2014-08-24
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Żeby nie było za fajnie :) (czytano: 1203 razy)
Ani się obejrzałem, a tu już nadszedł czas jesiennych startów. Do kalendarzowej jesieni wprawdzie jeszcze trochę czasu zostało, ale widok za oknem wyraźnie pokazuje, że lato się kończy... Jako że cały ten sezon, począwszy od zimowych przygotowań aż do chwili obecnej, miałem taki „w kratkę” (chyba najbardziej niesystematyczny jeśli chodzi o treningi od początku „kariery” biegowej), to po tych obecnych startach nie mogę się spodziewać niczego wielkiego. Większość z nich zamierzam potraktować przede wszystkim treningowo i jako okazję do towarzyskich spotkań. Jedyny wyjątek to Silesia Marathon – do maratonu muszę podejść poważnie, jeśli w ogóle chcę go ukończyć. Tak więc wszystko, co się będzie działo w najbliższym czasie, mogę uznać za trening i przygotowanie do maratonu.
Pierwszy przedmaratoński sprawdzian odbył się wczoraj – Bieg do Słońca, czyli kameralne 10 km w Parku Śląskim. Ciekaw byłem, jak wypadnie pierwszy do dwóch miesięcy start. Pomimo tych wszystkich tegorocznych braków w przygotowaniach, wierzyłem, że nie będzie najgorzej. Na ostatnich treningach czułem bowiem, że forma zaczyna powoli rosnąć. Trudno dokładnie opisać, na czym to polega, ale biegając po lesie z każdym dniem bardziej czułem, że łapię właściwy rytm, że biegnie mi się luźniej i jednocześnie mocniej. Tak więc spodziewałem się, że 50 minut na 10 km powinienem złamać, i z takim planem wystartowałem. Niestety, nie udało się. Na mecie miałem 51 minut z małymi sekundami (dokładnie nie wiem, bo zapomniałem wyłączyć stoper, a oficjalnych wyników jeszcze nie ma), co może nie jest jakąś straszną porażką, ale chwalić też się nie ma czym.
Zacząłem się wczoraj wieczorem zastanawiać, dlaczego nie udało mi się wykonać planu, skoro przecież biegło mi się naprawdę fajnie. I wtedy olśniło mnie, że może właśnie to „fajnie” jest kluczem do odpowiedzi. Skoro biegło się „fajnie”, to znaczy, że nie dałem z siebie wszystkiego. Jasne, że nie chodzi o to, aby „umierać” na mecie, ale jak się chce jakiś, choć w miarę przyzwoity, wynik osiągnąć, to jednak trzeba trochę na trasie pocierpieć. Głowa powinna zmusić nogi do wysiłku nieco większego, niż tym ostatnim się chce. Jeśli tego nie zrobi, to będzie się biegło miło, ale nic poza tym.
Za tydzień kolejny sprawdzian – 15 km w Jaworznie. Tu już na pewno tak fajnie nie będzie. Trasa w Jaworznie to jest bowiem mój koszmar. Jej profil jest chyba najgorszy, jaki mógłbym sobie wyobrazić. W Jaworznie zawsze miałem „pod górkę”. Mam z tą trasą rachunki do wyrównania. Ale skoro ten bieg ma być kolejnym etapem przygotowań do maratonu, to trochę cierpienia się przyda :).
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu DamianSz (2014-08-24,18:31): Znam Twoją niecheć do gór, ale właśnie dlatego myślę, że kilka górskich biegów, na których wciaż trzeba zmuszać się do wysiłku, bardzo pomogło by Ci zmocnić głowę. W myśl zasady wzmacniaj to co najsłabsze, a u Ciebie to właśnie głowa. creas (2014-08-24,20:02): Damian, tych gór to ja nie tyle nie lubię, co się ich trochę boję (przynajmniej biegowo). Ale skoro tak, to tym bardziej parę startów faktycznie mogłoby mi dobrze zrobić na głowę :)
|