Kilka dni przed...
Stresu mało, brak odliczania do dnia biegu. Myśli o zającowaniu na 4 godziny tak dalekie iż nawet to lepiej. Forma jest (głodnemu chleb na myśli) pomarzyć piękna rzecz - powiedział Kubuś Puchatek i poszedł wychylić kolejnego browara obok dość już skacowanego Tygryska i śpiącego pod stołem osiołka.
Dzień przed...
Normalny piękny początek weekendu. 6.15 pobudka i o 7.45 w pracy ogarnąć wczorajsze i dzisiejsze. To jutro jest jakiś maraton?. Chyba jest, wieczorem tłumy w biurze zawodów. Wszystko pomału zostaje załatwione. Pakiety, pogaduchy, zegarki od Timexa co by czas płynął wedle ustaleń zająca polnego w bezkresie gorącego asfaltu. Na szczęście sezon łowiecki się skończył tak więc tak mały ssak ma szanse dożyć kolejnego poranka bez obaw o czyhających zewsząd drapieżców. Kolacja z 3 jaj + boczku. Nawet zając by nie odmówił, w przeciwnym razie sałatę mu w ryjek.
Dzień próby...
To nie może być dziś, kac moralny się pojawia, ciuchy gotowe, śniadanie też - 3 jajka (to nie jest kompleks mniejszości, jaj mam w sobie pod dostatkiem). Wyjście zakończone powrotem po pakiet kumpla. Obowiązkowe duposiąście i w drogę. Na miejscu jestem o czasie dzięki komunikacji publicznej. Takie rzeczy jak rękawiczki, czapka, okulary, parasolka czasomierząca, koszulka czasowskazująca, 2 zegarki Timexa na drogę, buty Pumy, 2 balony i można rzec: będzie balanga - tylko kto obsługuje bar i polewa do kieliszków?.
Kilka przywitań, rozgrzewka (wszak nie rozgrzany zając ma o 20% mniejsze szanse na ucieczkę przed drapieżcą. Jeszcze tylko dmuchanie w alkomat co do trzeźwości postawionego celu i w drogę. Poznaje drugiego zająca: młody, wysportowany, napis LECHICI ZIELONKA utwierdza mnie iż zając rówieśnik ma doświadczenie w bojach z stadami drapieżców. Krótkie ustalenia przed, nie uciekaj za szybko przed zwierzyną drapieżną bo może to mieć uboczny skutek dla gatunku zajęcy w Polsce. Coś w stylu jak będzie który szarżował to HAMUJ BRACIE, HAMUJ.
Tego dnia były to najważniejsze słowa jakie zając mógł powiedzieć do zająca, od taka gatunkowa wymiana przed wyjściem na żer. Zając Wojtek równie dobrze wyposażony, gatunek gepardów ma dziś przegwizdane. Ustawiamy się gdzieś w tłumie, ni to bliżej ni to dalej startu tylko gdzieś. Cóż za taktyka!. Będziemy mistrzami, i dożyjemy obiadu (wege obiadu). Na starcie tłumy jakby była promocja do Media Markt po sztućce na zapiekanego zająca lub królika, za nami Marysia Kawiorska, cóż za zaszczyt :-). Mijamy linię startu po 2 minutach. Z tyłu napiera tłum głodnej zwierzyny, drapieżcy myślą: dziś zając w sosie prowansalskim lub pieczony z ziemniaczkami w delikatnym sosem śmietankowym. Ale zające nie głupie, mają 4 łapy. Łatwo się nie dadzą, ogólnie następne 4 godziny to zabawa w stylu goń bracie obiad bo inaczej o głodzie na chatę. 2 łapy do trzymania parasolki, trzeba sobie utrudniać życie, baloniki wedle badań naukowych nie niosą wysoko...
I biegniemy (tuptamy, z mozołem przebijając się przez kolejne grupy biegaczy jak pług śnieżny przez zaspę). Przez kolejne 2 km zastanawiam się czy szpital daleko lub czy trafi mi się jakaś ładna piguła do opieki (pielęgniarka w wersji szkolnej). Drapieżcy nie w kij dmuchał, poważnie podeszli do kwestii dziennej wyżerki kopiąc zająca po nogach co by tak pięknie nie popylał w krainie asfaltem zalanej. Po 5 km starta 107 sekund; przy Pl. Unii Lubelskiej (zające, jeszcze wolne + stado drapieżców widzi parę młodą idącą po torach tramwajowych). Nie jest to bynajmniej próba samobójcza po fakcie ale zdjęcia plenerowe. My na to jakimś dziwnym zgodnym tonem sto lat, a na deser Gorzko.
Biegniemy dalej, 10km i starta 126 sekund, w pełni pomocy dla zająca dobry duch Grzesiek który co chwila zaopatruje zająca w świeża porcję zieleniny tak potrzebnej dla małego skubańca do zasuwania 4 łapkami (Grzesiu, olbrzymi pokłon w Twoją stronę za okazane wsparcie). Czyżby zające miały się stać gatunkiem zagrożonym?. Nieee, to tylko drapieżniki zahaczają o wodopój, w gębie trochę zaschło, a widok uciekającego menu taki, że ślina leci. Zwierzyna co chwila ustala na jaką pułapkę zdobyć zające. Myślą i myślą i mijamy 15km pościgu. Strata 104 sekundy (zające wzięły się w garść) w stadzie rywali czuć oznaki poddenerwowania.
Walka trwa w najlepsze i po 20 kilometrze od początku pościgu zającom pozostaje 80 sekund straty (do czego straty?, do przetrwania oczywiście). Półmetek, i strata 80 sekund. Zając trzyma tempo jakby dopiero co wziął nauki od Strusia Pędziwiatra (podobno na boku kręci bimber ale inne zwierzątka z Warner Bros milczą na ten temat). 25km po 2:23:04 czyli 52 sekundy do uratowania futra. Drapieżcy powoli zmniejszają populację, pewnie zrezygnowali i poszli na chińskie.
30km biegu i do szczęścia braknie 11 sekund. Zające odczuwają pierwsze oznaki zmęczenia (zając też człowiek tylko ma lepszy PR od wilków itp.). Na 34km zając Adaś ma kryzys wiary w własne 4 łapki (dosłownie). Zając Wojtek jakby dopiero co wyszedł z nory, taki biegnący na świeżości. Moje wcześniejsze stanowcze ZWOLNIJ WOJTEK przestały mieć znaczenie. Trzeba wiedzieć iż zając Wojtek porywczy i byle wilki go nie ruszają (dostaje mocy i drgawek dopiero na słowo TEŚCIOWA). Na szczęście zając Adaś do tego czasu czuwał. 38km i z stada drapieżców pozostaje mała grupa nadal wygłodniałej sfory. Zajączek Adaś zostaje z tyłu, trzeba wymienić baterie na te z reklamy Duracella. Po niedługim czasie znów dobija do pobratyńca z listy menu do zasmakowania i do swojego obrońcy Wojtka.
Po 38km Adaś ma dosyć, ten kij od parasolki staje się nie do udźwignięcia, akurat wtedy kiedy zaczyna się malusi podbieg przy Moście Gdańskim (taka nazwa, jak dla zająca myśl o domu 200km dalej). Wojtuś z grupą poleciał do przodu jakby już nie biegł tylko na bateriach ale i na ogniwach fotowoltaicznych. Zając Adaś myśli za szybko, biegnij swoje nawet jeśli skończysz jako góra kosteczek dla hien. Na podbiegu pomaga bardzo zajączek z Krakowa (wielka solidarność gatunkowa), Wielkie DZIĘKUJĘ.
Dobiegam do 40 kilometra, brak sił na trzymanie w pionie parasolki. Zawodnicy z odmiennym menu pytają czy dadzą radę w 4 godziny i czemu zając Wojtek biegnie na 3:58?. Mówię by walczyli sam nie wiedząc czy dam rade połamać 4 godziny na drobny mak (parasolka dlatego też opuszczona iż nie chce kierować w błąd). Kolega Paweł pyta czy podołam, mówię NIE choć przy stanie świadomości w tamtej chwili miało to drugorzędne znaczenie. Ale widząc na swoich zegarkach iż mam 12,5 minuty do krainy porośniętej wiecznie zieloną trawą podejmuje ostatni raz wielkie wyzwanie - krótki, szybki bieg i chwila truchtu.
Wbiegam na ostatnią prostą do METY (tak jakby kucharz pytał czy piekarnik na 180 stopni jest odpowiedni na przyrządzanie zająca). Widzę zegar, uda się cholera uda. Podnoszę przedmiot udręki w górę w geście zwycięstwa. Koniec, drapieżcy nie muszą jeść zająca, mają szwedzki stół zamiast kupy tłuszczu i futra już tylko na 2-óch łapkach. Zając Wojtek przeprasza za końcowe kilometry. Odpowiadam, weź przestań ważne iż na mecie. Gatunek przetrwa, futro tylko bardziej przykurzone niż w normalny dzień ale się wyczyści. Padam na ryj, kilku drapieżców dziękuje za walkę na nóż i widelec.
Po biegu odpoczynek zaakcentowany 1,5l piwem. Potem powrót do nory bo biegaliśmy w kółko :) Zdanie amuletów w postaci zegarka testowego Timexa i GPSa z prawego ramienia pominę. Walki było dużo, na ostatnich 8km...
Nie prowadziłem idealnie to wiem na pewno. Taki zając powinien mieć płacone zieleniną by się porywać na nierówną walkę międzygatunkową. Żartuję, zające to gatunek prospołeczny, nie oczekuje nic w zamian gdy sam wydaje 100zł na "pojedynek światów". |