2015-04-20
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 14 Cracovia Marathon (czytano: 3609 razy)
14 PKO Cracovia Maraton
19 Kwietnia, godzina 3.00 nad ranem-dzwoni budzik po słabo przespanej nocy. Wstaję oczywiście bardzo szybko i już jestem uradowany w sobie, że znowu sponiewieram się na maratonie w Krakowie.
Wyjechałem z domu przed godziną 4.00 zgarniając w Częstochowie Grześka, który również chciał pobiec Maraton. Do biura mimo wszystko docieramy dość późno. Szybko dla pewności sprawdzam swój nr. Startowy i grzeję po pakiet. Odebranie numeru odbywa się bardzo szybko- może z powodu, że nikogo nie ma przede mną w kolejce- z koszulką również nie ma problemu bo jak wszędzie mam swój jeden rozmiar, który zawsze na mnie pasuje idealnie-S . I tutaj muszę wylać swój żal- rok temu koszulka była dużo ciekawsza. W tym roku nie ma nic szczególnego. No ale cóż poradzić na to.
Po odebraniu pakietu miałem zgłosić się jeszcze do biura Festiwalu ale niestety zabrakło czasu za co najmocniej przepraszam. Szybko udałem się w kierunku miasta gdzie jak zawsze ciężko znaleźć kawałek wolnej powierzchni do pozostawienia samochodu ale co dziwo mam ostatnio dużo szczęścia i auto parkuję ok. 300m od startu! Szybko lecimy do Toy-Toy bo pilne sprawy cisną aby właśnie tam spotkać Anię która również postanowiła pobiegać w Krakowie. Po spotkaniu na szczycie wracamy już do auta przebrać się i wrócić na rozgrzewkę przed maratonem.
Do startu zostawało ok. 5min a ja nadal szukałem Taty i brata, którzy mieli odebrać ode mnie rzeczy. Na szczęście w ostatniej chwili się znaleźli i mogłem pobiec na krótko. Początek był spokojny bo zakładałem pobiec z Pacemakerem na 3.15h na mecie lecz po ok. 2km wiedziałem, że to może być mój dzień i postawiłem wszystko na jedną kartę-czy słusznie okaże się później. Zanim dogoniłem zające na 3.15h minęły z 3km a na trasie zrobiło się troszkę luźniej. Mijam pierwszy punkt odżywczy i miałem nie brać wody ale przypomniałem sobie jak to było rok temu i w ostatniej chwili wziąłem wodę którą popiłem i pobiegłem dalej. Dobiegam powoli do 10km maratonu i spoglądam na zegarek, który ukazuje czas 45min 21s i od razu pomyślałem sobie, że dawno tak wolno nie leciałem dyszki. Mijają kolejne kilometry a noga coraz lepiej podaje i ciągle widzę, że tempo oscyluje w okolicy 4.20min/km i od razu się w głowie uśmiechnąłem i powiedziałem sobie ,,to jest mój dzień więc się łatwo nie poddam``. Dobiegłem w końcu do połowy dystansu i znowu spoglądam na zegarek i widzę, że czas jest dobry jak na ten odcinek. Powoli napieram do przodu a tempo nadal zostaje nie wzruszone i niezmienne. Docieram do 28km gdzie zażywam żel marki znanej i lubianej i biegnę dalej jakby nigdy nic. Po 30km zauważam lekki spadek tempa ale nie przejmuję się tym bo pogoda jednak nas nie rozpieszcza a walka z wiatrem też sporo musiałem się zawalczyć aby utrzymać tempo. Do 35km biegnie mi się w miarę komfortowo ale zaczynają się oznaki zmęczenia- jesteśmy w okolicy Bulwarów Wiślanych gdzie zrobiło mi się bardzo gorąco a tam po lewej stronie tyle wody a my nadal musimy biegnąć do mety. W pewnym momencie miałem ochotę wskoczyć do Wisły się schłodzić ale przypomniałem sobie, że zemnie taki pływak jak i baletnica. Więc szybko zrezygnowałem lecz wtedy przyszła Ona- ściana maratońska. Walczyłem z nią z całych sił ale niestety poległem i tempo zeszło do ponad 5min/km. Na szczęście taki tylko jeden km. był a później go pokonałem i leciałem już jak wcześniej.
Mimo wielkiej walki o złamanie 3h 10min nie udało mi się i poległem na czasie 3h 11min 46s. co w rozliczeniu końcowym pozwoliło mi na zajęcie dopiero 245miejsca. Ale jak to mówi się ,,co Nas nie zabije to nas wzmocni``
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |