Rywalizacja na trasie maratonów najczęściej jest nudna - nie mam co do tego żadnych wątpliwości. I nie chodzi mi o rywalizację pomiędzy amatorami, ale o tę profesjonalną - w której członkowie elity tłuką się niczym bokserzy na ringu po to, by wbiec jako pierwszy na metę. Walka o zwycięstwo w 99 procentach maratonów ma w sobie tyle dramatyzmu, co stwierdzenie podczas porannej toalety, że skończyła się pasta do zębów. Może to obrazoburcza opinia, ale tak właśnie uważam: dla kibiców bieg maratoński jest jedną z najnudniejszych konkurencji lekkoatletycznych ever.
Widziałem to na żywo setki razy: najpierw zaraz po starcie kształtuje się czołówka biegu. W zależności od frekwencji i puli nagród finansowych ta grupa liczy trzech, pięciu, czasem dziesięciu zawodników. Jednak bardzo szybko, zaledwie 1-2 kilometry dalej, od prowadzącej czołówki zaczynają odpadać pierwsi biegacze: to ci, którzy mają na tyle rozsądku i doświadczenia by wiedzieć, że wsiedli do zbyt szybkiego pociągu. Maraton liczy sobie 42 kilometry - to dość długi bieg i spory wysiłek; tutaj nie da się zacisnąć zębów i wytrzymać tempa kogoś, kto jest od ciebie o pół klasy lepszy. To nie piłka nożna, w której drużyna pochodząca z niższej ligi murując bramkę przez 90 minut może osiągnąć remis.
Dziesięć kilometrów dalej jest nieco zabawniej: teraz odpadają z prowadzącej grupy Ci, którym owego rozumu i doświadczenia zabrakło. Każdy zawodowy biegacz wie z dokładnością do sekund, na jakie tempo maratońskie go stać - jeżeli pobiegnie choćby o kilka sekund szybciej, to zapłaci za to wysoką cenę. Owszem, zdarzają się optymiści wierzący w to, że CHCIEĆ ZNACZY MÓC - ale w przypadku maratonu trudno o bardziej zwodniczą teorię.
Od tego momentu w 99 procentach maratonów nie dzieje się już nic. Bywa, że kolejność na mecie jest ustalona jeżeli nie na 10 kilometrze, to na półmetku - a emocje polegają co najwyżej na obserwacji, czy ktoś się do kogoś zbliża, albo czy prowadzący nie pomylił aby trasy. Przez ostatnich kilkanaście lat jeździłem specjalnym autem na największych maratonach w Polsce - z czołówką - i tak to właśnie wygląda: jak droga na Białystok. Po 30 kilometrze różnice pomiędzy zawodnikami są takie, że bywa iż nie widzą się oni nawet na długich prostych.
W rywalizacji kobiet często jest jeszcze nudniej; dziewczyny po prosu giną w tłumie samców. Gdy na tę definicję biegu maratońskiego nałożymy jeszcze starty zawodników z Kenii, Maroka, Etiopii - w gruncie rzeczy anonimowych biegaczy z Afryki (deklasujących europejskich zawodników) - to otrzymujemy obraz rywalizacji sportowej, którą trudno się ekscytować. Nie wierzycie? Powiedzcie więc mi - z pamięci - kto wygrał zeszłoroczny maraton w Krakowie lub w Paryżu? Jeżeli wiecie, to zwrócę Wam honor!
Wiosną tego roku organizatorzy Maratonu Warszawskiego ogłosili coś nowego; to nowe "coś" ma trudną do zapamiętania nazwę "Team Up! Europe", a logo jest jeszcze trudniejsze w przeczytaniu. Jestem dziennikarzem, więc mam niejako obowiązek bycia złośliwym (tajemnica: w tym fachu lepiej być oskarżonym o złośliwość niż o lokowanie produktów...) - więc złośliwie napiszę: logo i nazwa idą łeb w łeb z regulaminem - ten też jest skomplikowany. O co chodzi?
"Team Up! Europe" to rywalizacja drużynowa prowadzona według dość zagmatwanych zasad. Po pierwsze: drużyny mogą mieć od trzech do czterech osób + manager. Po drugie: drużyny muszą być płciowo mieszane - w dowolnych proporcjach. Po trzecie: o wyniku drużyny decyduje wynik trzech pierwszych członków drużyny (czwarty odpada). I po czwarte: o końcowym miejscu drużyny decyduje nie suma czasów, i nie suma zajętych przez nich miejsc - ale suma zdobytych punktów.
Każdy zawodnik zdobywa dla swojej drużyny punkty będące przelicznikiem uzyskanego czasu na wartość punktową wg tabel World Athletic. To dość ciekawe tablice pozwalające porównywać ze sobą wyniki uzyskane w różnych konkurencjach - nie tylko w biegowych! Na przykład czas mężczyzny w maratonie 2:10:00 daje tyle samo punktów, co wynik oszczepnika, który rzuci 84.2 metry. Nieźle.
Przeliczaniem wyników w tablicach możecie pobawić się TUTAJ
Oczywiście nikt nie zamierza proponować rywalizacji skoczków w dal z maratończykami. Tabele te pozwalają natomiast porównać wyniki uzyskane przez mężczyzn i przez kobiety. Np. ekwiwalentem męskiego rezultatu 2:10:00 jest kobiece 2:27:08. I na tym polega sumowanie wyników członków drużyn "TEAM UP! Europe" - które muszą być złożone i z kobiet, i z mężczyzn. Oznacza to, że końcowy wynik zespołu trzech facetów (M+M+M+K) którzy pobiegną 2:10:00 (każdy) da remis z drużyną K+K+K+M, w której trzy panie pobiegną po 2:27:08 (a mężczyzna z wynikiem 2:12:30 zostanie odrzucony)
System wydaje się skomplikowany, ale sprawiedliwy... i takie właśnie jest. Jest skomplikowanie - i jest sprawiedliwe. To trochę jak w skokach narciarskich: kiedyś wygrywał ten, kto dalej skoczył, teraz wygrywa zaś ten, który nie dość że najdalej poleci i ustoi skok bez podparcia, to jeszcze zrobi to najładniej z uwzględnieniem poprawki na siłę wiatru i po odjęciu punktów za belkę. Sprawiedliwie, lecz skomplikowanie: ostatecznie cały skok sprowadza się do wyświetlenia w rogu ekranu cyfr oznaczających wynik. Np. 178,4 punktów zamiast 105 metrów.
Więcej o zasadach "TEAM UP! Europe" przeczytać możecie na stronie teamupeurope.eu
To jednak nie koniec perypetii regulaminowych. Otóż drużyn nie można zgłosić ot tak sobie; zespoły zapraszane są przez organizatora. Myślę, że pierwotnie pomysł dotyczył zbudowania atrakcyjnej rywalizacji narodowej - zawodnicy wchodzący w skład drużyn mieli należeć do jednego kraju (w dodatku wyłącznie europejskiego), i w tegorocznej edycji Maratonu Warszawskiego takich zespołów narodowych miało być sześć. Skończyło się na czterech drużynach narodowych - to Belgia, Ukraina, Węgry i Szwajcaria. Piąta drużyna jest "multinarodowa" i składa się z Polki, Włoszki, Polaka i Walijczyka. A co z szóstym zespołem?
Pięć pierwszych zespołów jest zaproszonych przez organizatora; a dokładniej rzecz ujmując - organizator wysyła zaproszenia do managerów i znanych sportowych osobistości, a oni budują swoje drużyny. Z tymi managerami rozlicza się organizator, i ich zespołom zapewnia miejsce startowe, noclegi oraz przeloty do Polski. Szósta drużyna jest zupełnie inna: może ją zgłosić każdy.
Każdy nie oznacza jednak, że... każdy. Wszystkie osoby zapisujące się do Maratonu Warszawskiego mogą stworzyć 3-4 osobową, wspólną drużynę. Te "amatorskie" drużyny rywalizują pomiędzy sobą na trasie maratonu, a dopiero najlepsza z nich (wraz ze swoim końcowym wynikiem) zostanie uwzględniona w tabeli wyników "TEAM UP! Europe". Może nawet wygrać tę rywalizację; jednak wszystkie pozostałe drużyny "amatorów" nie są brane pod uwagę.
Obiecałem Wam, że będzie skomplikowanie - i słowa dotrzymałem.
Żeby ta nowa rywalizacja drużynowa miała sens organizatorzy Maratonu Warszawskiego praktycznie zrezygnowali w tym roku z rywalizacji indywidualnej. Owszem, ktoś tam wygra maraton, ktoś będzie drugi i trzeci - ale te osoby nie mogą liczyć na wartościowe nagrody finansowe. Cały budżet nagród został skierowany na drużyny: pierwsza z nich otrzyma 20 tysięcy euro a kolejne odpowiednio 12 tysięcy, 9 tysięcy, 6 tysięcy, 5 tysięcy i 4 tysiące euro. Wygląda to na dużo pieniędzy, ale pamiętajmy że trzeba tę kwotę podzielić na cztery osoby (plus manager), oraz zapłacić od tego podatki. Rezygnacja z finansowego nagradzania zwycięzców indywidualnych maratonu spowoduje także, że nie powinniśmy się na starcie spodziewać zawodników z Afryki - co w moim przekonaniu dużą stratą dla widowiska nie będzie.
Przemyślenie koncepcji "TEAM UP! Europe" zajęło mi sporo czasu. Ten kuferek z pomysłem jest bardzo głęboko zakopany; dużo głębiej niż wygląda na pierwszy rzut oka. Nie chodzi przecież o to, że organizator nagle uznał iż rywalizacja drużynowa jest ciekawsza. Albo, że amatorzy uwierzą, iż też mogą wygrać 20 tysięcy euro - co wpłynie na frekwencję i zwiększy wpływy z opłat startowych. Organizatorzy maratonu w Warszawie nie tylko zrozumieli, iż rywalizacja sportowa w dużych maratonach stała się żenująco nudna, ale jako chyba jedni z pierwszych postanowili coś z tym tematem zrobić.
"TEAM UP! Europe" ma wszystko, czego potrzebuje biznesowy projekt. Jest rywalizacja i jest możliwość jej skalowania. Można zrobić Mistrzostwa Europy oraz Mistrzostwa Afryki. Można zrobić ligę, pięć lig, drużyny narodowe i sponsorskie. Można w końcu sprzedawać także licencję na organizowanie rywalizacji "TEAM UP!" na innych wielkich imprezach.
Tegoroczna edycja "TEAM UP! Europe" będzie skromna. Na starcie mamy zaledwie sześć drużyn - z czego tylko cztery narodowe - i jest to moim zdaniem zbyt mało, by móc mówić o widowiskowej rywalizacji. Myślę, że w tym roku będziemy świadkami zaledwie testu alfa projektu a na wielkie wydarzenie przyjdzie czas za rok.
Już za kilka dni na mecie Maratonu Warszawskiego zobaczymy jak ta koncepcja się zaprezentuje. Czy kogoś to zainteresuje? Czy wyzwoli emocje? Czy taką skomplikowaną metodę liczenia punktów uda się zaprezentować w sposób atrakcyjny dla mediów, kibiców i samych zawodników? Żeby "TEAM UP! Europe" zaskoczyło, zasady muszą się spodobać wszystkim. Jeżeli media tego nie kupią, to nie kupią tego sponsorzy. Jeżeli nie kupią tego kibice, to zabraknie na mecie emocji. A jeżeli nie kupią zawodnicy - to nie będzie chętnych do zabawy.
Nie wiem jak organizatorzy chcą wizualizować kibicom walkę na trasie; najgorsze co może nas spotkać to lista wyników wywieszona wieczorem w internecie. Mam nadzieję, że tak nie będzie.
Co jakiś czas na świecie pojawiają się pomysły, które mają w sobie "coś". Większość z nich umiera śmiercią naturalną - ale jeden pomysł na sto trafia i wsparty wiedzą, profesjonalizmem oraz pieniędzmi - wypala. Tak powstała przecież marka IronMan, tak powstał Facebook i tak stworzono legendarne w świecie biegowym UTMB - wraz z jej zasadami kwalifikacji i zdobywania punktów.
Imponuje mi, że organizatorzy Maratonu Warszawskiego postawili sobie cel w długiej perspektywie; pomysł "TEAM UP! Europe" ma być rozwijany przez najbliższe pięć lat. To niby długo, ale w przypadku tworzenia globalnej marki to zaledwie chwila.
Z ciekawością będę stał na mecie tegorocznego maratonu w stolicy i obserwował. Zdaje sobie sprawę z tego, że w tym roku nie będzie to porywająca rywalizacja: narodowych drużyn jest za mało, a i sam pomysł jest pełen rusztowań. Ale chyba wszystko jest lepsze od widoku kolejnego zawodnika z Kenii, który z czasem 2:11:35 wygrywa największy maraton w Polsce z 2-minutową przewagą nad drugim na mecie kolegą z tego samego kraju. Pierwszy zaś mój rodak przybiega na ósmej pozycji z wynikiem 2:17:55 - i jest szczęśliwy, bo odbierze nagrodę finansową przeznaczoną dla najszybszego Polaka. Takich widowisk widziałem już setki.
|
| | Autor: rumac, 2023-09-17, 13:40 napisał/-a: W układzie M+M+M+K i K+K+K+M liczony będzie w pierwszym przypadku czas pierwszego mężczyzny, kobiety i drugiego mężczyzny, a w drugim pierwszej kobiety, mężczyzny i drugiej kobiety. Czyli według zasady: czas pierwszego mężczyzny, pierwszej kobiety i trzeciej osoby z drużyny bez względu na płeć. | | | Autor: Henryk W., 2023-09-17, 14:55 napisał/-a: Nie oczekuję w transmisjach z maratonów fajerwerków emocji, ale z przyjemnością oglądam te transmisje. Oczywiście z indywidualną klasyfikacją. Jakaś rywalizacja drużynowa w maratonie mnie nie interesuje i nie będzie mnie interesować. | | | Autor: Admin, 2023-09-17, 21:04 napisał/-a: Będą sumowane punkty trzech osób z drużyny, które zdobędą najwięcej punktów. W regulaminie jest zapis o tym, że muszą być obie płcie w zespole, ale nie ma że obie płcie muszą być np. na mecie. Tak mi się wydaje... | | | Autor: witas, 2023-09-18, 08:39 napisał/-a: Prawie każdy pomysł, który choć trochę uatrakcyjni dla kibiców rywalizację maratońską jest dobry.
Bo dla biegaczy oczywiście sam bieg jest mega atrakcją ... nawet gdy biegamy siódmy raz maraton w tym samym miesiącu po tej samej nudnej 5-kilometrowej pętelce ...
A z nowych pomysłów, które ostatnio super wypaliły przypomina mi się Backyard!
| |
| |
|
|