2014-03-17
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Fight or die (czytano: 1538 razy)
Wiecie za co kocham bieganie chyba najbardziej? Bo o tym, że czyni mnie wolną, lepszą i uczy pokory to pisałam już wiele razy. Kocham je za to, że wszystko w nim zależy ode mnie. Bo w siatkówce, koszykówce, nożnej czy innych grach zespołowych trzeba polegać nie tylko na sobie, ale także na członkach drużyny. Są też sporty, gdzie niezbędny jest sprzęt albo odpowiedni teren – biathlon, łyżwiarstwo (czy to szybkie czy figurowe), skoki narciarskie, snowboard. Są takie, których uprawianie zaczyna się od dzieciństwa – gimnastyka, balet i takie, które wymagają dobrej techniki – typu skok o tyczce, w dal czy wzwyż.
Jest mnóstwo rodzajów sportu, każdy z nich ma w sobie coś pięknego, każdy mnie fascynuje i odkrywa przede mną coś nowego. Jednak bieganie jest moim numerem jeden. Jest takie… MOJE. Nikt mi nie może go odebrać, zmienić, pokierować jakoś inaczej. Wszystko w nim zależy ode mnie, od tego jaka jestem silna, jaką mam wolę, jakie możliwości. Nie mam (i nie chcę mieć) trenera, który mówi mi „za szybko, za wolno, źle tu, dobrze tam”. Wystarczy mi tata, który towarzyszy mi na treningach czy zawodach i mówi, żebym się nie garbiła :)
Kocham w bieganiu tę dowolność. Że mogę sobie wybrać, czy biegnę dziś na maxa, czy luzem. Czy biegnę z muzyką, czy wsłuchuję się we własny oddech. Czy startuję w krótkiej albo długiej koszulce, a może i w przebraniu. Czy patrzę na zegarek co kilometr czy co pięć albo i wcale. Czy przyczepiam się do kogoś, albo i biegnę w samotności. Czy decyduję się atakować jakiś czas, czy jednak nie…
No właśnie – taki dylemat miałam w sobotę podczas Maniackiej Dziesiątki. Bo sama nie wiedziałam, czy byłam do tego biegu odpowiednio przygotowana, bo wyszło to w sumie tak przy okazji. Siostra odkupiła od kogoś pakiet, no to stwierdziłam, że czemu i ja mam nie wystartować, w końcu dobrze by było zrobić jakąś dyszkę przed półmaratonem… Nie wiedzieć dlaczego miałam jakiegoś dziwnego „stresa” przed startem, choć na brak wybiegania narzekać nie mogłam. Pierwszy kilometr poszedł w 4:46, czego się nie spodziewałam – no i tak szło dość nieźle do 5-tego kma, gdzie spotkał nas grad. Z jednej strony było to uciążliwe, a z drugiej – biega się w każdej pogodzie, dlaczego więc nie w gradzie? :) Na piątym kilometrze było „na styk”, a nawet trochę ponad 25-ciu minut. Nadal nie traciłam wiary w to, że może być pięknie, ale nie czułam świeżości, nie czułam się pewnie i poziom motywacji gwałtownie spadał, mimo że w lewym uchu grały najlepsze hity.
Ostatnie 2,5km prowadziły ścieżką Malty i – ku naszemu szczęściu – wiatr wiał wtedy prosto w plecy. Chwilami miałam wrażenie, że wcale nie muszę biec, bo on sam pcha mnie do przodu. Znów odzyskałam wiarę w złamanie 50-ciu minut po raz drugi w życiu. Jednak gdy spojrzałam na 8-mym kilometrze na zegarek znów okazało się, że zapasu brak, a ja czułam się coraz bardziej zmęczona. Cholera, na treningu robię o wiele więcej, a tu wymiękam tak szybko? W oddali widzę już metę i wiem, że jest do niej tak blisko. Bitwa myśli – walczyć o ten czas czy nie walczyć? Ale prawie nie ma jak o to walczyć, bo nie będę w stanie pobiec ostatnich kilometrów grubo poniżej 5 min/km. Z drugiej strony będę sobie pluć w brodę, gdy zabraknie mi tak mało, a ja o to nie zawalczyłam.
W rozmyślaniach zbliżyłam się do dziewiątego kma, widzę na zegarku 45:15… Teraz albo nigdy! Atakuję! Jeśli nie spróbuję – nie dowiem się. Jeśli się nie uda – będę wiedzieć, że walczyłam, a jak się uda – tym lepiej :) Ruszam, wyprzedzam ludzi, chwilami brak mi tchu, ale to nic, przecież za chwilę będę już na mecie, przecież widzę ją już coraz wyraźniej, myślę o tym jak biegłam tu prawie dokładnie 2,5 roku temu z wielkim powerem kończąc Bieg Maltański, czy i teraz nie mogę tak zrobić? No pewnie, że mogę! Mogę, bo to ja decyduję o tym, co robię, bo przecież to w bieganiu kocham, tę wolność, tę swobodę podejmowania wyborów, MEEEETA! Zegarek STOP: 49:39!!!
Podjęłam dobrą decyzję. Ryzyko się opłaciło, ostatni km 4:32, to dzięki niemu nadrobiłam. Udało się. Wyglądam jak zmokła kura, ale pałam radością. Dostaję medal, pakiet regeneracyjny i SMSa z informacją o zajęciu 3-go miejsca w kategorii :) szukam taty i wspólnie czekamy na siostrę, która przybiegła po 10-ciu minutach.
Po raz kolejny udało mi się przełamać samą siebie i… cholera, to jest jak narkotyk, nie potrafię się bez tego obejść. To uzależnienie, ale tak uzależniona chcę być… i na żaden odwyk się nie wybieram! :)
Foto z Chrustowskiego Biegu Zimowego, 11.01.2014 autorstwa pani Ali Funki... pełnia szczęścia :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu snipster (2014-03-17,21:55): Gratulacje Wyścigówko :) Shodan (2014-03-18,00:14): Piękny wpis, piękna walka, piękny wynik! Shodan (2014-03-18,00:14): Piękny wpis, piękna walka, piękny wynik! paulo (2014-03-18,08:14): Fantastycznie Honorato. Pięknie zaczęłaś sezon, a ten wstęp o bieganiu jest rewelacyjny :) michu77 (2014-03-18,08:26): Udało się!!! Gratki! ;) andbo (2014-03-18,09:55): Wypada tylko pogratulować! darianita (2014-03-18,09:59): Honda to jednak szybka maszyna ...gratulacje :-) maleńka26 (2014-03-18,11:14): Gratulacje... Inek (2014-03-22,00:38): 1km to dosyć długi finisz! Gratuluję odwagi, przełamania:) domcab (2014-07-24,12:48): Brawo, brawo, brawo!!!!! :) Czytając Twoje wpisy przypominają mi się niektóre moje starty. Super! :) Gratulacje :))))
|