2011-10-18
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| ...z szuflady... (czytano: 1274 razy)
Cracovia Maraton
Miało być łamanie 4 godzin, sukces , łzy na mecie , euforia........
Wyszło łamanie kołem, tortury, złość, frustracja, ból, rozczarowanie......12 tygodni ciężkiego treningu, kilka startów w półmaratonach i 12 godzinnym biegu sztafetowym w Bochni miały być solidnym przygotowaniem przed maratonem. Pewnie tak było, Trener dokonał cudów, sprawił że poczułem się kimś wyjątkowym.
Wszystko poszło nie tak, plan rozsypał się po 12 kilometrach. Balonik z czasem 3:45 robił się coraz bardziej odległy , malał i malał , co ja sobie myślałem! Mój drugi maraton , waga ciężko śmieszna jak na ten królewski dystans , chciałem zaryzykować poczuć się zwycięzcą , dotknąć ręką nieba, wzlecieć, unieść się choć na chwil kilka. Co ja sobie do cholery myślałem !
Półmetek , człapę , wlokę się za innymi , walczę , bronie się , to znów poddaje . 23 kilometr schodzę z trasy , dzwoniąc do małżonki z informacją że to koniec przygody i marzeń czuję się jak oszust , podły oszust. Słowa , jedno słowo , ton z jakim usłyszałem je w słuchawce dźwięczy mi do dziś , słyszałem w nim moje marzenia , nadzieje , rozpacz, otuchę , złość , wsparcie - Nie... Schowałem telefon do kieszeni , zacisnąłem zęby , pięści , pośladki wszystko co mogłem zacisnąć i wróciłem na trasę. Na 32 idąc pod niewielkie wzniesienie napisałem esemesa " 32 biegnę dalej" Biegłem czasem szedłem , ból w pachwinach nie pozwalał na cięższy wysiłek , gdzieś na 34 poczułem lekkie dotknięcie w ramie " co jest , nie stoimy biegniemy" . Cichy aksamitny głos był jak niedzielny rześki poranek , to dziwne ale tak to odebrałem błogość , spokój , bez tego wysiłku , bólu i zmęczenia . Poskarżyłem się na skurcze pachwin , raczej wykpiłem od zmuszenia się do większego wysiłku . Poskutkowało ! kilkaset metrów człapałem za Sylwią , czułem jakby kilkoro bliskich mi ludzi biegło tuż obok mnie w ciszy i milczeniu, ich obecność pozwalała zrywać się do biegu, choćby na niecały kilometr by znów przejść do marszu. Kilometr 37 - napadła mnie kobieta ! kazała się nie poddawać, prawie płakała trzymając mnie za rękę, wlała we mnie tyle energii by dobiec te ostanie 5 kilometrów. Spotkałem ją jeszcze na trasie kilka razy . Biegła ze mną , robiła zdjęcia . Nic się nie liczyło - zmęczenie, ból to był już pikuś. Błonia to najlżejszy odcinek maratonu jaki tego dnia przebiegłem , zarazem i najpiękniejszy. Piotrek dziękuję.
Meta, życiówka poprawiona o 34 min, haha było z czego poprawiać. Wynik mizerny, złość, wstyd , rozczarowanie, jak najszybciej schować się , uciec , zniknąć . Padłem na tylnie siedzenie samochodu, padłem i usnąłem. Kiedy się ocknąłem wiedziałem że wrócę na trasę kolejnego maratonu, by udowodnić sobie, że potrafię ją przebiec od a do z, na mecie podnieść ręce i głowę do góry w triumfie i radości ! Bo krwista czerwień do czegoś zobowiązuje.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |