2015-06-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| II Kielecki Bieg Górski (czytano: 925 razy)
II Kielecki Bieg Górski 28.06.2015
Do gór z Warszawy wcale nie jest tak daleko. Niecałe 180 km. Do Gór Świętokrzyskich oczywiście. A jeżeli ktoś może jeszcze w połowie drogi zrobić sobie „przepak”, jak na przykład ja, to nie pozostaje nic innego niż wziąć udział w organizowanym po raz drugi Kieleckim Biegu Górskim.
Chociaż pochodzę z Radomia, to nigdy nie byłem zwolennikiem podgrzewania negatywnej atmosfery pomiędzy mieszkańcami obu miast. Mało tego, Kielce bardzo mi się podobają, bywałem w nich wielokrotnie i nigdy nie spotkała mnie tam żadna przykrość. No, może z wyjątkiem mandatu za nieprawidłowe parkowanie. Okolice tego miasta są bardzo malownicze, szlaki przyjemne i dające satysfakcję zarówno krajobrazową, jak i sportową. Nic dziwnego, że nie potrafiłem odpuścić sobie tego startu… a powinienem.
Tydzień wcześniej brałem udział w Ultramaratonie na Słowenii, biegu niełatwym, a dla mnie rekordowym jeśli chodzi o odległość i przewyższenia. Rozsądek nakazywał więc zrobić sobie tygodniową przerwę i powolne wejście w treningi w tygodniu drugim. Rozsądek rozsądkiem, a ochota ochotą. Więc nie przedłużając, przechodzę do opisu biegu.
W Kielcach byliśmy godzinę przed zaplanowanym na 9.30 startem. Zarówno start jak i meta znajdowały się na stadionie lekkoatletycznym w związku z czym cała infrastruktura była do dyspozycji biegaczy. Przed biegiem głównym odbywały się biegi dzieci , które pokazały jak oddaje się całe serce podczas wyścigu. Szczególnie dopingowałem najmłodszych, czasami miałem wrażenie, że te brzdące ledwo nauczyły się chodzić, a już czerpią radość z biegania.
Przyszedł czas na krótką rozgrzewkę. Jedno kółko po bieżni i już wiedziałem, że dzisiaj będzie ciężko. Nogi były jak kamienie młyńskie a organizm krzyczał: „dzisiaj nie chcę wysiłku!” Ale co on tam wie, przecież to ja tu rządzę!
Wystartowaliśmy. Najpierw runda 300 m po tartanie, następnie wybieg ze stadionu i wbiegnięcie na ścieżki Parku Kultury i Wypoczynku. Jest łatwiej niż przypuszczałem. Nic nie boli, aż chce się biegać. Wiem jednak, że to tylko pozory i nie przyspieszam. To ma być spokojny bieg do samego końca. Ale nie jest. Pierwszy podbieg rozwiewa marzenia. Kamienna Góra okazuje się zbyt stroma na moje nogi. Odzywają się wszystkie niezaleczone urazy ze Słowenii. Zaczynam iść. I tak już będzie do samego końca. Każde następne wzniesienie pokonuję tempem iście spacerowym, kolana wołają o odpoczynek, a mięśnie stwierdzają, że jak jestem taki „mądry”, to niech teraz przemieszczam się siłą woli, a je niech zostawię w spokoju. Gdyby nie trasa, która tworzyła pętlę, zszedłbym z niej z podkulonym ogonem. Na dodatek na jednym ze zbiegów nie zauważyłem skrętu i dodałem niepotrzebne 700 metrów. Dobrze, ze ktoś krzyknął za mną, bo pewnie bym dobiegł do Krakowa…
Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Przynajmniej nacieszyłem się pięknem lasu, miejscami naprawdę ciekawymi widokami i najadłem się poziomek. Tak! Poziomek! Takiej ilości tych czerwonych słodkości naprawdę dawno nie widziałem. A skoro już i tak nie biegłem, to robiłem przestoje na „popas”.
I o biegu w zasadzie tyle. Pierścienica i Biesiak były podejściami w stylu: „kiedy ten szczyt”, zbiegi schodziłem a jedynie na równych odcinkach truchtałem. Naprawdę z ogromną ulgą powitałem widok stadionu, a za metą położyłem się w zimnej wodzie. Miałem serdecznie dość.
Organizacyjnie bieg bez zarzutu. W porównaniu do zeszłego roku poprawiono wszystkie błędy. Na trasie była wystarczająca ilość punktów z wodą, a sama trasa, choć bardziej trailowa niż górska, może dostarczyć naprawdę wielu pozytywnych wrażeń. W przyszłym roku jeśli tylko czas pozwoli na pewno zawitam ponownie do Kielc. Może tym razem uda się być wypoczętym…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |