2013-10-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Dzień zwycięstwa - 29.09.2013 Berlin! (czytano: 1403 razy)
Właśnie mijają trzy lata odkąd zacząłem biegać... Podejście do pisania bloga nr któryś-tam. Może w końcu się uda. A powód jest taki, że z moją kiepską pamięcią za niedługo mogę mieć problem, żeby sobie przypomnieć te wszystkie piękne chwile związane z bieganiem.
A najpiękniejsza z nich miała miejsce 29-go września 2013 podczas 40 BMW Marathon Berlin. To było niesamowite przeżycie, które tak naprawdę rozpoczęło się dużo wcześniej bo w momencie zapisów, czyli jeszcze w październiku 2012. To miał być mój start życia (póki co oczywiście...). To miała być ostateczna rozprawa z połamaniem 3:30, do którego podchodziłem już trzy razy i za każdym z nich przegrywałem (CM 2012 - 3:37, MW 2012 - 3:36, CM 2013 - 3:33), za każdym razem pojawiały się skurcze łydek. które uniemożliwiały mi bieg.
W Berlinie miało być inaczej... Prawie wszystko podporządkowałem pod ten start: porządny plan treningowy, długie wybiegania (w tym w górach), odpowiednia dieta, regeneracja oraz wizyty u rehabilitanta.
Euforia towarzysząca mi na starcie była niesamowita. Kiedy spiker odliczał ostatnie sekundy do startu moje ciało pokryła gęsia skórka, byłem wzruszony i dumny zarazem. Startowałem w pierwszej grupie z sektora E. Tym razem postawiłem na taktykę NS (Negative Split) czyli zacząć wolniej i stopniowo zwiększać tempo. Założony czas na mecie 3:20, ale każdy wynik poniżej 3:30 brałbym w ciemno... Rzeka ludzi płynąca razem ze mną robiła olbrzymie wrażenie. Wszyscy skoncentrowani, biegli takim tempem na jaki byli ustawieni. Rzecz na dotychczasowych maratonach dotąd przeze mnie nie spotykana - przez cały dystans ramię w ramię z innymi biegaczami, a nie jak dotychczas gdzie zazwyczaj po kilkunastu kilometrach zostajesz sam... Co ciekawe prawie nikt nie miał słuchawek w uszach. Zresztą muzyki było aż za nadto na trasie dzięki ustawionym co mniej więcej 500 metrów zespołom. Biegło mi się bardzo dobrze. Aż do 32 km powtarzałem sobie, że nie jestem na zawodach tylko biegam sobie gdzieś swoimi ścieżkami, tak jak to robię na treningach. Po 32 km, gdy pozostało już "tylko" 10 km zaczął się dla mnie prawdziwy wyścig. Tempo zaczęło już wtedy wahać się w granicach 4:30 na km i tak miało być już do końca. Czułem się całkiem dobrze, prawie cały czas wyprzedzałem innych biegaczy. Tym razem spróbowałem innego rozwiązania jeśli chodzi o nawadnianie. Miałem swój izotonik, dodatkowo wzmocniony glukozą, z którym biegłem praktycznie do 41 km. Pozwoliło mi to uniknąć tłoku na punktach nawadniania i zaoszczędzić kilkanaście cennych sekund. Oczywiście wspomagałem się również żelami, których wciągnąłem pięć. Do 38-39 km wszystko szło jak w zegarku. Międzyczasy na poszczególnych, pięciokilometrowych odcinkach pokrywały się z moją opaską niemalże co do sekundy. Wiedziałem już, że choćby na czworaka to magiczne dla mnie 3:30 w końcu padnie! Byłem na trasie już około 3 godz. 5 min. kiedy zacząłem odczuwać zbliżające się skurcze łydek. No to teraz miałem dylemat: biec nadal po 4:30 i ryzykować stratę jakiś 4-5 min (w razie gdyby złapał mnie skurcz) czy zwolnić i stracić tylko nieznacznie. Wybrałem ten drugi wariant, zwolniłem do 4:50 i udało mi się dociągnąć bez skurczy do samej mety. końcówka to było istne szaleństwo. Doping i wrzawa na ostatniej prostej sprawiały, że czułem się jak uczestnik Olimpiady albo jakieś innej tego typu imprezy. Jakbym biegł po rekord świata... a w zasadzie biegłem po rekord świata - po mój własny, ciężko wypracowany "Rekord Świata" - 3:21:39 - w końcu upragnione 3:30 złamane!!! Łez szczęścia i wzruszenia na mecie nie udało mi się powstrzymać :)
Cała ta impreza w Berlinie była naprawdę niesamowita, trasa płaska i podobno piękna (podobno, bo ja z niej nic nie pamiętam). To był pierwszy mój maraton, na którym przed metą żałowałem, że już się kończy... Chciało się jeszcze biec i biec w tej cudownej sportowej atmosferze.
Po biegu powiedziałem sobie, że Berlin mam już zaliczony więc można myśleć o innych startach i że nie muszę tu prędko wracać. jednak już nazajutrz zmieniłem zdanie i zapisałem się na losowanie na przyszły rok i myślę, że będę to robił już zawsze. Zgodnie z hasłem z medalu: "Berlin. Run Once. Run Forever".
PS. Trochę statystyki:
czas netto: 03:21:39
czas brutto: 03:24:08
First half: 01:41:25
Second half: 01:40:14
5 km: 00:24:48
10 km: 00:49:08
15 km: 01:12:42
20 km: 01:36:17
25 km: 02:00:00
30 km: 02:23:42
35 km: 02:46:47
40 km: 03:11:02
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Truskawa (2013-10-03,16:58): Bardzo się cieszę, że zdecydowałeś się na wpis! Super! Jeszcze raz gratuluję. Świetny wynik Krzysiek. :) Ejsid (2013-10-03,17:06): Mimo że ja młody wiekiem jeszcze to zacząłem pisać z tego samego powodu - żeby nie zapomnieć a z pamięcią u mnie zawsze było kiepsko :P paulo (2013-10-04,08:16): Przepiękne osiągnięcie. Gratuluję! To jest też moje marzenie (i wynik i ewentualnie Berlin), ale jeszcze nie w tym roku. A tak na marginesie, też zaczynałem trzy lata temu :) kris0309 (2013-10-04,10:08): Dzięki Iza! kris0309 (2013-10-04,10:09): Dzięki Paulo! A Berlin polecam każdemu, tam trzeba po prostu być!
|