2016-03-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Zimowy Ultramaraton Karkonoski - 53 km - 12.03.2016 (czytano: 3351 razy)
Zimowy Ultramarton Karkonoski im Tomka Kowalskiego to impreza bez wątpienia wyjątkowa. Tegoroczna była dopiero 3 edycją, a już w środowisku ultra uważana jest za jedną z najlepiej zorganizowanych w kraju.
Miałem okazję startować w pierwszej edycji tego biegu kiedy zameldowałem się na 3-cim miejscu. Od tego czasu minęły dwa lata i moje zainteresowanie biegami na długim dystansie wzrosło. Celem sezonu jest start w Ultra Trail Australia więc start w Karkonoszach idealnie pasował mi do treningu.
Chciałem podejść do tego startu jak najbardziej profesjonalnie. Aż dwukrotnie w ostatnim czasie podjechałem w Karkonosze potrenować na trasie biegu mimo kalendarza wypachanego po brzegi zawodami CITY TRAIL. Gdy pod koniec stycznia zajechałem tam potrenować z Kamilem Leśniakiem omal nie zakończyło się to moją rezygnacją ze startu. Warunki były fatalne. Ciężko było się przemieszczać. Dostaliśmy mocno w kość i byłem zdanie, że jeżeli warunki się powtórzą będę zmuszony zrezygnować.
Termin biegu zbliżał się wielkimi krokami, a moja forma systematycznie rosła. Zwiększyłem kilometraż, zwiększyłem prędkości. Nie można narzekać. Ostatni trening przed ZUKiem był totalnym zaskoczeniem. 10 km na tętnie 158 w czasie 36:45 (po 3:40 km) przy znakomitym samopoczuciu z kilometrażu ok 130 km tygodniowo. Oczekiwałem tego startu.
Wziąłem piątek wolny w pracy by móc pojechać spokojnie na drugą stronę Polski. Biuro zawodów to oczywiście tłumy znajomych. Na liście startowej widnieje z numerem 4-tym. Już kilka tygodni wcześniej organizatorki wrzuciły w internet listę faworytów do wygrania na której byłem obok naprawdę renomowanych nazwisk. Ciekawe uczucie. Dawno na liście biegu nie widziałem takiej paki. 1. Piotr Paszyński - ubiegłoroczny zwycięzca. Kolejne osoby ułożone wg rankingu ITRA. 2. Bartosz Gorczyca; 3. Paweł Dybek 5. Magdalena Łączak; 6. Michał Jochymek 7. Piotr Karolczak; 8. Oskar Zimny 9. Miłosz Szcześniewski 10. Tomasz Baranow... a przecież ultra cechuje się jeszcze sporą ilością niespodziewanych "czarnych koni".
Trochę przerażająca lista. Na tyle przerażająca, że zrobiłem zdjęcie i wysłałem do ekipy CITY TRAIL aby mieć wytłumaczenie skąd moja daleka pozycja na mecie. Po chwili przyszło rozluźnienie. Byłem naprawdę w dobrej dyspozycji. Znałem trasę. Nic mnie nie boli i wg rankingów ITRA jestem wysoko.
Szykowały się trudne warunki i mało biegania. Oczywiście moją mocną stroną jest szybkość biegowa bo - nie wiem czy się nie mylę - ale chyba z całej ekipy mam najlepszy rekord życiowy w maratonie. Niewielu zawodników wiedziało, że mimo wszystko dobrze czuje się w trudnych warunkach.
7:30 start z Polany Jakuszyckiej. Miałem kilka wariantów taktycznych na ten bieg w zależności jak się rozpocznie. Wiedziałem, że Gorczyca jest poza zasięgiem ale reszty można było pilnować. Przed wbiegnięciem na szlak jest odcinek asfaltowy dobiegu (ok 2 km) i tam już trzymałem się w czołówce. Zanim wbiegliśmy na szlak rozejrzałem się i zdziwiłem, że brakuje w zasięgu wzroku Miłosza, Pawła i innych. Przede mną tylko Bartek, Piotr P oraz zawodnik, którego nie kojarzyłem. Nie było zbyt szybko.
Na początek odcinek do Hali Szrenickiej w której spędziłem kilka dni podczas przygotowań. Ten odcinek pokonałem 4-krotnie na rekonesansie. Znałem go i wiedziałem, że można go podbiec. Pierwsza trójka uciekła mi dosyć szybko ale za plecami zwiększałem przewagę. Zawsze na biegu ultra kontroluje 5 rzeczy:
1. Czas całości wysiłku. Obstawiałem na starcie, że zwycięzca powinien mieć czas w okolicach 5:15 jeśli będzie go cisnęła czołówka - Bartek dobiegł 5:17 mimo, że nikt go nie gonił.
2. Tętno. Parametr, który wyraźnie pokazuje kiedy się zajeżdżam lub kiedy mam rezerwe.
3. Średni czas kilometra. Tak dla własnej informacji.
4. Dystans. Aby wiedzieć ile kilometrów już pokonałem
5. Wysokość. W górach przy tej widoczności bardzo przydatne.
Do Hali Szrenickiej dobiegam w dobrej formie. Nie zatrzymuje się bo nie mam po co. Planowałem na wstępie nie korzystać w ogóle z punktów odżywczych ulokowanych w schroniskach. Szkoda mi było czasu. Wiedziałem, że zimą nie będzie mi się chciało zbytnio pić zatem zabrałem tylko 1 l wody w dwóch bidonach. Spodziewałem się, że rurki od bukłaków będą zamarzały co zdarzyło się wielu zawodnikom. Nawet tym z czołówki. Do tego zabrałem 5 żeli Etixx pochowanych w kieszeniach kurtki aby nie wyciągać z plecaka i... tracić czasu.
Na podejściu pod Szrenice we mgle widzę zawodnika, którego nie znałem. Szybko się do niego zbliżam. Lecę w stronę Śnieżnych Kotłów. Na ok 12 km doganiam zawodnika, zajmującego 3-cie miejsce. Zagaduje i okazuje się, że to Niemiec. Wymieniamy parę grzecznościowych zdań i... zwalniam by zjeść pierwszy żel. Szybko się zbieram i do Śnieżnych Kotłów biegniemy razem by zaraz za nimi oderwać się i zwiększać przewagę.
Lecę w kierunku przełęczy Karkonoskiej. Przy schronisku widzę Piotra Paszyńskiego. Odległość ok 150 m. Myślę sobie, że za mocno zaczął i zaraz awansuje na 2 miejsce. Nie wbiegam do schroniska tylko zaczynam podejście. Spodziewałem się, że odcinek do Domu Śląskiego - mimo, że tylko 7 km - będzie najcięższym. Taki był gdy biegaliśmy z Kamilem. Tym razem też się nie myliłem. Ciężko było się poruszać. Znowu zauważyłem Piotra, ale nie zmniejszałem dystansu. Tempo poruszania spadło. Wiedziałem, że każdy krok do przodu przybliża mnie do Śnieżki, gdzie wszystko miało stać się prostsze.
Spotykam coraz więcej turystów. Kibicują i informują, że lider daleko ale drugi zawodnik 3 minuty przede mną. Dobiegam do Domu Śląskiego. Zjadam żel i spotykam na krótko Martynę. Nie wbiegam do schroniska bo szkoda mi było czasu. Znowu widzę Piotra, który wbiegł do schroniska i strata moja zmalała. podbiega pod Śnieżkę. Ja żwawo podchodzę. To ostry podbieg ale nie przesadzajmy. Trwa może 15 minut... Na chudym pod Oszusta podchodziłem dłużej :)
Na Śnieżce jestem kilka sekund i pędzę w dół na Sowią Przełęcz. Biegnie się w miarę dobrze tunelem wydeptanym przez turystów. Wiem, że gdzieś w tej okolicy będzie czekał na mnie Kamil Leśniak. Miał biec ze mną ostatnie 20 km. Regulamin dopuszcza towarzystwo suportu pod warunkiem, że fizycznie nie pomaga w rywalizacji. Spotykam go 1,5 km przed Okrajem. Mówi, że mam 3 minuty straty. Czuje się dobrze, więc cały czas mam nadzieję to odrobić. Nadchodzi mi ochota na herbatę. Dobiegam do Okraju z 2,5 minutową stratą. Pije dwa kubki herbaty i ruszamy rynną na żółtym szlaku w dół. Tutaj śnieg jest zbawienny bo przykrył nierówności, które występują tutaj normalnie sprawiają, że zwiększa się trudność techniczna. Bałem się tego odcinka.
Do mety 18 km. Czuje się dobrze i wiem, że musimy zaryzykować. To na tyle dużo by odrobić stratę ale również czas na to by stracić miejsce na podium. Nie interesuje mnie ile mam przewagi bo muszę gonić. Lecimy mocno. Zaczyna się asfalt i żwir. To mój żywioł. Łapie kilometry po 3:45-4:00. Zjadam trzeci żel.
Zaczynają się podbiegi, które staram się biec. Dzwoni Szmajchel, który obserwował wszystko na GPS i krzyczy, że odrabiamy starty bardzo szybko. Zbliżamy się do Karpacza. Do mety 4 km i nagle zaczynamy w oddali widzieć Piotra. Kolejna dawka adrenaliny. Gonimy ile sił w nogach. Kamil nadaje tempo. 3 km do mety i przewaga maleje ale ciągle wynosi ok 50 s. Dobiegamy do cmentarza gdzie odbywa się pogrzeb. Dużo ludzi i samochodów. Zbiegamy asfaltem w dół i nagle... nie widzimy taśm. Krzyczę do Kamila. Zatrzymuje się. Kamil wraca pod dużą górę. Krzyczy, że są taśmy i mam wracać. Uczestnik pogrzebu stanął samochodem na ścieżce zasłaniając taśmy...
Mówimy spotkanym wolontariuszom aby stanęli na tym zakręcie aby więcej ludzi nie pomyliło trasy. To ostatni kilometr. Zbiegamy stokiem na deptak. Ostatnia prosta i wpadam z czasem 5:52:01 na trzecim miejscu tracąc do Piotra Paszyńskiego 4 minuty.
Nie dogonił bym go więc nie mam z tym problemu. Trzecie miejsce jest dla mnie kolejnym sukcesem na długim dystansie. Czas słaby ale w trudnych warunkach. Dla porównania w pierwszej edycji pobiegłem 4:55 jednak w drugą stronę.
Szkody dla ciała nie są zbyt duże. Dziś już pobiegałem spokojnie. Od jutra wracam do normalnych treningów.
Stanie na podium w tym wyjątkowym biegu poświęconym znakomitemu sportowcowi - Tomkowi Kowalskiemu - to spore wyróżnienie.
Musze szybko się zregenerować ponieważ 10 kwietnia 2016 mam zaplanowany maraton w Wiedniu. Zobaczymy na co będzie mnie stać. Narazie obstawiam 2:40-2:35 jednak nie wiem jakie straty spowoduje ZUK.
Tutaj mój ultra na Endomondo:
https://www.endomondo.com/users/27364/workouts/687380350
Dobra passa trwa. Od ZUKa w 2014 roku nie kończyłem żadnego biegu ultra poza podium...
Jestem zadowolony też z dobrego rozłożenia sił. Obyło się bez większych problemów. Miałem dobrany dobrze sprzęt - mimo, że zrezygnowałem z nakładek na buty i kijów. Nie było mi ani razu za zimno. To był dobry bieg.
Foto: Jacek Deneka - UltraLovers
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora paulo (2016-03-15,13:44): Ultramaraton Karkonoski ma dwie zalety; że wiedzie piękną trasą i że jest poświęcony Tomkowi i na jego cześć. Chętnie dlatego bym kiedyś tam pobiegł. Może więc kiedyś :) Niemniej gratuluję i powodzenia w Wiedniu :) Admin (2016-03-15,22:42): Duma. Trzeba to obświętować. Najlepiej przez połówką w Warszawie.
|