2013-06-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Pobiec w miejsce gdzie jestem tylko ja i moje myśli (czytano: 1560 razy)
Natłok codziennych spraw małych i tych ważnych spycha nas w narożnik życia, w którym jesteśmy skrępowani bez możliwości swobodnego ruchu, oddechu , myśli. Nawet kiedy wybiegam na ulubiony trening gdzieś z tyłu głowy kołacze przeświadczenie o tym, że coś mam do zrobienia, coś muszę, czegoś nie mogę, gdzieś się spieszę. Z tych "muszę" ostatnio najczęściej odzywało się - "muszę poprawić czas, dojść do formy z przed roku". Tak bardzo koncentrowałem się na efektach treningu, że zatęskniłem za swobodnym biegiem przed siebie.
Wychodzę zatem przed dom włączam stoper i biegnę do miejsca startu mojego powszedniego treningu. Delikatnie, swobodnie. Odkrywam na nowo wielką frajdę ze zwykłego stawiania jednej nogi przed drugą. Wszystko staje się takie proste. Czuję się dobrze i czuję jak wstępuje we mnie moc, odwaga przed walką z samym sobą. Dobiegam do molo. Tu zaczyna się trasa naszego półmaratonu. Startowałem tu dwa razy i dwa razy przegrywałem ze swoimi słabościami chodź w znakomitym towarzystwie sympatycznych biegaczy. Gdzieś ta trasa wygrywa z moją mentalnością i rzadko kiedy kończę ją zadowolony. Dziś podnoszę czoło i nie czuję przed nią zbytniego respektu. Włączam międzyczas na stoperze i przyśpieszam mówiąc sobie " ukręcę Ci łeb". Postanowiłem zaatakować życiówkę na dwa kółka ponad 14 km.
Biegnąc pierwsze metry skupiłem się tylko na tym aby biec z poprawną sylwetką, stawiać krótsze kroki niż zwykle ale za to częściej. Znakomita pogoda sprzyjała bo było chłodniej niż zazwyczaj o tej porze. Mijają pierwsze kilometry o ja czuję się świetnie. To mój dzień pomyślałem. Moja determinacja wzrosła kiedy na podbiegu przyłapałem się, że nie myślę o wysiłku a błądzę myślami o przyjemnych sprawach. Jestem gdzieś na końcu świata. Do końca pierwszego okrążenia pozostał około dwa km i za górką jest długi stromy zbieg. Cisnę na nim bardzo mocno ale tak aby nie zarżnąć kolan. Kończy się zbieg zaczyna wypłaszczenie a ja nie zwalniam. Na podbiegu w okolicy Placu Tysiąclecia, gdzie jest lekko pod górkę, utrzymuję tempo. "Powinien być super czas pierwszego kółka". Wysiłek, który niewątpliwie czuję w mięśniach brzucha i w szybszym biciu serca nie sprawia przykrości, nie uwiera mojej mentalności a raczej sprawia przyjemność. Sama świadomość, że już dłuższy czas tak szybko biegnę a organizm nie buntuje się, dodaje mi skrzydeł i coś w środku mówi " to jet to!". Dobiegam do molo klikam stoper . Po kilku krokach zerkam na zamrożony międzyczas. Co jest? Zegarek się zepsuł? 34:11. Mój dotychczasowy rekord pierwszego okrążenia z przed roku to 35:42. Czas, który teraz osiągnąłem jest jakimś absurdem bo okrążenie na poziomie 35 min osiągałem tylko kilka razy. Dla przykładu podczas II Półmaratonu Św. Jerzego pierwsze pobiegłem około 39 minut a drugie 40 a trzecie jeszcze gorzej. A tu 34:11. Co za niespodzianka. Zacząłem zastanawiać się, kiedy zapłacę za te tempo. Gdy to pomyślałem, to natychmiast zganiłem się za te obawy. " Jest dobrze i będzie dobrze, ciesz się tym wspaniałym biegiem a nie rozpatruj swoich strachów...." Poprawiłem zatem już nieco zgarbioną sylwetkę i skupiłem się na frajdzie. Z mocnym sapaniem ale z naprawdę dużą prędkością mijałem spacerowiczów patrzących na mnie raczej ze zdziwieniem. W połowie drugiej pętli, ponownie mijam się z dziewczynami jadącymi na rowerową przejażdżkę, które teraz widząc mnie po pół godzinie dalej tak szybko biegnącego wyraźnie są zdumione. Dla popisu rzuciłem "jeszcze raz i piwo" co je do końca chyba przybiło bo wyglądały na bardziej zmęczone niż ja. Mijając miejsce gdzie na naszym półmaratonie jest pitstop przypomniałem sobie, że w kwietniu musiałem tu iść bo bym wcale nie dobieg. Śmignąłem tylko przez miejsce własnego upokorzenia i z dumą wybiegłem na Szosę Elbląską. Cały czas dobrze mi się biegło i teraz już liczyłem, że jest szansa na zrobienie życiówki tego dnia. Wszystko zależeć będzie od podbiegu i zbiegu.Tu można najwięcej stracić i najwięcej zyskać. Tym razem podbiegam z trudem ale bardzo mocno walcząc aby nie zwolnić. Jakoś wdrapuję się na górę i cała kita w dół. Myśl o rezultacie nie krępuje mnie a raczej dopinguje wiem, że rekord pierwszego już mam co będzie dalej zobaczymy na mecie. Jeszcze kilkaset metrów, jeszcze podbieg mniejszy, jeszcze mały zbieg. Przed samą metą płasko. Maksymalnie przyspieszam w miejscu,w którym wiem, że dolecę do końca. Cisnę do końca i walczę jakby to były najważniejsze zawody . Dobiegam do mety. Klik. Głowa w dół i łapczywie chwytam powietrze. Bardzo szybko dochodzę do siebie. Spoglądam na zegarek. Drugie 35:41. Całość 1:09:52. Jest życiówka na całym dystansie !!! Wieka radość . Truchtam półtora kilometra do domu w świadomości, że długo nie pobije tak poprawionego rekordu. Zaglądam w domu do kalendarza na run-logu. Okazuje się, że drugie kółko pobiegłem szybciej niż najszybsze pierwsze do tej pory. Dokonuję wpisu : PB całość, PB pierwsze kółko, PB drugie kółko. Do tego okazuje się, że pierwszy raz w życiu robię 14km poniżej 5 min na km. Wszystko na plusie. Sukces w każdym aspekcie - statystycznym i mentalnym. Już wiem, że są warunki, że jest postęp i radość z biegania. Wiem, że mogę biec szybko i długo. Patrząc w kalendarz zadaję sobie pytanie czy będę mógł pobiec trochę szybciej ale na dużo krótszym dystansie? Odpowiedź poznam już za trzy dni w Pasłęku. Jadę na zawody na 10 km. Obiecałem się nie bać. Pójść na całość. Będzie przyjemnie powalczyć. Czuję się znowu wolnym człowiekiem.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |