2014-08-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Półmaraton (czytano: 981 razy)
Bardzo lubię biegać sama. Bardzo. Zwłaszcza po ciemnym lesie. Za każdym krzakiem widzę lochę z młodymi, opcjonalnie mordercę i gwałciciela (A kto by chciał cię zgwałcić?) w jednej osobie. Doznaję wówczas nagłego przyśpieszenia, przechodzę do nadświetlnej i biję rekordy prędkości.
A dziś do testów na dystansie półmaratońskim włożyłam nową koszulkę, którą nabyłam drogą kupna w markecie sportowym. Szara techniczna bokserka sprawdziła się wyśmienicie: przemokła moim krystalicznym potem, po czym zesztywniała zamieniając się w pancerz. Dzięki temu czułam się w niej jak rycerz w zbroi, rączo przeskakując krowie placki napotkane na polnej drodze. Nareszcie bezpieczna. Betonowa koszulka jest jak schron przeciwlotniczy. Żuki majowe rozbryzgiwały swoje pancerzyki o moją niezniszczalną koszulkę.
Ale wkrótce przestało być fajnie. Skończyła mi się woda. Opróżniłam 250ml z mojego kosmicznego silikonowego bidonu, który umieszczam zazwyczaj w miejscu, w którym powinien być biust. Mogę biec bez wody pięć, nawet dziesięć kilometrów. Ale nie dwadzieścia… Po piętnastu zaczęłam się zastanawiać, czy kałuże na polnej drodze rzeczywiście są takie brudne. Jestem jednak optymistką i doczołgawszy się do najbliższej wioski wpadłam do geesu (sklep taki wielobranżowy) i rezolutnie zapytałam sklepową z partii moherowych beretów (taki upał a ta w berecie siedzi), czy sprzeda mi wodyyy! Na kreskę. „Ale jak na kreskę?! Ja pani nie znam. Skąd pani jest? A w ogóle, co mi tu pani! Won mje stąd! Ja, ja tu mięso mam!” Szybko okazało się, że krowie placki, które rzekomo omijałam są ze mną. Dosłownie. Stanowią nierozerwalną całość z moimi butami. Taki gówniany wianek wokół podeszwy. I, że ja tym organicznym produktem krowiej przemiany materii nafajdałam moherowej babinie w geesie. Wiedziałam już, że moherowa nie ujrzała we mnie Chrystusa („Byłem spragniony a nie napoiliście mnie”), ale na horyzoncie ujrzałam zbliżającego się korpulentnego klienta. Pewnie trunkowy. Najedzony, wygląda na zamożnego. Mam tupet. „Ekhm, czy kupi mi pan wodę?” Walę prosto z mostu, przecież nie mam nic do stracenia. „A kupię”. I kupił. Hi’s my hiroł :)
Półmaraton zaliczony na żywo.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu bigbieg (2014-10-30,10:28): :) Takich przygód nie miałem, może dlatego że nie byłem spragniony ? :) hosearcadio (2014-10-30,11:34): Wciagwjacy tekst ;) mysle ze beda kolejne ciekawe opisy biegow...:)
|