2011-04-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| A ja ciągle się uczę co to jest sport i jak się biega w maratonach. (czytano: 1404 razy)
Jest rok 1999. Właśnie zmieniłem uprawianą dyscyplinę sportową. Z dwóch, trzech ciężkich półtoragodzinnych treningów na sali tygodniowo przeszedłem na godzinny trening biegowy kilka razy w tygodniu. Już ukończyłem swój pierwszy maraton. I cel, cel to uzyskać limit czasu na maraton w Bostonie. Kolejny maraton i wyprawa do Świnoujścia. Świetna trasa, trochę pagórkowata ale dam radę, lubię morze. I już przecież wiem jak się biega maratony. Do 35 km idzie mi świetnie. Ciągle marzę o Bostonie. Trasa piękna, niemieckie nadmorskie kurorty, las, łąki. Bryza znad morza. Lubie morze. Punkt kontrolny na 30, może 32 km i.... i obok mnie zaczyna jechać jakiś stary człowiek na starym rowerze. Szok. Kakofonia dźwięków. Trzaski, zgrzyty, piski. Tym większy szok, że przed chwilą słychać było świerszcze w trawie obok drogi. Pisk, pisk, pisk. Proszę tego Pana aby sobie pojechał. Głuchy. Proszę po polsku. Głuchy. Proszę po niemiecku. Głuchy. Proszę po angielsku. Skląłem go na czym świat stoi - w trzech językach. Głuchy. Kakofonia trzasków, pisków, zgrzytów. Dalej jedzie blisko mnie. 100 może 200 metrów sprintu ramię w ramię. Prawie ociera się o przydrożne drzewa (zapewne wąska ta polna dróżka była). Pojechał. A razem z nim mój limit na Boston. Ostatnie 11 km maratonu po równej jak stół niemieckiej autostradzie przeszedłem spacerem. Co ciekawe przed wjazdem na autostradę stał obok niemieckiego policjanta. A może był to już inny stary człowiek ze starym rowerem?
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |