWarsaw Marathon 2019 to jedna z ważniejszych dla mnie imprez tego sezonu. Powrót na trasę maratonu to jedno, lecz start w tym konkretnym biegu był moim celem już w 2016r. Niestety kłopoty zdrowotne nie pozwoliły mi wtedy na wyprawę do Warszawy, a potem jakoś mi nie było tam po drodze (zawsze coś, zawsze coś...):0( Teraz też miałem obawy czy powinienem jechać. Brak konkretnego planu treningowego. Miotanie się między biegami ulicznymi a górskimi.
Co rusz to jakieś dolegliwości, nie nastrajało do optymizmu. Jednak coś mnie ciągnie do maratonu jak „ćpuna do marychy” :0), a jeśli już mam pobiec ten królewski dystans to warto by było w końcu wyrównać rachunki z „Orlenem”. Niby się specjalnie nie szykowałem. Brak jakiegokolwiek planu treningowego, jak kiedyś kiedy uganiałem się za kolejnymi życiówkami, nie nastrajał do jakiegoś szalonego optymizmu. Jednak gdzieś głęboko w głowie cały czas słyszę „Paweł czas na trójkę z przodu”. No tak myśleć fajnie, ale wykonać hym… Biegam sporo i regularnie, ale wolno, więc ciężko wymagać „cudów”, nawet byłem gotowy na pracę u trenera, lecz coś mi zawsze przeszkodziło w rozpoczęciu konkretnego treningu. Postanowiłem, że jednak nie ma się na co oglądać i sam wprowadziłem do mojego truchtania jeden dzień siły biegowej znanej mi z lat kiedy to się „szalało” :0). Skipy, przyśpieszenia, rozciąganie i „ciut” dodatkowych ćwiczeń muszą mi pomóc chociaż poprawić marniutki wynik z zeszłego roku. Motywacji mi nie brakowało, bo już dawno nie byłem tak napalony na jakiś start, a do tego w Warszawie na targach miało być sporo osób z firmy w której pracuję, więc nie mogłem poprzestać na „minimaliźmie” :0). Przedstartowa sobota mija nam z Agą przyjemnie na spacerku po Starówce (niestety trochę chłodno), odbieramy pakiety, „ładuje” węglowodany i lulu. O poranku wita nas pięknie słoneczko (znowu mam farta do pogody, jak trzy tygodnie wcześniej w Krakowie). Jest wręcz idealna pogoda do biegania. Przed startem spotykamy się z Anetką i Marcinem na pamiątkowe foty, przybijamy piątki, oczywiście tradycyjne „kopy” od mojego Kwiatuszka na szczęście i zaczynamy zabaw . Nie biegniemy razem. Każdy udaje się do swojej strefy. Moja to 4.15- 4.30 Aga pyta kiedy ma mnie wypatrywać? hym... nie chcę obiecywać sobie za wiele więc mówię, że tak raczej między 4.10 – 4.20 lecz już w głowie mam to, że „tanio tu skóry nie sprzedam”. Albo pęknie czwórka albo... jęk i zgrzytanie zębami. Bieg zaczyna się w rytm muzyki marszowej więc dumnie „biego-marszuję” obok Agi słysząc „ i tak do mety !” :0). Pogoda rewelacja, to i biegnie się fajnie. Mijają kolejne km, kontroluję czas, jest lepiej niż myślałem. Fajnie, że właśnie niedawno czytałem biografię Jurka Skarżyńskiego gdzie opisuje wiele swoich biegów, bo staram się biec trochę taktycznie wykorzystując innych biegaczy do „zającowania”. Trzymam się zawsze jakiejś grupy nadającej tempo i podbiegam szybciej, jeżeli zostaję sam (w miarę możliwości oczywiście). Co 9km żel i woda, na przemian z izotonikami na każdym punkcie, a jest ich naprawdę sporo. Ok 10 km wyprzedzam „baloniki” na 4h, wiem, że nie mogę ich więcej przed sobą zobaczyć jeżeli chcę cieszyć się na mecie. Gdzieś na trasie Aga wyłapuje mnie z grupy biegaczy strzelając fotę, tak mija połówka czas 1.53. Banan na twarzy mi się pojawia, bo to czas lepszy niż na połówce na Marzannie trzy tygodnie wcześniej. Tonuje jednak emocje, bo maraton dopiero się zaczyna, ale cieszy równy rytm i brak oznak zmęczenia. Kawałek za 30 km organizator stwierdził, żeby nie było za łatwo, dowalimy podbieg. Oj trochę mi to dało w kość, na szczęście potem już tylko z górki do „zwycięstwa”. Tempo trochę siadło, lecz już wiedziałem, że jak tylko nie będę biegł powyżej 6min/km to spokojnie zrealizuję marzenie o trójce z przodu. Skłamałbym gdybym napisał, że to już było bieganie na luziku (trochę dało jednak mi popalić), lecz głowa była tak silna jak nigdy i nie było mowy o odpuszczaniu. Most, zakręt, już prawie meta, jeszcze tylko obiec Narodowy i już mogę krzyczeć w niebogłosy do mojego Skarbeczka JEEESS!!!!!! zrobiłem to znowu kochanie :0) 3.53.37 to nowa życiówka w „nowym życiu”. Do „poprzedniego” jeszcze trochę brakuje ale... kto to wie co życie przyniesie, chyba jeszcze warto się troszkę napocić :0) Wracam z Warszawy z podniesionym czołem i wpełni zadowolony z „Wyrównanego Rachunku” z OrlenWarsaw Marathon .
Paweł
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |