2012-11-26
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bylibyśmy niejako martwi, gdybyśmy już nie mieli o czym marzyć - Lucy Maud Montgomery (czytano: 4123 razy)
Dużo się czyta i mówi o sposobie pokonania tego królewskiego dystansu oraz o zasłużeniu lub nie na miano maratończyka. Maraton – to słowo ma w sobie magię; przeraża i rozbudza, rozpala i zawstydza, upokarza i poniewiera, ale kolejne osoby stają na starcie, żeby zmierzyć się z tym królewskim dystansem. Wystarczy obejrzeć zdjęcia ze startu i np. 30 km, żeby zobaczyć co on robi z ludźmi.
Warszawa była nieplanowana; w tym dniu miało być ostatnie wybieganie przed debiutem w Poznaniu. Ale miałam pakiet, zupełnie przypadkiem wygrany, więc czemu nie, treningowo przebiec zgodnie z planem 30-35 km, a potem zobaczę jak się będę czuła. Spokojnie nic na siłę, za dwa tygodnie ten właściwy start. Choć w moim przypadku z uwagi na taki a nie inny rok (operacja, kontuzja) bieganie oznaczało jeszcze w Wawie marszobieganie.
Pamiętam jak dziś moment startu, piękna słoneczna pogoda i to uczucie strachu i niepewności i spełnienia chwili – nadszedł ten moment gdy stanęłam na starcie maratonu. Niby wiedziałam, że to tylko trening, ale czułam też, że to jednak ten pierwszy raz. Nie da się opisać tej radości w sercu i mnóstwa obaw w głowie co się będzie działo. Dziwnie na mnie patrzyli inni biegacze jak po 8 min biegu przeszłam do marszu; na początku tłumaczyłam, później robiłam swoje. Poznany kolega Paweł biegł, ja robiłam swoje i tak wymiennie się doganiając, a momentami biegnąc razem i przyjemnie rozmawiając pokonaliśmy 30 km.
Kilka kilometrów później zaczął się nieprzyjemny widok, niewielu biegło, większość po prostu szła. Miałam wtedy również kryzys; zatrzymałam się , oparłam o barierkę, co chwila podjeżdżające tramwaje kusiły – wystarczy, swoje na dzisiaj zrobiłaś; zaczęłam iść, a potem usłyszałam słowa policjanta, które do dzisiaj brzmią w moich uszach: "a po co oni startują jak nie mają siły?" Wtedy pomyślałam, on ma rację, albo biegniesz albo schodzisz, spróbuj. Zaczęłam biec, okazało się, że biegnie się lepiej niż idzie. Najpierw tempo żółwia, potem już było lepiej, jak zobaczyłam Narodowy zapomniałam o zmęczeniu - cel już był blisko. Wbiegłam na metę szczęśliwa i nie tak bardzo zmęczona jak myślałam. To moja głowa miała dość, ciało było stać na więcej.
Poznań miał być tym „prawdziwym” startem, miałam przebiec maraton - czas nieważny, cel przebiec. To miało być spełnienie marzenia z początków biegania, to dawało mi siłę do wychodzenia na trening nawet jak wracałam wykończona z pracy, dla tego celu rezygnowałam z wyjść z przyjaciółmi, zmieniłam nawyki żywieniowe, niedziela była podporządkowana wybieganiom. Równocześnie wiedziałam, że zrobiłam tylko minimum przygotowań, kontuzja nie pozwoliła na więcej.
Zaczęło się dobrze, choć zbagatelizowane uczucie podwiniętej skarpetki na pierwszych kilometrach, okazało się być później brzemienne w skutkach. Równe, spokojne tempo do 20 km, zero rozmowy, pełne skupienie, a potem… kolka. Zaczęła się walka, wiedziałam, że będzie kryzys, liczyłam się z tym, ale nie tak wcześnie. Tempo spada, ale wciąć biegniemy. Głowa siada – jak w taki sposób przebiec jeszcze połowę? Przebiegamy obok przystanku, a na nim czekająca dziewczyna z numerem startowym. Może ja też powinnam zejść, kolka nie przechodzi, każda próba wejścia w rytm kończy się mocnym kłuciem w lewym boku. Jakby tego było mało pojawia się ból w prawej stopie – za mocno zawiązana sznurówka, a ja tak mam, że jak biegam to moje palce intensywnie pracują. Każdy krok to ból. Zatrzymanie – przewiązanie buta, próba biegnięcia, ból, ponowne zatrzymanie, kolejne przesznurowanie buta, znowu próbujemy biec. I tak kilka razy, a do tego zaczął kropić deszcz - moja głowa ma naprawdę dość. Na szczęście nie biegłam sama, miałam obok anioła stróża, który wymasował stopę, brał za rękę, popychał, śpiewał piosenki, opowiadał dowcipy, motywował w przeróżne sposoby, te mniej cenzuralne również. Dziękuję :)
Nie miałam zegarka, nie wiedziałam jaki czas, nie śmiałam pytać – wiedziałam , że jest źle. Zmęczenie ból ale mimo wszystko nie mogłam iść. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – KIBICE. Niech mi ktoś powie jak można iść słysząc co chwila: jesteście wspaniali, jesteście wielcy? Nie da się – przecież wiedziałam, że nie będzie lekko, przecież wiedziałam, że będzie bolało. To ten dzień i ten moment, trzeba zacisnąć zęby i biec do mety. Radość na mecie nieopisana, przede wszystkim ze zwycięstwa nad samym sobą. Rezultat na szczęście lepszy niż w treningowej Wawie, ale daleki od dającego zadowolenie.
Spełniłam jedno marzenie, ale mam następne – przebiec maraton od początku do końca, bez zatrzymywania. Chcę poczuć radość z dobrego biegu podobną do tej w debiucie na 10 km. Czy da się wszystko przewidzieć – czas pokaże :)
Gratuluję wszystkim, którzy ukończyli maraton mimo trudności na trasie.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu golon (2012-11-26,21:15): gratulacje ! :) dobre oba występy ! snipster (2012-11-26,22:46): Gratki :) więc masz już inicjację za sobą ;) renia_42195 (2012-11-28,18:28): Gratuluję Tobie walki i ukończenia maratonu :) Mam nadzieję, że nikt nie powie Tobie że nie jesteś maratonką jak to uczyniono wobec mojej osoby. Przybyłam na metę piąta od końca, ale czuję się maratonką :) I wierzę, że swój cel osiągniesz, dasz radę :))) wiechu44 (2012-11-28,19:58): Gratulacje za przełamywanie swoich słabości. Wiele jest zależne od wartości jakimi się kierujemy pokonując biegi. Dla jednych to bieg ciągły, dla innych osiągnięty czas. Życzę Ci wielu lat biegania jako wartości samej w sobie lecz również spełnienia rozwoju biegowego uwzględniając obydwa wymienione czynniki. Każdy ( mam takie wrażenie, może mylne), który dłużej biega marzy i o jednym i o drugim czynniku. Pozdrawiam. wodon (2012-11-28,20:49): Na początek to gratulacje. A maraton to umiejętność pokonania swoich słabości, a nie czas czy miejsce. Czytając takie wpisy nabieram chęci do walki z własnymi słabościami:) dotas (2012-11-28,22:07): Dziękuję - miło czytać takie komentarze :)
Reniu - dla mnie nie ma znaczenia, czy dla kogoś jestem czy nie maratonką; dla mnie ważne jest, że wygrałam ze sobą, że jednak nie odpuściłam, że zrealizowałam swój cel :) Ty też swój osiągnęłaś - Gratuluję :) dotas (2012-11-28,22:20): Wiechu mam podobne odczucia. Pamiętam swój debiut dwa lata temu na 10 km i tą niesamowitą radość z przebiegnięcia poniżej godziny, Hmmm teraz ten wynik nie wzbudziłby takiej euforii :) dotas (2012-11-28,22:26): Wodon, życzę powodzenia w walce ze słabościami i oczywiście zwycięstwa :) Może kiedyś się podzielisz kto wygrał ;) jann (2012-11-29,08:53): jesteś wspaniała! pokonałaś swoją słabość i osiągnęłaś swój cel , każdy z nas inaczej znosi ten dystans i z własnego doświadczenia wiem, że nie ma dwóch takich samych maratonów, źle założona skarpetka czy sznurowadło , kilka stopni różnicy lub wiatr może pokrzyżować szczegółowe plany i założenia biegu. dla nas amatorów liczy się dobiegnięcie do mety i poprawienie życiówki a nagrody niech zdobywają ci, którzy dla biegania są w stanie poświęcić wszystko.Wspaniała nie pozbawiona dramaturgii relacja z debiutu. Gratulacje. marcin m. (2012-11-29,16:35): uważam, że każdy kto uczestniczy w maratonach powinien przynajmniej raz spróbować przebiec cały maraton od startu do mety - biegnąc nonstop! bez żadnego zatrzymywania się!
sam wiem po sobie, że taka metoda czyli bieg nonstop przez 42,195 - w moim przypadku są to czasy 4:30 - 4:50 - potrafi wycisnąć z człowieka niesamowity ból, częściową utratę świadomości, a także... zwykły męski płacz
dla mnie pokonywanie maratonu marszobiegiem nie ma najmniejszego sensu!!!
albo to ja pokonuje maraton albo to maraton pokonuje mnie :o)
nikt nie musi brać ze mnie przykładu - ja wiem jedno... w swoim pierwszym debiutanckim maratonie przeszedłem do marszu na 37-kilometrze i dosłownie płakałem - tak przyznaję się do tego publicznie!
w moim mniemaniu byłem co najwyżej pseudomaratończykiem...
później już wszystkie jak dotychczas 13 maratonów przebiegłem od startu do mety biegnąc nonstop i z tego jestem dumny! :o)
w przyszłym roku wiem raczej na 100% że pokona mnie Maraton Komandosa, ale jeśli przejdę do marszu i się zatrzymam, to zrobię to z czystym sumieniem! :o)
p.s. jeśli ktoś ma ochotę i będzie w Dębnie w przyszłym roku i planuje czas 4:25 - 4:30 oczywiście biegnąc nonstop to będzie mi miło :o) dotas (2012-11-29,20:35): Dziękuję jann :) Kilka miesięcy przygotowań, a potem jakiś "drobiazg" psuje nasze plany. Może dzięki temu, że jest tak nieprzewidywalny jest tak fascynujący :) dotas (2012-11-29,20:49): Marcinie, Dębno w przyszłym roku również mam w planach i również ma to być bieg ciągły - ale jak wyjdzie zobaczymy :) vandal41 (2012-12-01,21:14): Szacunek za Wolę Walki. Podobno po Tym jest się innym człowiekiem. (cytat: "... wzbijają się w górę jak orły, biegną a nie mdleją, idą a nie ustawają...").
|