Jest piękny poranek, statek stoi przy kei portu Rouen. Biegnę na dworzec kolejowy. Udaję się do Paryża. W pociągu jestem myślami na maratonie warszawskim. Tak zaplanowałem moje zwiedzanie Paryża, że jest w tym ujęty trening. Kiedy więc musiałem pokonać większą odległość do metra, biegłem. Patrzę na zegarek i kontroluję czas maratonu w stolicy.Bywało tak: Wrzesień, ranek, autokar, mgła. Starujemy z Torunia o godzinie piątej. Do ostatniej chwili nie wiadomo kto pojedzie. Tak to już jest z biegaczami. – Zajęte miejsce, ulga- nie zaspałem.
Okazuje się, że wszyscy są chorzy, z kontuzjami. Jadą, aby tylko zaliczyć. Dałem się na te „gadki” nabrać raz. Marek jedzie z liczną rodziną, wie co robi, w Warszawie za dużo kibiców nie ma. Boguś jak zwykle „bajeruje” Jadzię, ta broni się - „kiedyś ty pobiegniesz tak, jak ja”... i wywróżyła. Marian dyskutuje ze Zbyszkiem oraz ze Staszkiem – w jakich butach lepiej pobiec. We Wrocławiu są „kocie łby”, a Warszawie miękki asfalt. Spokojnie siedzi Jurek – triathlonista, pobiegnie tak, jak zaprogramował. Lech – spadochroniarz, nabiegany jak gończy pies, ale wmawia nam, że biega trzy razy w tygodniu. Jasio i Leszek trenują razem i jadą razem. Po maratonie w programie jest rodzina za Warszawą.
Gdzieś przed Sierpcem w autokarze pierwszy zasypia Marek i jego dzieci. Marian popija miksturę. Tadeusz piwo. Tadeusz pytany, czy mu nie zaszkodzi – kalorie, sole mineralne- odpowiada. Wszyscy jednak zapatrzeni na Jarka, naszego mistrza. Jola pobiegnie w tym swoim pierwszym warszawskim. Jarek jedzie z żoną, którą cały czas adoruje Boguś. Śpi spokojnie Marian- polityk. Powiedział rzeczowo – jak trenowałem, tak nabiegam.
Stadion X- lecia. Numery, zakupy. Płyta boiska – czuję się zagubiony. Start w tunelu, hałas, podniecenie. Start, dwa tysiące zawodników, pozdrowienia i uśmiechy tylko przez chwilę. Potem każdy ma swój interes, bieganie – tak, jak życie – jest twarde. Dłuży się ten maraton. To przez Pałac Kultury i Nauki, widać go daleko. Meta, trawa, pytania, losowanie nagród. Jarek idzie z nowym rowerem – Marek pyta czy wylosował? – Nie, wybiegałem – odpowiada Jarek. Nie mówiłem – mówi Boguś – czym przyjedziesz do Torunia. Tak, jak przybiegliśmy, tak wsiadamy do autobusu. Jeszcze czekamy na Jadzię. Jest. Ruszamy. Giełda maratońska. Każdy, gdyby mógł zaraz zawrócić, pobiec jeszcze raz, byłoby lepiej o trzydzieści minut.
Myślę, że to piwo, które rozdaje Tadek, tak rozgadało autobus.
|