2010-09-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Běžecký víkend v Česku... (czytano: 2170 razy)
Kontynuując myśl z poprzedniego wpisu, wszystko chyba powraca na właściwy tor... Kolejny weekend spędziłem dokładnie tak jak zamierzałem, aktywnie u Naszych "południowych Sąsiadów"... Od jakiegoś czasu nęciły mnie dwie imprezy biegowe, w miejscach, które do tej pory znałem doskonale z punktu widzenia wędrowniczka... ;)
Od momentu, kiedy zaraziłem się wirusem biegania, swoje ulubione miejsca odwiedzam na biegowo... Tym razem padło na czeskie zakątki, a mianowicie znany z bajecznego Skalnego Miasta Adršpach, oraz okolice Machova (rejon Gór Stołowych)... Aby było raźniej, do startów namówiłem znajomych...
W sobotę pojechałem z Michałem na bieg uliczny Adršpach – Chvaleč – Adršpach (10 km)... Pojechaliśmy busikiem do granicy, po czym spacerkiem do przygranicznego Meziměsti, skąd do celu udaliśmy się koleją... w odróżnieniu do naszej, sprawną, punktualną i wygodną, a do tego tanią... Na miejscu mielismy jeszcze ponad dwie godziny do startu (godz. 14), więc wszystko na spokojno... przebieranko, truchtanko itd... Pozostawała tylko drobna niewiadoma odnośnie dokładnej trasy... Po zapoznaniu się jej przebiegiem na mapie, poczułem ból... Juz było wiadomo, że nie bedzie szybka... ;))) Spodziewałem się podbiegów, bo okolice są pofałdowane, ale na pewno nie sądziłem, że będzie aż tak ciężko.
Wystartowałem spokojnie, "no bo" za szybko sie nie dało, gdyż od samego początku było stopniowo pod górkę... 3 km i 150 m przewyższenia. Ciężko było... Gdyby podbieg zaczął się choćby po 2-3 kilometrach to jeszcze nie byłoby tak tragicznie, bo nóżki byłyby już rozgrzane, a tak... zdecydowanie trudniej było nimi powłóczyć, kiedy podbieg zaczynał się prawie od linii startu. Po tym wszystkim było z górki, choć po tym trzykilometrowym "piłowaniu" nie było "pałera", by choć troche nadrobić, a w dodatku trzeba było oszczędzać siły, bo po nawrocie na piątym kilometrze, ten cały odcinek zamieniał sie w podbieg... ;) Oczy zrobiły sie jeszcze większe, kiedy ujrzały znak z informacją o nachyleniu (12 %)!!! O kur...! To będzie potem pod górę! Osłabłem na samą myśl... ;))) Cóż, spokojnie zbiegłem do nawrotki, a potem 2 km (150 m przewyższenia) zarzynania "silnika"... Jakoś dobrnąłem do końca tego podbiegu, za którym było już tylko 3-kilometrowe zbieganie. Próbowałem coś wykrzesać, ale jakoś nie mogłem, bo nogi miałem jak z waty... Z wyniku 46:10 cieszyłem się bardzo, choć nie jest to jakiś oszałamiający wynik... bynajmniej dla osoby, która sama się nie przekonała na własnej skórze, jak wymagająca była trasa... Normalnie, byłem w stanie nabiegać tego dnia poniżej 45 minut, pomimo że pojechałem na ten bieg wyłącznie dla przebiegnięcia, bez planów czasowych. To co udało mi sie wyrwać, bardzo mnie zadowala, a sam bieg... chętnie go powtórzę za rok. Na pewno! Michał również był zadowolony, zarówno z trasy jak również z 3-go miejsca w kategorii... a 4-ego Open, które coś często go ostatnio prześladuje ;)))
Następnego dnia, w niedzielę, czekał nas wcześniejszy wyjazd, bowiem start odbywał się o 10... Tym razem wyruszyło nas trzech: ja, Michał i Piotrek, a celem był start w biegu na "Hejszowinę", jak po czesku nazywa się Szczeliniec Wielki. To był już typowy bieg górski, podczas którego było do pokonania 8 km i 480 m przewyższenia... Do końca nie wiedziałem jaki sobie plan czasowy obrać, bo... miało być treningowo, a w dodatku trudny teren... Pomyślałem jednak, że bieg na godzinkę to trochę za wolno, więc postanowiłem spróbować pobiec na 50 minut... Trochę w głowie mi się namieszało po zapisach do biegu, a mianowicie wtedy kiedy odebrałem numer startowy... Zawsze chciałem ustrzelić moją szczęśliwą "13", ale nigdy dotąd nie było mi to dane... Już nawet twierdziłem, że gdy los mi przydzieli kiedykolwiek "13" lub "27" to będę bardziej zmotywowany i bieg pobiegnę "na maxa"... I co ja biedny miałem zrobić teraz...? Otrzymałem "13"! :) Radość z jednej strony, ale rozgoryczenie w oczach z drugiej... Musiałem pobiec na maxa w ciężkim biegu... ;))) Na szczęście pojęcie "na maxa" jest pojęciem względnym... ;) Postanowiłem pobiec przyzwoicie...
Najpierw rozgrzewka i truchcik, podczas którego mruczałem sobie pod nosem... "dziś biegniemy na maxa..." i tak w kółko dziesiątki razy... Musiałem mieć jakąś mantrę ;))) Potem spokojnie czekaliśmy na start... Starter wystrzelił i charty pognały jak za lisem... ;) Od razu czekał na wszystkich ostrawy podbieg, a poza tym na początku wypada zacząć spokojnie, co też uczyniłem... Szkoda że Ci na początku o tym nie wiedzieli, bo zanim ja się podkręciłem, prawie nikogo nie było widać ;)
Jeszcze przez jakiś fragment biegłem z drobniutką blondyneczką, ale gdy zaczął się ostry podbieg (na odcinku kilometra ponad 200 metrów) i ona oddalała się stopniowo z pola mojego widzenia, które również ograniczała mgła... ;) Podbiegi mnie osłabiały, a w dodatku miałem w nogach sobotnią, również nie lekką, "dyszkę"...
Między 3 i 4 kilometrem zostałem dogoniony przez dwóch innych biegaczy, jednego z Rodaków i Czecha... Trochę mnie to pobudziło i ułatwiło bieg, gdyż nie mogłem pozwolić na to, że i oni mi uciekną... ;) Po 5 km to ja nawet zaatakowałem i nieco przyspieszyłem... Gdybym nie znał okolic, ani trasy biegu to dałbym się ponieść i gnałbym co sił w nogach... na maxa. Trasę jednak znałem i wiedziałem, że muszę rozsądnie rozłożyć siły, bo po siedmiu kilometrach tej wyrypy czekała nagroda... kilometrowy wbieg po ponad 650-ciu kamiennych schodach na szczyt Szczelińca Wielkiego (919 m n.p.m.)... To co zyskałbym na tym łatwiejszym, 2-kilometrowym odcinku, straciłbym podwójnie na schodach, które za cholerę nie chciały się skończyć... Nie wiem jak tam się wczołgałem, ale na samym końcu dogoniłem nawet jednego Czecha, którego jednak nie sposób było wyprzedzić ze względu na wąskie przejścia między skałami... Szkoda... Sam byłem wyczerpany, ale mimo wszystko próbowałem znaleźć coś szerszego na wyminięcie... bezskutecznie, dlatego na metę wbiegłem tuż za jego plecami... Osiągnięty czas (44:09) wprawił mnie jednak w dobry humor... Aż tak dobrego nie zakładałem. A przy okazji dodam, że Czesi są cholernie dobrzy na takich wyrypach... Biegałem trochę górskich biegów u Nas i stwierdzam, że poziom, nie licząc tych profesjonalistów i pół-pro, jest zdecydowanie niższy... Oni (Czesi) naprawdę w górkach są świetni, bez względu na wiek, czy płeć...
Po zaliczeniu mety i stwierdzeniu, iż dłuższy pobyt na szczycie nie ma sensu... g***wno było widać przez tą gęstą mgłę, a ponadto w miejscu startu, do którego trzeba było wrócić (również o własnych siłach), czekała gorąca zupka i zimne regenerujące piwko... ;) Podłączyłem się do trójki Polaków reprezentujących barwy Iskry Jaszkowa i razem w ramach rozbiegania pokonaliśmy trasę biegu w drugą stronę... Po posiłku czekaliśmy na dekoracje, choć my jedynie popatrzeć... ;) Atmosfera była sympatyczna, a cały czas przygrywał zespół muzyków... trochę swing, trochę jazz i blues... przyjemnie dla ucha i mięśni, które przy muzyczce mogły się nieco rozluźnić... Na sam koniec czekała jeszcze tombola z różnistymi nagrodami... wylosowany mógł wybierać ;) Ja miałem wielki problem, ale ostatecznie wziąłem koszulkę polo, bo na lato się przyda... wszak ono już tuż tuż... ;))) Dylemat miałem jednak wielki, bo do wyboru była choćby "półlitówka" wódki, zgrzeweczka browarków, a nawet worki zboża (po 25 kg)... ;))) Pewnie Czesi pomyśleli... idzie Polak po nagrodę to pewnie wódeczkę ze stołu zgarnie... no to musiałem ich jakoś zaskoczyć ;)))
Co tu więcej owijać w bawełnę... z weekendu jestem bardzo zadowolony, a z kolejnych startów u "Braci Czechów" jeszcze bardziej... Zamierzam częściej u nich biegać, bo biegi prawie pod nosem i za śmieszne pieniądze, bo co to jest 40-60 koron (max 9-10 zł), zaś same biegi są przesympatyczne, co jest charakterystyczne dla biegów kameralnych... To tyle z "łikendowej" relacji. Teraz pora mysleć o Katowicach... Wczoraj i dzisiaj zrobiłem ostatnie mocniejsze akcenty (16 i 20 km)... wiem, że to trochę za późno, ale miałem taka potrzebę wybiegania i wyciszenia się, na przekór beznadziejnej aurze, która od kilku dni u nas gości i wcale nie spieszy się odejść... Może srogo zapłacę za to podczas połówki w Katowicach... mówi się trudno i żyje się dalej. Mam jednak nadzieję, że mimo wszystko nogi po tych górkach, pomimo krótkiego czasu regeneracji, poniosą mnie na planowany wynik... "Się zobaczy". Do zobaczyska w Stalinogrodzie ;)))
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Marysieńka (2010-09-29,22:36): Ty naprawdę zaraziłeś się.....BIEGOWYM WIRUSEM....ale ja sama wcale nie mniej "zarażona" jestem:))) Gratki:)) szlaku13 (2010-09-29,23:01): Cóż Marysiu... wpadłem jak śliwka w keczup... ;)))) mamusiajakubaijasia (2010-09-30,06:40): Pamiętam te schody na Szczeliniec najpierw w zaawansowanej ciąży, a potem z nosidełkiem z Jasiem na plecach. I za pierwszym, i za drugim razem miałam wrażenie, że one się nigdy nie skończą. A jednak się skończyły. Bieg na Szczeliniec....fantastyczna sprawa:) kudlaty_71 (2010-09-30,09:08): ...po takiej zaprawie będziesz w Katowicach śmigał, jak gazela...będę trzymał kciuki...koszulka polo zamiast flaszeczki???...hmmm...ja tam bym wybrał ten worek zboża...wszak ceny chleba idą w górę...przydałby się... szlaku13 (2010-09-30,15:26): No to teraz Gabrysiu możesz spróbować bez obciążenia... ;))) Do trzech razy sztuka... Na luzaka też ciężko, ale o wiele łatwiej... szlaku13 (2010-09-30,15:31): Może i będę śmigał jak "gazel", ale obawiam się aby po tych ostatnich górskich treningach styki mi się nie przegrzały... ;)
Zapobiegawczo dziś i jutro mam wolne i dopiero w sobotę drobny rozruch, co by kości nie zesztywniały ;)))
Co do wyboru Wojtku... flaszeczka kusiła... worek ze zbożem również, bo z tego też kilka flaszeczek by nawarzył... ;))) szlaku13 (2010-09-30,15:34): Mam taką nadzieję Truskawko, że mnie nie dogonisz... ;))) Biegasz jednak na tyle dobrze, że niestety nie uda mi się Ciebie zdublować... ;))) tdrapella (2010-09-30,22:16): Widzę Artur, że nieźle ciśniesz te swoje kosteczki. Pod górę to jeszcze siła rośnie ale na zbiegach dostają mosno po du - szy. Powodzenia w Katowicach! szlaku13 (2010-10-02,23:27): Hm... W Lubinie? Fajnie byłoby się spotkać... jeśli będę tam startował (w dalszym ciągu pod znakiem zapytania) to z pewnością nie będzie na rekordy i dobry czas, bo dzień wcześniej biegniemy sztafetę górską w Pasterce, więc "bydzie" rzeźnia... ;)))
|