W końcu udało mi się wygospodarować wolną chwilę, więc postanowiłem odpowiedzieć na stawiane mi zarzuty przez Grzegorza Tarczyńskiego w sprawie niesprawiedliwego oceniania biegów. Jako że nie jest on jedyną osobą, która zwróciła mi uwagę na to, że często zbyt ostro krytykuję organizację zawodów myślę, że należy się wszystkim pewne wytłumaczenie.
Na zawody jeżdżę od 18 roku życia, czyli od chwili kiedy mogłem wystartować w maratonie po raz pierwszy. Przez te 9 lat “zaliczyłem” 27 maratonów, 4 setki, jeden bieg 24-godzinny w sztafecie i pewną liczbę krótszych dystansów. Nie startowałem za granicą, ale znam siedem krajowych maratonów. Na tej podstawie uważam, że moje doświadczenie jest spore, choć nie ukrywam że nie jest poparte jakimś szczególnie profesjonanym podejściem do sportu. Jestem zawodnikiem słabym, który więcej jeździ po imprezach niż trenuje. Daje mi to satysfakcję, a czasami nie. Potrafię złamać na maratonie 3:30, ale jeżeli wcześniej “zabaluje” po knajpach, to mogę zrobić i 4:55.
Na imprezy patrzę przez pryzmat amatora. Nie interesują mnie wyniki czołówki, kto wygrał, czy padł rekord trasy. Szczerze mówiąc nie robi na mnie większego wrażenia pokazanie się na starcie ważnych osobistości: prezesów telewizji, znanych komentatorów, zasłużonych działaczy. Ponieważ jestem zawodnikiem “turystycznym” najbardziej cenie sobie serdeczny stosunek organizatorów do tych, którzy tak jak ja biegają dla czystej przyjemności i rozrywki. Bogato zaopatrzone punkty żywieniowe na maratonie może i nie są wskazane dla 'profi', ale dla nas (jak to niektórzy mówią 'człapaków') jest to coś ważnego. Moim marzeniem jest start w maratonie, na którym co 5 kilometrów będą punkty reklamowo/żywnościowe prowadzone przez restauracje chińskie, wietnamskie, ruskie, polskie, niemieckie i amerykańskie ;-)
I dlatego jak widzę na punkcie wodę i napój izotoniczny, to jestem niezadowolony.
Nie lubię standardów. Według mnie służą one organizatorom do minimalizowania wysiłku wkładanego w organizację zawodów. Zero własnej inwencji, zero pomysłów. Start, bieg, woda, asfalt, meta, medal, jakiś zespół muzyczny, komentator, kiełbasa, prysznic i do domu.
Ale zabawa ! Jak z telewizją w święta...
Dlatego nigdy, ale to nigdy, nie dostanie ode mnie pochwał żaden bieg za to, że spełnia standardy. W ten sposób można powiedzieć : ale było fajnie ! Każdy z nas dostał numer startowy ! Owszem, robi to wrażenie na zawodnikach, którzy przygodę z maratonem dopiero zaczynają. Wtedy wszystko jest nowe i fascynujące. Ale po pewnym czasie i oni zauważą, że na jednych zawodach jest normalnie, a na innych o wiele lepiej. I kiedy zaczną nad tym myśleć, to zauważą, że tam, gdzie organizator nie boi się wybić ponad poziom standardu, tam się człowiekowi podoba.
Obiecałem sobie, że nie będę w tym artykule wymieniał z imienia poszczególnych imprez. Na niektóre z nich jeżdżę regularnie pomimo złej moim zdaniem organizacji. Dlaczego ? Choćby dlatego, że podoba mi się dane miasto.
Można zarzucać mi, że jestem stronniczy, tendencyjny, niefachowy. Całe szczęście więcej jest osób, które zgadzają się z moimi ocenami. Podkreślam: są one subiektywne z samego założenia. Jeżeli chcecie obiektywnych ocen – zapraszam do rankingu. Tam jest wszystko czarno na białym. W artykułach piszę to, co widziałem. A że nie lubię czytać dziesiątków identycznych opowieści wychwalających organizatorów i dziękujących im za to, że zrobili bieg ? Przecież po to są. Nie będę nikogo chwalił tylko za to, że mu się chciało coś zrobić. To tak, jakby pochwalić mnie za to, że prowadzę serwis 'Maratony Polskie'. Chwalcie, ale tylko wtedy, kiedy będzie on bardzo dobry. Bo jeżeli będzie przeciętny, to dobre recenzje mi się nie należą.
Grzegorz sugeruje, żeby ocenę wystawiali wszyscy zawodnicy. Muszę przyznać, że początkowo też o tym myślałem. Zrobiłem nawet w zeszłym roku w Gdańsku ankietę, którą na mecie wypełniło kilkunastu biegaczy. I jakie były efekty ? Ano takie, że wyszła całkowita sieczka. Pełna gama ocen – od najwyższych pełnych uwielbienia, do głęboko krytycznych (ciekawostka: najgorszą ocenę wystawili zawodnicy zza wschodniej granicy). Wynik zależał od doświadczenia maratończyka (ilość startów), od jego aktualnej formy (!!!), od humoru i od zrobienia (bądź nie) życiówki. Z tak uzyskanym materiałem nie dało się nic zrobić...
W sieci nie ma demokracji. Numer z IP nie ma szans – ja sam w pracy mam “pod sobą” 40 komputerów, zresztą zmienić IP to żaden kłopot. Problem dotyczy nie tylko ilości ocen nadesłanych przez zawodników (trudno sprawiedliwie uśrednić ocenę biegu na podstawie trzech opisów), ale ich kompetencji. Dlatego powtarzam: każdy artykuł jest subiektywny. W serwisie umieszczam WSZYSTKIE artykuły nadsyłane przez innych biegaczy. Kto ma rację niech oceniają sami czytelnicy. A kto chce obiektywizmu, tego zapraszam do redagowania nowych zasad rankingu.
Na koniec nie mogę się powstrzymać jednak od kilku uwag w kierunki kolegi Grzegorza: bieganie z gąbkami w ręku od startu do mety to po prostu bzdura. Jest to wpadka organizacyjna, i w żaden sposób nie da się jej pozytywnie umotywować. To raz. W zeszłym roku ocenę wystawiał mój kolega a nie ja. To dwa. Trzy: zimna woda. Ok. Może przesadzam. Widocznie jestem ciepłolubny. No i cztery: faktycznie dwa lata temu jakość nawierzchni drogi mi nie przeszkadzała. Tylko że wtedy była inna trasa biegu.
Na czterech miałem skończyć, ale jednak nie: wystartuj koniecznie w kilku innych krajowych maratonach. Przekonasz się o tym, że spanie na podłodze przed startem nie spełnia już żadnych, nawet najgorszych standardów. Zwłaszcza, że organizatorzy nie zaproponowali żadnego innego miejsca, poza “kontaktem z hotelami na własną rękę”.
Mimo mocnych uwag pod moim adresem, cieszę się, że zdecydowałeś się stanąć w obronie Wrocławskiego Maratonu. Dzięki temu czytelnicy będą mieli szansę na wydanie własnej opinii. Może też pobudzi to do myślenia kilka osób ?
Maraton Wrocławski nadal uważam za dobry. Dowodzi tego ocena w rankingu: 71 punktów.
|