2012-03-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 12 Godzinny Podziemny Bieg Sztafetowy w Bochni (czytano: 1325 razy)
Gdy pierwszy raz na początku 2009 roku usłyszałem o tym biegu od razu wiedziałem, że chcę tam pobiec. Niewiele zastanawiając się zadzwoniłem do Mariusza i wspólnie z kolegami z Oławy stworzyliśmy i zgłosiliśmy do losowania pierwszą sztafetę. Niestety ślepy los nie był dla nas łaskawy. Rok później sztafeta w składzie: Ola, Mariusz, Paweł i ja także poległa w losowaniu. W 2011 mocno wierzyłem, że zgodnie z powiedzeniem do trzech razy sztuka będę mógł pobiec wraz z Gosią, Pawłem i Adamem w podziemnych zawodach. Niestety i tym razem się zawiodłem. Byłem jak dziecko stojące przed wystawą sklepową wpatrzone w upragnioną zabawkę, której nie mogłem dostać. Nie traciłem jednak wiary i gdy tylko ruszyły zapisy do VIII edycji biegu zgłosiłem sztafetę wraz z Pawłem, Adamem i Mariuszem. Do tego roku jakoś specjalnie nie lubiłem 14 lutego i walentynkowego święta, jednak właśnie w walentynki los okazał się dla mnie i moich przyjaciół łaskawy. I to w sposób w jaki trudno było mi wcześniej sobie wyobrazić. Wiadomość o wynikach losowania zastała mnie w autobusie stojącym na moście Grota w gigantycznym korku. Dzwonił kolega z wiadomością – jedziecie do Bochni. Nie mogłem w to uwierzyć, tym bardziej, że okoliczności wylosowania naszej drużyny (CZWÓRKA PLUS) były niecodzienne. Chyba w historii losowań do zawodów w Bochni pierwszy raz zdarzył się taki precedens, że losowano zamiast 40 dodatkową 41 drużynę. I właśnie tak długo w niepewności trzymał nas los – to właśnie my byliśmy tymi najbardziej szczęśliwymi szczęściarzami bocheńskiego losowania. Potem, telefony, gratulacje i mocne postanowienie – wylosowano nas ostatnich, ale ostatni w zawodach być nie możemy. Potem niecierpliwie liczone dni i w końcu 9 marca tuż po 20.00 docieramy z Pawłem i Adamem pod szyb Campi. Tutaj spotykamy Mariusza z Dorotą i całą piątką zajmujemy miejsce w kolejce do zjazdu. Ostatnie rozmowy telefoniczne (w kopalni nie działają telefony komórkowe) i nasza kolej na zjazd. Trochę zatyka uszy bo wraz ze zjazdem windy rośnie ciśnienie. W towarzystwie pracownika kopalni udajemy się do zejścia do Komory Ważyn Schodzimy na -260m, gdzie znajdują się sale z piętrowymi łóżkami, sala gimnastyczna, oraz dziesiątki ław przy których biegowe bractwo posilało się po podróży. To tutaj działa biuro zawodów, gdzie przez 12 godzin rywalizacji sztafet na bieżąco można śledzić wyniki na monitorach komputerów. Powoli udziela się nam atmosfera zawodów. Zajmujemy miejsca do spania na końcu ostatniej sali, co okazuje się bardzo trafnym posunięciem. Mamy względny spokój i warunki do odpoczynku. Nieopodal sporo znajomych twarzy, spotkania, rozmowy… Ok 22.00 weryfikacja w biurze zawodów – dostajemy numer startowy 40, czyli startujemy z 4 strefy. Wiadomo zatem, że pierwsze kółko naszej drużyny wyniesie nie 2420m tyko prawie 3000m. Ustalamy, że to ja zaczynam, więc mnie spotyka ten zaszczyt. Ustaleń jest oczywiście dużo, dużo więcej. Przede wszystkim taktyka biegu. Dzielimy się na 2 dwójki. Paweł ze mną a Adaś z Mariuszem. Każda z dwójek ma biegać po ok 1 godzinie a potem zmieniana zostaje przez odpoczywających w tym czasie kolegów. Patrząc na to z perspektywy czasu i tego co widzieliśmy podczas zawodów na strefie zmian (wiele osób nie doczekawszy się zmian, biegało dalej, tracąc o wiele więcej sił niż przy konsekwentnych zmianach co jedno okrążenie) to był strzał w dziesiątkę.
Rano w sobotę, trochę niewyspani – bo jak tu spać gdy adrenalina, koledzy, setka osób na sali – robimy kilka pamiątkowych fotografii i szykujemy się z Pawłem do startu. Zazdroszczę trochę Adamowi i Mariuszowi, że jeszcze mogą trochę poleżeć w śpiworach. O 9.30 zbiórka osób zaczynających swoje sztafety i pierwszy w tym dniu marsz po schodach (150m długości, ok 40m różnica wysokości) do kaplicy św. Kingi. Tutaj pamiątkowe zdjęcia, przemówienia burmistrza i organizatorów biegu oraz start honorowy wszystkich numerów 1 z każdej z 61 sztafet. Potem już tylko rozejście się do swoich stref startowych (po 12 zawodników) i niecierpliwe czekanie na syrenę startową. Ok. 10.07 rozlega się jej dźwięk i ruszamy do 12 godzinnej walki z dystansem, betonowymi wąskimi chodnikami, zmęczeniem, zmienną temperatura i ciągami powietrznymi. Robię swoje pierwsze 3 km, zmienia mnie Paweł. Potem jeszcze po 2 takie zmiany, tak by każdy z nas miał zaliczone po 3 okrążenia. Zmienia nas Mariusz i Adam a my pędzimy na zjeżdżalni 40 metrów w dół oraz 300 metrów marszu, by choć przez chwile odpocząć w swoich łóżkach. Po godzinie walki Czwórka Plus zajmuje 49 miejsce. Moje czasy z trzech pierwszych okrążeń:
1 okrążenie – ok 3000m 13’31
2 okrążenie – 2420m 10’48
3 okrażenie – 2420m 10’55
W międzyczasie na podziemnej trasie szalał Adaś i dzielnie walczył Mariusz wyprowadzając nas na 31 miejsce. Po krótkim odpoczynku znowu noga za nogą wlokę się schodami na górę. Tak by jak najmniej się zmęczyć. Zmieniam Adasia i robię zmieniając się z Pawłem kolejne 3 okrążenia:
4 - 10’50, 5 - 10’51, 6 - 11’03
Zaczynając swoje zmiany biegnie się 510m w stronę szybu Campi. Tutaj jest zimno jak cholera, do tego silny ciąg powietrzny ma się prosto w twarz. Po tym dystansie nawrotka i już od razu lepiej. 1020m to mijanka ze strefą zmian (zmieniać się było można tylko w kierunku szybu zimnego). Dalej po 100 metrach Kaplica Św. Kingi i punkt z bananami i wodą (dopiero teraz uświadamiam sobie, że ani razu z niego nie skorzystałem). Za kaplicą bieg w stronę szybu Sutoris. Tu jest dość ciepło, choć lekko pofałdowany teren daje się we znaki. I tak 700m od strefy zmian nawrotka i kolejne 700m do zmiany. W sobotę znałem każdy szczegół trasy na pamięć!
Kolejny zjazd na dół, kolejne polegiwanie w śpiworze, a na górze Mariusz z Adamem przemierzają wąskie chodniki kopalni. A Czwórka Plus jest już 27.
Niestety po kolejnym polegiwaniu uznaję, że nie jest to najlepszy pomysł na spędzanie wolnych chwil. Wychodząc ze śpiwora trzęsę się cały z zimna. Wole już lepiej spacerować od punktu z herbatką do punktu z wynikami online. A tam niespodzianka – Czwórka Plus już 25! I z tą nowiną idę do chłopaków na górę. Wrrrr… znowu te schody.
Zmieniam niesamowicie harującego Adama i kolejne 3 kółka na zmianę z Pawłem:
7 – 11’16, 8 – 11’14, 9 – 11’29
Jestem już mocno zmęczony, a to dopiero połowa zabawy. W trakcie tej przerwy zjadam makaron. Nie wiem jak to odbije się na moim dalszym bieganiu, ale jestem potwornie głodny. Przebieram się w suche ciuchy – po bieganiu w barwach Festiwalu Biegowego w Krynicy pora na rodzimy klub Trucht Tarchomin Team. Co prawda już od piątku w Komorze Ważyn wisi nasza klubowa flaga (obok flag i transparentów innych klubów biegowych z całej Polski), ale pora pokazać się w barwach TTT na podziemnej trasie.
Mariusz i Adam schodzą na zasłużony odpoczynek. Jeden i drugi biegają dzisiaj znakomicie. Adam będący od początku roku w rewelacyjnej formie jest zdecydowanym liderem naszej sztafety, a Mariusz – dla którego są to pierwsze poważne zawody po operacji kolana – biega tak jakby nigdy żaden chirurg nie dotykał się do jego nogi. Dla mnie właśnie Mariusz był cichym bohaterem bocheńskich zawodów. Wielkie serce do walki i charakter godny podziwu. Zaczynam 10 okrążenie, chyba najtrudniejsze z powodu mojego makaronowego łakomstwa. Łapię kolkę, która mija dopiero pod koniec 11 kółka. W międzyczasie Paweł uporał się z lekkim kryzysem jaki miał w poprzedniej sesji i robi 3 bardzo wartościowe czasy. Ja też się nie poddaję i po naszych 12 kółeczkach nadal zajmujemy miejsce 25-27. Moje czasy:
10 – 11’27, 11 – 11’34, 12 – 11’52
Kolejny zjazd w dół rewelacyjną zjeżdżalnią i kolejne podejście po schodach po krótkiej regeneracji na dole. Tym razem nie kładę się i szybko wracam na górę dopingować chłopaków. Po 12 kółkach Adama i Mariusza zmieniamy lekko taktykę Teraz my z Pawłem biegniemy tylko po 2 okrążenia, potem Adam i Mariusz po 3 kółka. Wszystko po to by tak rozłożyć nasze bieganie aby każdy z nas mógł przebiec w miarę podobny dystans, a na koniec dać szansę naszemu liderowi na ostatnie okrążenie plus kilka minut tego co zostanie do końca 12 godzinnych zawodów. Taktyka ta opłaciła się bardzo. Adam pobiegł ostatnią zmianę rewelacyjnie (jak wszystkie inne zresztą) i dodatkowo jeszcze przebiegł prawie 700 metrów. Potem już tylko dźwięk syreny i wielka radość. CZWÓRKA PLUS zakończyła zawody na rewelacyjnym 23 miejscu.
Ostatnie moje 4 okrążenia wyglądały następująco:
13 – 11’21, 14 – 11’53, 15 – 11’34, 16 – 12’15
Wrócę jeszcze na chwilę do mojej ostatniej zmiany. Wydaje mi się, że nie byłbym w stanie biec już więcej. Gdy zmienił mnie Paweł i ruszył na swoje ostatnie kółeczko długo dochodziłem do siebie. To były naprawdę mordercze zawody, jednak już po wszystkim nie czuło się bólu nóg i zmęczenia tylko niesamowita radość. Radość z ukończenia, z miejsca, z tego że wszyscy koledzy tak fantastycznie pobiegli. Start w Bochni to niesamowita przygoda, trudna do opisania, bo kto tego nie przeżyje na własnej skórze nie zrozumie tej radości do końca.
Po biegu późna kolacja, toasty i ostatnie rozmowy. Wszyscy dookoła mimo zmęczenia szczęśliwi. Siedzimy jeszcze trochę całą piątką – nie wspomniałem w relacji o Dorocie, która była nieoceniona w pomocy na punkcie zmian oraz w roli fotoreportera – jednak zmęczenie wygrywa i ok 2.00 kładziemy się do łóżek.
W niedzielę, uroczysta dekoracja i wyjazd na powierzchnię. Mam nadzieję, że jeszcze uda mi się choć raz przeżyć coś tak fantastycznego jak te kilkadziesiąt godzin pod ziemią w kopalni soli w Bochni.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora ultramaratonka (2012-03-14,23:04): Długo czekałeś by się do kopalni dostać, za to już jak się doczekałeś... nie dość, że wejście spektakularne, to i wynik doskonały :-) G R A T U L A C J E dla całej drużyny Kkasia (2012-03-21,08:06): wielki SZACUNEK! :-))) mesz (2012-03-30,11:36): Brawa za odhaczenie kolejnego biegowego marzenia! I tak trzymać :)
|