2017-11-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 40+5 (czytano: 2104 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.biegiemprzezpola.pl/2017/11/405.html
"40+5"
11 listopada. Chciałoby się pojechać gdzieś i pobiegać, ale obowiązki... Skutek taki, że jedyny bieg, w którym daję radę startować to Bydgoski Bieg Niepodległości. Tak było i w tym roku.
Rano impreza, którą organizowałem - niepodległościowy rajd rowerowy, tym razem na innej trasie, w efekcie do przejechania było 40 km. Nie będę czarował. Rower był moim światem 25 lat temu, teraz? Teraz jeżdżę raz do roku. Oj było ciężko, zwłaszcza, że pierwsze 15 km pod wiatr. Na podjazdach byłem wyprzedzany przez emerytów, hahaha. Ja jednak wolę podbiegi. Rajd zakończyłem o 11:15, po nim trochę obowiązków, szybki obiad w domu i pomknęliśmy do Bydgoszczy.
Ciekaw byłem co z tego wyjdzie. Planu brak. 11 listopada to święto więc tak jak rok temu zamierzałem się bawić, zwłaszcza, że trasa zapowiadała się przeciętnie (spora część wiodła chodnikami i ścieżkami rowerowymi). Jedynym problemem była temperatura. Nie wziąłem ciuchów na zmianę i gdy już pojawiliśmy się na Placu Wolności zrezygnowałem z poszukiwań znajomych i potruchtałem co nieco. Wreszcie start. Jakoś tak wyszło, że ustawiłem się z Jackiem. Po kilkunastu metrach gdzieś mi zginął.
Pierwsze kilkadziesiąt metrów wolne, bardzo wolne. Tłum się nie rozpędzał, ale gdy wbiegliśmy na ul. Gdańską było na tyle szeroko, że mogłem przyspieszyć. No to sobie biegnę, nie gonię, bo i po co? Tempo komfortowe, szybsze od zwykłego rozbiegania. Jakie? Nie wiem. Uruchomiłem endomondo, bo nadal jestem w przerwie międzyzegarkowej (dość, że Madzia użycza mi swój na treningi).
Dobiegamy do skrzyżowania z ul. Śnideckich a tam hałas jak diabli. Ludzie drą się jak oszalali. Jakież to niebydgoskie! Myślę sobie fajno, pewnie trafiło się kilku zapaleńców. I co? I to był żółtokrólewski punkt kibica z Aldoną na czele. Dla żartu zasłoniłem oczy by jej nie oglądać, wystarczyła mi fejsbukowa zapowiedź kozaków, jakie miała założyć. Kozaków nie widziałem, fryzurę już tak... Nadal żartuję, że oczy mi krwawiły. Oj dali czadu!
Biegnę Gdańską, wyprzedzam, wyprzedzam, wyprzedzam i większość wyprzedzanych klepię w plecy mówiąc "berek!". Wielu z nich się uśmiecha, a ja bawię się w najlepsze.
Gdańska się skończyła, skręciliśmy w prawo w Kamienną. Rozpoczął się fragment ze ścieżkami i chodnikami. Wąsko, wolno, na szczęście Kamienna krótka, pod koniec jej biegowego odcinka krzyknąłem do innych by skrócili trasę trawnikiem (można było zyskać dobre 100 m), ale jakoś nikt nie był chętny.
Koszmar na Sułkowskiego. Tam dopiero było wąsko, do tego blisko krawędzi rosły drzewka. Jakby tego było mało prawa strona graniczy z działkami i co chwilę wystawały jakieś krzaki lub gałęzie. Można było się nieźle nadziać. Kilku zawodników postanowiło zaryzykować i biegło ulicą mając za plecami sznur samochodów. Szaleńcy.
Znów w prawo. Chodkiewicza i ponownie ścieżka rowerowa. U mnie bez zmian: berek, berek, berek. Nagle ludzie umknęli na ulicę, choć wydawało mi się, że trasa powinna ciągnąć rowerówką. Ja pobiegłem niszowo nie patrząc na tłum.
Kolejny zakręt, tym razem w lewo. Mamy dla siebie całą szerokość ul. 20 stycznia 1920 r. Ulica z historyczną nazwą. Gdy słyszę, że 11 listopada 1918 r. Polska po 123 latach odzyskała niepodległość uśmiecham się. Bydgoszcz, tak jak Nakło, Mrocza i wiele innych miejscowości w naszej okolicy odzyskała ją później. 20 stycznia 1920 r. na mocy Traktatu Wersalskiego te ziemie wróciły w granice Polski. Mało tego, nie było to po 123, czy nawet 125 latach, a po 148. Wszystko dlatego, że nasi przodkowie padli ofiarą pierwszego rozbioru.
Ktoś pyta ile km za nami, mówię, że coś około trzech. Chyba słyszałem szczątki komunikatu z endo, ale były kompletnie niewyraźne. Ktoś poprawił, że dobre 3300 metrów.
Berek, berek, berek. Znowu w lewo, wzdłuż Filharmonii Pomorskiej i zaraz w prawo w Staszica. Tam chwila asfaltu i od razu zakręt w prawo w Kołłątaja. Za Kołłątajem lewo w Libelta... Same wielkie nazwiska.
I znowu wrzawa. Żółtokrólewscy przenieśli się na Libelta. Czad, a jak kilka osób skanduje moje imię i nazwisko aż chce się biec. Wreszcie ul. Gimnazjalna, a za nią Plac Wolności. Meta po prawej, ale my musimy wbiec do Parku Kochanowskiego. Jest lekko z górki więc wkrótce będzie pod górę. Nic to. Biegnę nie spinając się. Nawet nie czuję bólu ud, który przez chwilę towarzyszył mi po starcie.
I znowu berek, berek, berek. I słyszę podziękowanie i stwierdzenie, że jej zajączkuję. Odpowiedziałem żartem, że mogła mi tego nie mówić, bo teraz ją zajadę do mety. No to biegniemy. Nawet nie patrzę kogo poganiam. Wpadliśmy na chodnik na Jagiellońskiej, okrążyliśmy Urząd Wojewódzki i przedostatni raz skręciliśmy w prawo. Przed nami lekki podbieg w parku. Ja odruchowo skracam krok i zwiększam kadencję, patrzę na dziewczynę (nawet nie myślę kto to. Moją wielką wadą jest brak pamięci do twarzy, później się okazało, że biegła ze mną na dychę w PKO Festiwalu Biegowym), a ta wali tak jak na zbiegu więc mówię by zdrobniła i mocniej pracowała rękami.
Już płasko, z lewej budynek BWA, ostatni zakręt i będzie meta. Tuż przed nią zaczyna wyprzedzać mnie Jacek. No to sru, przyspieszam i razem wpadamy na metę. Jak zaczęliśmy tak niemal skończyliśmy. Różnica taka, że na starcie Jacek był z prawej, a na mecie z lewej strony.
Kilka kroków za metą szarpię się z pasem i wyciągam telefon. Trzeba zatrzymać endo. Rany, jakie to upierdliwe. Później okazało się, że mimo iż zatrzymałem je z 10 m za metą ślad urwał się dobre 50 m wcześniej. Ot kolejny raz przekonałem się, że w 2013 r. dobrze zrobiłem kupując pierwszy zegarek.
Słyszę jak ktoś mówi o medalach. Faktycznie. Medale. Idę w lewo i kicha. Owszem, medale są, ale wręczane do ręki. Bez sensu. Medal zawiesza się na szyi, a nie tak... Rozglądam się za kimś wieszającym, ale nic z tego. Cóż, chwytam zatem i sam sobie wieszam. A zaraz po tym całuję, tak jak zwykłem to robić.
To co? Koniec? A skądże! Pobiegam sobie jeszcze. Odpalam aplikację i ruszam na kolejne kółko przez park. Tym razem wolno. Biegnę, żartuję, robię pętlę i na mecie pojawiam się drugi raz tylko po to by przecisnąć się przez tłum i ruszyć truchtem w stronę żółtokrólewskich.
I wówczas spotykam Madzię. No to truchtam z nią. Fajno tak. Biegnie, biegnie i nie maszeruje. A to ciekawostka. Po drodze robimy sobie foto w ramce Biegu Niepodległości.
Po chwili Madzia melduje się na mecie, tuż przed prężę przed aparatem żółtokrólewską torbę, a ja oznajmiam, że idę jeszcze pobiegać.
Znowu ruszam do żółtokrólewskich. I znowu nie zdołałem dotrzeć. Spotkałem Jacka, który z flagą (5 km też z nią przebiegł) towarzyszy trzem ostatnim zawodnikom. Wśród nich jest mama z niewidomą córką. No to dołączę, a co mi tam. W parku mówię, że pobiegnę tyłem i faktycznie robię z 200-300 metrów na wstecznym, ale rezygnuję, bo zaczyna mi spinać łydki i uda. Chwilę później muszę rozciągnąć, bo złapał mnie skurcz w czwórkę.
Dobiegamy do wolontariuszki z ramką biegu. Najpierw myślę by zrobić im zdjęcie, po chwili pytam czy mogę wziąć ramkę bo wymyśliłem, by najwytrwalsza trójka wbiegła w niej na metę. I tak biegniemy trzymając z Jackiem ramkę. Jest wesoło, a najwytrwalsi otrzymują gromkie brawa.
Metry lecą, zakręt w prawo, ostatnia prosta i już. Meta Bydgoskiego Biegu Niepodległości.
Na luzie, zabawowo, bo to święto, z którego należy się cieszyć. Nie lubię patosu, akademii (najgorszy wymysł szkolny zwie się "montaż słowno-muzyczny"), ale taka zabawa, sportowa to i owszem.
A po powrocie do domu taka wiadomość na fb.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |