Refleksje uczestnika III Mistrzostw WP w Maratonie
Szczęśliwa trzynastka
Przygotowania do startu w kolejnym maratonie rozpocząłem po ukończeniu bardzo wyczerpującej dla mnie próby, jaką był start w wieloboju biegowym w dniu 14 czerwca, w Łowiczu. Dlatego w lipcu przebiegłem tylko 100 km, a właściwy trening do startu w IX Maratonie Pokoju rozpocząłem dopiero w sierpniu.
Sześcioletnie doświadczenie biegowe (nigdy wcześniej nie biegałem wyczynowo, a moja przygoda z maratonem rozpoczęła się gdy miałem 29 lat) i poprzednio ukończone maratony, miały zaowocować właśnie w tym starcie. Stawałem do tej próby, aby pokonać kolejną zaczarowaną granicę. Od czterech lat marzyłem, aby przebiec maraton w czasie poniżej 3 godzin. Udało mi się to dopiero w ubiegłym roku. Po dokonaniu tego, marzyłem aby pokonać kolejną barierę czasową: 2:45:00.
Start do biegu nie udał się. Zbyt duża liczba biegaczy była przede mną, gdy wystartowałem z tunelu. Jednak to nie przeraziło mnie. Wiedziałem, że maraton i tak rozpocznie się dopiero po trzydziestym kilometrze. Na 2 km zbliżam się do Zbyszka (st. sierż. Z. Czupajło), którego pytam na jaki czas biegnie. Jego odpowiedź, tak jak i biegnącego razem z nim st. szer. Sławomira Mąki jest jedna: ‘idziemy na 2:45:00’.
Mam więc już partnerów. Jednak po pewnym czasie okazuje się, że ich tempo jest dla mnie za wolne. Pozostawiam ich, gdyż spostrzegam Szczepana (S. Michalczyk – pracownik wojska, 5 zawodnik w roku ubiegłym w Polsce w biegu na 100 km, regularnie biegający maraton w czasie ok. 2:45:00) . Na 5 km sędziowie podają czas – 19:18. Biegnę więc (po raz pierwszy) w tempie, jakie założyłem – 38 do 39 minut na 10 km. Ten fakt podnosi mnie na duchu, gdyż zawsze miałem lepszy rezultat i nie wytrzymywałem kondycyjnie ostatnich kilometrów biegu.
Mam spory zapas sił, gdyż na 7 km mijam Szczepana, którego pozdrawiam. Na 10 km widzę tabliczkę z liczbą 38, a sędzia podaje końcówkę – ‘52’. Moje samopoczucie poprawia się znów, tym bardziej że w przodzie dostrzegam Zbyszka (st. sierż. Z. Wdowiński), legitymującego się w tym roku wynikiem 2:45:00 uzyskanym w Maratonie Juranda. Dochodzę go na 14 km. Krótka wymiana zdań, że chyba pobiegł początek dystansu za szybko i biegnę dalej.
Po drodze mijam zawodnika biegnącego o kulach. Moje zdziwienie, ale oni wystartowali przecież o jedną godzinę wcześniej. Na 15 km sędziowie podają czas: 57:50. Biegnę nadal, starając się utrzymać to samo tempo. Jesteśmy już w Falenicy i zaraz będzie półmetek. N a 20 km znów spostrzegam tablicę (wprowadzono je po raz pierwszy w tym roku) z czasem 1:15, a sędzia podaje końcówkę: ‘58’.
Zwiększam więc tempo, ale czy nie za wcześnie? W ubiegłym roku miałem w tym miejscu rezultat 1:13:50. Biegnę więc w tym roku wolniej, ale jestem już pewny, że poprawię ubiegłoroczny wynik. Przecież rok temu, w tym miejscu, ze względu na to, że pobiegłem za szybko pierwszą ‘dziesiątkę’, miałem już dosyć maratonu. Teraz czuję się znakomicie. Po raz pierwszy biorę 3 kostki cukru, które popijam ‘maratonką’ – napojem przygotowanym przez wytwórnię z Płońska, wytwórnię biegającego producenta, Jerzego Lewandowskiego (zdobywca pucharu Tomasza Hopfera).
Na półmetku maratonu - 1:20:00. Biegnę na zaplanowany wynik, tym bardziej że przecież początek dystansu biegło się pod wiatr, więc ostatnie kilometry powinno pokonywać się w sprzyjających warunkach. Jednak aura była tym razem złośliwa, a przekonać się o tym miałem za kilka kilometrów. Na 25 km międzyczas – 1:34:40. Przystaję przy stolikach z cukrem. Biorę 2 kostki cukru i znów popijam dwoma łykami ‘maratonki’. Biegnę dalej i widzę następną charakterystyczną sylwetkę. Jest to Andrzej Ciak z Makowa Mazowieckiego, rywal z Grand Prix Ciechanowa. Skarży się na ból w nodze, ale biegnie dalej (po ukończonym maratonie jego noga w kostce jest spuchnięta).
Kolejne kilometry pokonuję czując, że moje łydki są już nabrzmiałe. Zaczynam odczuwać pierwsze trudy maratonu. Za chwilę ostatnie dwanaście kilometrów. Zbliżam się do kolejnego punktu pomiaru czasu – 1:54:50. Czuję się dobrze i jestem w stanie zwiększyć tempo biegu.
Wybiegam na ‘ostatnią prostą’ i zatrzymuję się przy punkcie odżywczym. Biorę znów 3 kostki cukru, które zjadam popijając wodą. Wdaję się w rozmowę z panią z obsługi. Jest zdziwiona, że przystanąłem i spokojnie jem i piję (moi poprzednicy prawdopodobnie nie zatrzymywali się). Odpowiadam żartobliwie: ‘a dokąd się śpieszyć?’ i biegnę dalej. W czasie picia pochlapałem się wodą (widocznie zmarzły mi ręce, gdyż temperatura tego dnia nie była za wysoka) i zaczynam odczuwać zimno. Odruchowo kilkakrotnie odciągam tę część koszulki, która jest mokra.
Za chwilę spotykam idących: Janusza (por. J. Zając, ubiegłoroczny mistrz WP) i st. szer. Zbigniewa Siemaszko. Pytam co się stało. Zimno i wiatr – tych czynników najbardziej nie lubią maratończycy – zmogły ich. Pytają stojącego milicjanta o samochód, aby w ten sposób zakończyć swój udział w tych mistrzostwach. Ja biegnę dalej, ale za chwilę sam doświadczam skutków zimna. Czuję się bardzo źle, zaschło mi w ustach.
Schodzę na pobocze do punktu medycznego. Sanitariuszki chcą udzielić mi pomocy, ale proszę tylko o picie. Znów piję zimną ‘maratonkę’, a w tym czasie mija mnie st. sierż. Z. Wdowiński. Kontynuuję dalej bieg i za chwilę zbliżam się do rywala, którego mijam, mówiąc ‘wsiadaj na plecy’. Jednak widocznie jestem tego dnia lepszy, gdyż Zbyszek pozostaje z tyłu.
Biegnę dalej. Na 35 km – 2:16:30. Tempo biegu nie spadło, a ja czuję się tak jakbym miał spory zapas sił. Do mety jest coraz bliżej i nadal mam szansę uzyskać zaplanowany rezultat. W biegu łapię gąbkę i wycieram twarz. Biegnę, ale widzę, że chyba słabnę, gdyż co jakiś czas mijają mnie zawodnicy. Widzę już tablicę na 40 km i międzyczas – 2:36:20. Już wiem, że nie zrealizuję marzeń. Jednak przyśpieszam, aby jak najszybciej osiągnąć linię mety.
Przed stadionem zauważam prezesa Ogniska TKKF ‘Brzezina’ (jestem członkiem tego ogniska). Bije brawo. Ostatni odcinek trasy to zbieg, za chwilę tunel i wbiegam na bieżnię. Rodziny członków Klubu Biegacza Lechici biją mi brawo – jestem pierwszym Lechitą. Za chwilę mijam metę i patrzę na tablicę czasową – 2:47. Ustanowiłem więc nowy rekord życiowy i ukończyłem 13 maraton.
Podchodzę do por. M .Walaszczyka i pytam się o zajęte miejsce. ‘Jesteś trzynasty. Trzeba jednak odliczyć sierż. Aleksandra Wiereszczegina’.
Cieszę się, że następny rok przygody z maratonem mogę uznać za udany. Przed startem chciałem poprawić 18 lokatę z mistrzostw ubiegłorocznych. W ciągu przygotowań przebiegłem trochę mniej niż w 1986 roku, ale zastosowałem się do wskazówek Wojtka (w. Wysocki z Legii, legitymujący się wynikiem 2:18:33 w maratonie) odnośnie odżywiania w ostatnim tygodniu przed startem. Czyżby ta dieta zaowocowała? Tak więc ‘13’ nie zawsze musi być feralna...
85 miejsce w IX Maratonie Pokoju zajął...
kpt. BOGDAN PIĄTEK
Artykuł ukazał się w ‘Żołnierzu Wolności’ w październiku 1987 r.
|