2012-04-17
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Łódź Maraton (czytano: 1432 razy)
Łódź. Jest niedziela, godzina 9 rano, linia startu przy Atlas Arena. Ustawiam się z grupą na czas 4:30 . Tempo biegu w sam raz jak na amatora. Na półmetku czas 2:14 a więc wszystko zgodnie z planem. Jednak po 25km coś boli w prawym kolanie. Na 30 km definitywnie nie można dalej biec. Zatrzymuje się, rozciągam prawą nogę na różne sposoby, ale nic nie pomaga. Co robić ? Szybko analizuję przygotowania, szukam błędu i jest prosta przyczyna - brak rozbiegania. KRÓL Maraton pokonał mnie. Nie mnie pierwszego i nie ostatniego. Ale co robić ? Zejść z trasy czy kuśtykać z nadzieją że ból minie. Zostało 12 km, przecież to cholernie dużo. Może przestanie boleć ? Próbuję biec ale już po 10 metrach zatrzymuje się. Kolano nie odpuszcza. Jeszcze pojawia się deszcz. Na 39km mam za plecami samochód z napisem "Ostatni zawodnik”, za nim karetka, policja i długi autobus zbierający z trasy poległych żołnierzy. Śmieje się do siebie, taki obciach. Ale nie dam się, sportowiec choćby na kolanach musi dotrzeć do mety. Nie po to wstałem o 4 rano żeby teraz odpuścić, żeby wrócić bez blachy na szyi. Patrzę na zegarek, zmieszczę się w limicie 6-ciu godzin. Jestem już w Atlas Arenie, spiker przerywa dekorację zawodników żeby oznajmić publiczności że oto wbiega ostatni uczestnik. Na zegarze czas 5:49 i miejsce 1011. Ostatni… ale za to z jakim przyjęciem na mecie… Jak powiedział młody Stuhr w jednym z filmów "Chciałem dobrze a wyszło jak zawsze". He he
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |