No i znowu cały dzień minął. Był jednak solidnie przepracowany – czyli mam co pisać ;)
Otóż udało się zrobić dwa treningi biegackie po niecałe 6km – co może nie jest dla mnie wielkim wynikiem, ale za to kompletnie bez kontuzji ani bólów około-tontuzyjnych. Chciałoby się więcej tych kilometrów, ale wolę dmuchać na zimne.
Dziś natomiast zaliczyłem maraton MTB na dystansie 45km. W zasadzie to dystansu nie jestem pewien, bo GPS rzeczywiście pokazał 45km, ale licznik rowerowy 43km. Regulamin z mapą mówił o 45km, a w wynikach znalazłem zapis, że 43 km :)))
Po raz pierwszy wziąłem udział w imprezie zupełnie samotnie. Ani jednego kolegi, ani jednej koleżanki. Moja motywacja jednak była bardzo duża, więc nic nie przeszkodziło mi w realizacji moich planów. Wprawdzie w planach było także, że syn pojedzie ze mną na ten maraton, ale ostatecznie pogoda nie była najlepsza i został w domu.
Jak dla mnie pogoda była extra! Około 11-13 stopni, wiatr raczej ciepły, choć na otwartych przestrzeniach skutecznie obniżał szybkość jazdy i do tego czasami kapało. Jak zwykle jako taki deszcze mnie ominął, ale może to nawet lepiej.
Rowerzystów było ponad 1200 (tych sklasyfikowanych!) – tak ogromnej imprezy rowerowej jeszcze w życiu nie widziałem – potężna masówka a przy tym naprawdę świetnie zorganizowana. To do czego mógłbym się przyczepić, to dość drogie wpisowe, za które w zasadzie nic się nie dostaje (poza kilkoma punktami żywienia, gdzie i tak nie ma czasu na obżeranie się, czy opijanie – w końcu taka jazda trwa stosunkowo nie długo…
Ponieważ to był mój pierwszy start w MazoviaMTB to zostałem zaklasyfikowany do ostatniego sektora startowego. Mi to odpowiadało, bo w końcu i tak żaden ze mnie kolarz – raczej turysta rowerzysta. Dzięki temu (lub przez to) start zajął mi ponad 10 minut(!). Ale trudno się dziwić, przy takiej ilości rowerzystów. Podobało mi się to jednak, bo polegało to na puszczaniu grupy rowerzystów i jakaś minuta przerwy – dzięki temu na starcie nie było tak strasznie ciasno.
Pierwsze kilometry nie były łatwe. Wyprzedziłem raz jednego faceta, ale szybko to sobie odbił (ach ta męska duma ;) ). Potem udało mi się wyprzedzić kilka dziewczyn. Stwierdziłem, że przy mojej „sportowej” jeździe to mogę chyba liczyć tylko na wyprzedzanie dziewczyn. Pogodziłem się z tym szybciutko i od razu jazda stała się przyjemniejsza – w końcu nie jechałem po nagrodę, a poza tym cały czas musiałem uważać na swoje (przeklęte) pasmo piszczelowo-biodrowe.
Trasa obejmowała tereny, które poprzedniego roku dość dokładnie spenetrowałem rowerem. Przepiękne i jednocześnie dość trudne – wiele wydm, piasków, korzeni i przeoranych przez dziki ścieżek. Parę razy byłem przekonany, że rower za chwilę się rozsypie – szczęśliwie nic takiego nie nastąpiło :))).
Lasy cały czas tętnią letnim duchem - fakt, że nie wszędzie, ale tu nadal czuć późne lato. Kwitnie jeszcze wiele kwiatów, całkiem zielono i ten wspaniały zapach lasu! Super trasa!
Ten maraton MTB był moim drugim w życiu – w zeszłym roku próbowałem swoich sił przy okazji imprezy organizowanej koło Żyrardowa – zresztą przez grupę ŻTC. Impreza raczej nie przypadła mi do gustu. Był tam podobny dystans, ale w formie 3 okrążeń – dziś wiem, że to bez sensu – wolę trasę, na której nie kręcisz się jak na stadionie – przecież ciekawe okrążenie jest tylko to pierwsze, a potem tylko nudy. Tu trasa nie nudziła ani przez chwilę. Zresztą średnia z jazd obu maratonów dużo mówi o trudności przejazdu: pod Żyrardowem średnia przejazdu była blisko 22km/h, tu zaś niecałe 19km/h!
Trudność trasy pozwała wielokrotnie schodzić z roweru, by wspiąć się na bardzo trudne podjazdy, często piaszczyste – podobało mi się to, bo mogłem poruszać nogami inaczej niż tylko pedałowanie. A aby nogi mogły dobrze popracować, to większość podjazdów podbiegałem z rowerem, co jak się okazało, było dość rzadkie (na tyle co widziałem :) ).
Bałem się, że dopadnie mnie coś w rodzaju zmęczenia lub bólu mojego biodra. W zasadzie byłem przygotowany na to, że w którymś momencie przejdę do jazdy turystycznej. Szczęśliwie nic takiego się nie zdarzyło. Co więcej! Od połowy trasy zacząłem zdecydowanie szybciej jechać. Zacząłem dużo osób wyprzedzać i nakręcałem się coraz mocniej! Końcówkę po wale wiślanym jechałem tak mocno, że wyprzedzałem nawet po tych wertepach, gdzie groziło to kompletnym rozsypaniem roweru! Czułem jednak, że jak nie wyprzedzę, to będę żałować i nie będę spełniony ;))
Ostatecznie osiągnąłem czas 2 godziny 17 minut. Jak dla mnie to super – jestem zadowolony. Nie byłem tez ostatni, więc powiem więcej szczegółów ;))
Oto wyniki na kilka sposób:
Byłem 72 na 117 w klasyfikacji sektorowej (analizując tylko ludzi z mojego sektora)
Byłem 659 na 715 w klasyfikacji ogólnej mężczyzn
Byłem 241 na 257 w moje grupie wiekowej (M3)
System ocenił jakość mojego startu na blisko 64% (cokolwiek to oznacza ;)) )
Zdobytych punktów: 319 – czyli zaklasyfikowałem się do wyższego sektora :)))
Dużo lepiej wyglądają jednak wyniki klasyfikacji generalnej :)))
Pozycja klasyfikacji generalnej Open: 2449/2883
Pozycja klasyfikacji generalnej M3: 865/997
Pozycja klasyfikacji generalnej Mega Open (dla dystansów Mega): 2180/2625
Pozycja klasyfikacji generalnej Mega M3: 770/907 (to już coś ;))) )
W tym sezonie jest jeszcze jeden maraton – w Łomiankach – też cudne lasy i okolice. Tym razem na dystansie 50km – spróbuję tam również pojechać ;)))
No i na koniec mapa trasy, jaką przejechałem: