2014-02-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| tylko to, co sprawia ci przyjemność, nic wbrew sobie (czytano: 3143 razy)
Czas bardzo cenny jest. Od zawsze mam z nim problem. Tzn mam go za mało. Chciałabym korzystać z życia, ‘oddychać pełną piersią’, nie stracić ani jednej fajnej chwili. Zawsze kiedy kładę się spać zastanawiam się czy zrobiłam wszystko, by wykorzystać go jak najlepiej. Na rok 2014 wyznaczyłam sobie 13 celi. Niektóre są łatwe – wymagają jedynie konsekwencji. Ale jest tam jedno takie, któremu teraz nie wiem czy podołam. Dla jednych jest to łatwe dla innych niewyobrażalnie trudne.
Biegowe cele – są dla mnie najfajniejsze, najciekawsze i najbardziej realne do spełnienia. Takie bardziej osobiste – to życie… zobaczymy co będzie… ‘co los nam da’… jest też kilka takich, z których wywiązanie się poprawi tylko moje samopoczucie.
Właściwie to na tej liście mam dwa trudne. Myślę, że to mniej trudne – nauka pływania – pewnie z większymi trudami dam radę. Nie będzie lekko… ale ja uparta jestem, wiem. I chcę tego. Natomiast jedno będę musiała wykreślić, albo powinnam chcieć wykreślić. Jest ono sprzeczne z moim przekonaniem: nic przeciw sobie, nic co mnie nie uszczęśliwia.
Chciałam w tym roku zdobyć jakiś szczyt. Stanąć na nim i popatrzeć na wszystko w góry. Tyle się nasłuchałam, naoglądałam o tym zdobywaniu, że ja też zapragnęłam jakiś jeden malutki, choćby w Tatrach. Tak … ja wiem na wielu to wrażenia nie zrobi ale… dla mnie to osiągnięcie ponad moje siły… lęk wysokości … nie ogarniam nadal. Podejmowałam małe próby… próbowałam …
Pojechałam dwa tygodnie do Karpacza. Cel: Śnieżka. Od dawna powtarzałam sobie, że to jest tylko w mojej głowie, że to nie istnieje, że powinnam patrzeć przed siebie i panować nad sobą, nad swoimi myślami i wrażeniami. Że wszystko zależy ode mnie i że tego nie ma. To tylko w mojej głowie. Nic z tego. Nogi wbijały się w ziemię i stawały się tak ciężkie, ze przebycie krótkiego odcinka wiązało się z nadludzkim wysiłkiem. Robiłam sobie odpoczynki, resetowałam myśli, w duchu się mobilizowałam, idąc przed siebie mobilizowałam się. Przekonywałam sama siebie że jest super, że dam radę…
Pierwsza próba nie powiodła się.
Następnego dnia szłam drogą, którą już znałam i na szczęście była mgła. Dużo mgły. Mimo, że poprzedniego dnia były zdecydowanie lepsze warunki do wejścia na górę… ja czułam się zdecydowanie lepiej. Mało widziałam wokół. Rany w duszy z dnia poprzedniego nie zagoiły się…
Weszłam na tą Śnieżkę. Jakoś się udało. Rewelacji nie było – nie widziałam z góry nic… tylko mgłę… może to i dobrze. I teraz wiem dlaczego nigdy nie pobiegnę Karkonoskiego. Że są cele które są dla innych. Ja skupię się na tym co dla mnie przyjemne i jest ‘w moim zasięgu’. Szkoda czasu na walkę z samą sobą skoro jest to tak eksploatująca walka. MGS jest ok, bo trasa w większości wiedzie w terenie zalesionym. Tam dałam już raz radę bez problemu. Wiem, ze biegi górskie są o wiele ciekawsze i przyjemniejsze dla duszy niż te pędzące po życiówki biegi asfaltowe … Trudno. Powoli zaczęłam się z tym godzić. Przyszła chwila, w której powinnam być uczciwa z samą sobą. Jeszcze ‘rzyga’ mną rozpacz z tego powodu, bo mogłam przeżyć naprawdę wiele fajnych chwil i wiem, że ominie mnie to. Trudno. Nic na siłę. Duuuużo o tym myślałam. Szrenica, Turbacz i Śnieżka muszą mi wystarczyć. Będę się cieszyć z tego co już mam – widzieć to pełne pół szklanki.
Tak ja wiem... walka z własnymi słabościami... przekraczanie kolejnych granic... tylko po co mi to ?
Biegałam, biegałam i biegałam. Przemyślałam i zdałam sobie sprawę, że najwięcej radości odnajduję po prostu w bieganiu. Kocham chwile, w których mogę sobie pozwolić na to, by zamknąć za sobą drzwi i po prostu biec. Kocham długie i wolne treningi. Uwielbiam bawić się prędkością i dystansem. Nigdy nie mam chwili, w której mam lenia na bieganie. Doceniam każdy dzień treningu i gdybym mogła to robiłabym to codziennie [tylko czy moje nogi i organizm by to wytrzymały…] i po kilka godzin. Staram się tam organizować swój , dzień tydzień, by nie móc sobie zarzucić, że nie biegałam bo nie miałam czasu… Jak to nie miałam czasu ? nawet na 5 km ?
Decyzja podjęta. Wykreślam cel zdobycia szczytu. Choć nie robię to lekką ręką. Może kiedyś wynajdą zastrzyki na lęk wysokości i zapodam sobie taki, wyjdę gdzieś w Tatry i będę cieszyć się widokami jak wszyscy inni…
A tymczasem : będę robić to co sprawia mi przyjemność, bez przymusu, nic wbrew sobie, coś co czyni mnie wolną i szczęśliwą.
foto: na ścieżkach MGS. W tym roku również będzie pięknie.
p.s. nie wierzę że aż tak się wypróżniłam…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Mahor (2014-02-21,19:29): Od razu lżej...prawda? Może to niezły sposób na terapię? snipster (2014-02-21,20:59): niemożliwe nie istnieje (2014-02-21,21:09): jest sporo trudnych szczytów, z których nie ma widoków; podobnie jest wiele fajnych biegów górskich, niekoniecznie ultra, w lesie. Nie musisz z niczego rezygnować... a z drugiej strony - życzę odwagi i zwycięstwa. Mr.Matti (2014-02-21,21:44): Fajnie, pobiegniemy razem na MGS :) oczywiście jak Bóg da i zdrowie pozwoli..... adamus (2014-02-22,07:51): Wykreśliłaś zdobycie szczytu z tegorocznych celi.. i dobrze, nic na siłę. Przestaniesz o tym myśleć, zastanawiać się nad tym, dręczyć siebie i może właśnie dzięki temu teraz zdobędziesz taki szczyt; bez planów, bez obaw o takie wejście, po prostu zrobisz to zupełnie "niechcący" :))) Truskawa (2014-02-22,08:03): Dasz radę. Lęk wysokości da się pokonać. Doskonale wiem o czym mówisz bo też na to choruję. Ale da się. Trzymam kciuki za Twoje cele i jestem o nie tak spokojna jak przy drugim skoku Stocha na małej skoczni w Sochi. :) Marysieńka (2014-02-22,18:44): I ja walczę z lękiem wysokości...Do końca życia nie zapomne jak w ub roku w Alpach "ryczałam" jak dziecko zamknięte w ciemnym pokoju....Lęk dopadł mnie odebrał wszystkie siły, "zabrał" oddech...dając w zamian "wizję" w której spadałm...Nigdy więcej nie chcę tego doświadczyć...:) sojer (2014-02-25,13:33): Ciągną Cię góry i się ich boisz? Mnie też. I mam na to prosty sposób. Popatrz na to, a się wyleczysz http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Rysy,_widok_na_Ganek.jpg
A gdyby samo zdjęcie nie wystarczało dodam, że gdzieś z lewej strony tej półki, zwanej Galerią Gankową, 17 kwietnia 1933 r. zmarł z wycieńczenia jeden z najwybitniejszych polskich taterników - Wincenty Birkenmajer. A jakby tego było Tobie mało dodam, że kawałek swego zawodowego życia spędził w Poznaniu.
Góry są super, ale chyba tylko na zdjęciach :) henioz (2014-02-26,15:10): Powodzenia. michu77 (2014-02-27,08:52): ... na trasie Karkonoskiego jest jedno miejsce koło Szyszaka, gdzie budzi się mój lęk wysokości... ale podczas samego biegu, nie ma czasu się rozglądać ;d
|