2015-10-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Mistrzostwa Polski Seniorów Stare Żukowice (czytano: 1320 razy)
Stare Żukowice
Moje pierwsze. Los mojego udziału w mistrzostwach ważył się niemal do ostatniego dnia. Dwa podejścia do zdawania odznaki złotej, dającej (obok przejechanego konkursu 1*) prawo startu w konkursie 2*, spaliły się z powodu odwołania zawodów. Zostało mi jedno podejście-w czwartek wieczorem, przed sobotnim konkursem. Na szczęście, gdyby nie wyszło, mogę jechać konkurs 2* na zasadach zawodnika zagranicznego, ale szkoda by było nie klasyfikować się do MP. Wyjeżdżamy z Martyną we czwartek i zdajemy ,o czym w osobnym wpisie. W piątek, czekając na resztę ekipy, rozpoczynamy przygotowania od odnalezienia serwisów. Z pierwszym idzie łatwo. Jedziemy na drugi i coś jest nie tak-miał być serwis a dojeżdżamy do ronda w jakimś miasteczku, nawet nie wiemy gdzie jesteśmy, bo mapka kończy się wcześniej. Zawracamy porównując mapkę z GPS-em w Martyny telefonie, ale ekran jest malutki i przy ostrym słonecznym świetle słabo widać. Wreszcie po kolejnej próbie odnajdujemy właściwą drogę. Skręcając tuż przed cmentarzem, nie da się przegapić. Jedziemy na trzeci, w Lisiej Górze, wydaje się łatwy odnalezienia, ale znów jest na pograniczu mapki. Rzeczywiście, zamiast na serwis, trafiamy do ronda z 73-ą. Porównujemy jeszcze raz, jest równoległa droga do tej, którą przyjechaliśmy. Ale nim tam pojedziemy spotykamy na skrzyżowaniu w Żukowicach czekającego na dziewczyny Tomasza. One też troszkę pobłądziły, skręcając przedwcześnie w kierunku Mielca. Za chwilę jest nasz biały zestaw. Maja w trailerze wygląda jak drobinka, podobno w domu wkroczyła na nowe salony bez zastanowienia-spodobały się jej najwyraźniej. Całym konwojem jedziemy do stajni, gdzie oddajemy się pod komendę Klaudynki. Wypakowujemy konie, prowadzimy do boksu, kąpiel będzie później. Mamy trochę czasu, więc staje na tym, że objedziemy z Tomaszem jeszcze raz serwisy, on ma lepszą orientację niż dziewczyny. Przed przeglądem myjemy trochę Maję, bo jak zwykle, dupkę ma brudną i jest zakurzona. Obtarła też sobie zad, ale nie wygląda to groźnie, co potwierdza któryś ze spotkanych weterynarzy. Kasia zaplata grzywę, w którą wplatamy czerwoną wstążkę, podobnie jak w ogon. Po ostatnich wyczynach Mai to ważne. Przegląd Maja jak zwykle przechodzi bez problemu, ale na ścieżce demonstruje swoje niezadowolenie, dlatego nie dostaje wesołego emotikonka na rysowanym na skórze numerze startowym. Na odprawie dowiadujemy się, że serwisy zostały oznakowane po południu ,już po naszym objeździe, stąd to błądzenie. Staje na tym, że Klaudynka pozostanie na polu serwisowym, Kasia i Tomek będą jeździć na serwisy, a Martyna? Okaże się. Ponieważ start jest o 6:30, a karmimy minimalnie 3h przed startem, postanawiam zostać i spać w samochodzie. Reszta ekipy do hotelu. Postanawiam jeszcze poznać choć trochę trasy, bo opinie są sprzeczne, wręcz zaistniała groźba odwołania zawodów!! Ostatecznie zrezygnowano z rozegrania konkursu 3* i skrócono niebieską pętlę. Pierwsze znacząca kałuża jest już po trzystu metrach od startu i nie obywa się bez zamoczenia buta. Jedno jest pewne-muszę się trzymać innych koni, bo inaczej Maja mi po wodzie nie pójdzie!! Jak to się ułoży na trasie, zobaczymy. Idę spać, jednak to nie jest wcale łatwe, jedno to emocje, drugie to ujadające psy, z których dwa są na wybiegu dwadzieścia metrów ode mnie. Nie zasypiam do pobudki o 3:00. Idę karmić Maję, robię to tak dyskretnie, że nie budzi się nawet ochrona, pilnująca stajni w samochodzie przed wejściem. Dopiero odgłos żucia budzi część koni. Raniutko przyjeżdżają Klaudynka i Marchwinka i udaje mi się zasnąć na całe… 19 minut. Trzeba wstawać, szykować konia. Pogoda słoneczna, a w radio zapowiadali przecież chmury. Trudno, będzie jak będzie. 6:30. Ruszamy. Pierwsze kilometry rzeczywiście mokro, ale za końmi Maja, czasem kombinując własne wersje, przekracza kałuże. Ustawiam się na końcu grupy, na 5-6 pozycji, za dziewczynami z Championa, Kamilą Smyk z Włoskiej ekipy, Izą, Beatą Pabian na Carze i Markiem Plucińskim na Rico. Ze startu w Ciosnach wiem, że Car bardzo równo potrafi jechać i chciałbym się go trzymać. Równo, jak na razie to tutaj nie daje się jechać, trzeba często przechodzić do stępa, a później nadrabiać w galopie. Pierwsza pętla to połączenie czerwonej i żółtej, razem 33km. Najtrudniejszy okazuje się fragment żółtej trasy, gdzie konie brną w gliniastym błocie po pęciny, pod sporą górę. Całą grupą kończymy pętlę, czasy wejść na bramkę też zbliżone, więc druga pętla (niebieska) też razem. Wykręciliśmy przyzwoite tempo, oczywiście jak na tą trasę 16 ponad, a wszakże tempo minimalne zostało zmniejszone z 12 na 10km/h. Na drugą pętlę nie wyjechał Car, moja nadzieja na równą jazdę. Jest nas teraz szóstka – trzy siwki i trzy gniadosze. Przy przejeździe przez którąś z rozliczonych kałuż, zniecierpliwiona Maja sprzedaje kopa koniowi Kamili, który zbyt blisko najechał na jej biały zadek. To wystraszyło pana Marka, który postanowił wysforować się do przodu, co później przypłacił rezygnacją na 4-tej pętli. Na tej pętli tempo słabsze, nieco ponad 13 km/h. Teraz przed nami ponownie czerwono-żółta pętla, tu się będzie rozstrzygało, czego próbkę już mieliśmy na niebieskiej, gdy pobłądziliśmy i w rozsypce nastąpiły pierwsze ataki. Konie Championa lepiej schodzą z tętna i to one pierwsze wyruszają, później Kamila, która jak się okazuje, też reprezentuje ten klub, Iza i ja niemal razem, a za nami Rico. Musimy z Izą gonić, gdzieś przed serwisem wydaje mi się, że widzę konie. Nie, to nie złudzenie, są, doganiamy. Pod koniec pętli Iza i Kamila mocno wysforowują się do przodu, gonimy je we czwórkę. Ale to konie Championa szybko wchodzą na bramkę i one ruszają przodem. Iza około 30sek przede mną i są to kluczowe sekundy. Wystarczają żeby para zniknęła nam z pola widzenia i Maja samotnie nie prze już do przodu. Jest to czwarta pętla, więc po niej rekontrola. Pojadę więc zachowawczo. Szczęściem, jest to pętla czerwona, którą już dwukrotnie przebyła, więc może i tym razem też. Zresztą część kałuż zamieniła się już w błotko. Ciężko mi ją zachęcić do galopu, poprzestajemy na kłusie utrzymując tempo ok. 14km/h. Z wodą nie mam problemu, wchodzi. Mam wrażenie, że z takiego tempa Maja powinna wejść na bramkę z marszu, a tu niespodzianka – tętno jest wyższe i mimo polewania szlaufem trochę nam zajmuje wejście na bramkę. Na horyzoncie pojawiają się chmury.
Zbliża się rekontrola, a tętno Mai waha się od 60 do 70-paru uderzeń. Niedobrze. Burza coraz bliżej i gdy dochodzi nasza pora rozpętuje się na dobre. Przykrywamy sprzęt, a konie chowamy do stajni. Co robić?! Klaudynka idzie do sędziów. Trzeba badać. Ale jak?! Wpadają na pomysł, żeby badać w drugiej części stajni. Prowadzimy Maję. Tętno… 56/56. Czyli, jak przypuszczałem, skaczące, spowodowane było wahaniami ciśnienia. Burza, jak szybko nadeszła, tak szybko minęła. Ruszamy. Pierwsze kilometry w rześkim powietrzu, ale już po 5-u km, okazuje się, że tu burza nie dotarła i w lesie panuje zaduch. W takich warunkach Maja buntuje mi się i dwa kilometry przed serwisem wręcz staje. Zsiadam, a klacz nie przejawia chęci do dalszej drogi! Zrywam garść trawy – zjada. Aha, czyli to tylko bunt! Jakoś udaje mi się dobrnąć do serwisu. Prócz mojego jest jeszcze Grześ Leś serwisujący Dianę. Polewamy Maję, pić nawet nie chce. Wsiadam i ruszam naprzód. Jakoś idzie. Trzy-cztery kilometry przed metą pojawia się za nami Diana na Amglezie. Zbawienie. Za koniem idzie chętniej, ale, już nie tak blisko, jak na początku. Kiedy odległość rośnie, podgalopowuję do konia. Wreszcie widać metę, ciekawe, czy uda mi się finiszować. Wprawdzie Diana jedzie inny konkurs – juniorski, ale walka zawsze ładnie wygląda dla publiczności, a i dla sędziów też. Tylko od Klaudynki dostaję burę za niepotrzebną szarżę.
Dobrze, że koń szybko schodzi z tętna. Jeszcze tylko przejść bramkę! Na ścieżce wydaje się czysta, ale uszy położone jak na wszystkich poprzednich. Może dlatego dostaje ruch B. Sędziowie gratulują. Udało się! Odstawiamy konia na odpoczynek , zbiera się na deszcz, z powodu którego wyników nie poznamy. Na trasie jest jeszcze tylko Beata na Zbruczu, ale i oni wkrótce przybywają. Czyli MP układają się jak puchar klubowy – trzy konie Championa i trzy konie Leśnego.
Już w niedzielę dowiadujemy się, że uzyskaliśmy kwalifikację na I Klasę Sportową. Tempo przejazdu 14.11. Po deszczu zabieramy Maję na świeżą trawę i ewentualne tarzanko, ale dla niej ważniejsza okazuje się czekająca kolacja i towarzystwo koni, a nie osłów na sąsiednim wybiegu. Karmimy konia i jedziemy do hotelu uczcić udany konkurs szampanem. My możemy się relaksować, a Kasię i Tomka czekają jeszcze egzaminy, tuż po niedzielnej dekoracji.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |