2017-08-22
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Długość ma znaczenie (czytano: 742 razy)
Było wiele do udowodnienia tym startem i sobie i innym, że można jeszcze lepiej i mocniej przeżyć kolejny dzień z mijającej ery 40-latka, który nazywa się Iron Man. Śniadanie ,obiad i kolację trzeba w tym dniu zastąpić wodą ,bananami ,żelami, izotonikiem i innym słodkim paskudztwem aby gnać do przodu aż do mety.
Debiut w 2015r na dystansie IM i czas jaki osiągnąłem to 11g:25min w Borównie miał tylko dać znać przekonaniu czy ten dystans mi odpowiada czy go znienawidzę.
Z tego debiutanckiego startu zostały mi w pamięci dwa silne zdarzenia .
Gdy dobiegałem zmordowany do mety wyrwałem Asi w ramion 3-miesięcznego wówczas syna Jerzyka i na giętkich nogach wbiegłem na rampę unosząc go nad sobą w geście zwycięstwa. To na jego szyi zawisł medal bo to On wytrzymał czekając na tatę tyle godzin . Ja w głębi duszy płakałem ze szczęścia a fizycznie jęczałem z bólu. Taką tradycję kultywuję do dziś kiedy razem biegamy z wózkiem. To Jurek przecina linię METY jako pierwszy i jemu zakładają medal .
Drugie zdarzenie miało miejsce tego samego dnia powrocie do domu ok 22-giej .W myślach wmawiałem sobie że już nigdy więcej tego nie zrobię próbując usnąć obolały i zmęczony w łóżku . Aśka stuknęła mnie wówczas w ramię mówiąc … „Właśnie kończy się triatlon w Bydgoszczy wbiegł na METĘ ostatni chłopak który zmieścił się w limicie czasowym..! Przeszyła mnie wtedy myśl o k….a ,to co on musi czuć w tym momencie kiedy w trasie był o 4 godziny dłużej.
No i głupi ponownie wystartowałem w 2016 roku w tym samym miejscu i na tym samym dystansie.
I tutaj był plan prosty trzeba co nieco poprawić … i udało się czas - 10g :40min .
Ale nie było łatwo.. o nie.
W wodzie było krócej prawie o 5 minut. Rower to liczne przygody techniczne i pogodowe które kosztowały mnie kilkadziesiąt minut zwłoki. Najpierw na 30 km pękła podkładka mocująca siodło i jadąc przysłowiowo jak zakonnica poszukiwałem jej na asfalcie. Potem ulewa i upadek na 3 rundzie Na koniec przebita przednia opona i jazda na flaku 15 – 20 k/h do mety przez ok 20 kilometrów.
Gdy wściekły rzuciłem rower do strefy T2 to chyba sam się nie spodziewałem że pobiegnę dystans maratonu w 3g :33 min.
Nauczyło to mnie że mimo problemów nie należy rezygnować i szukać planów awaryjnych
Przyszedł rok 2017 i znowu zabawa w to samo.
Teraz miało być jeszcze lepiej..
Treningi pływackie na krótszych dystansach w pierwszej części sezonu startowego na ½ IM dawały obraz lepszej techniki pływackiej chociaż do dobrego pływania to mi jeszcze daleko.
O bieganie i rower byłem w miarę spokojny. Jako amator nie ma się za dużo czasu aby poświęcić się bez reszty treningom ale przerwie od startów w miesiącu lipcu zaliczyłem kilka dłuższych wybiegów i wyjazdów.
Nauczony wpadkami technicznymi rower przed zawodami oddałem do serwisu ale dodatkowo przez 5 godzin poświeciłem na myciu, czyszczeniu regulacjach. Wymieniłem także opony na nowe.
Na początku sierpnia pojechaliśmy całą rodzinką na wakacje . Spędziliśmy je aktywnie. Spokojne bieganie rowery, basen ,wędrówki po górach. To był czas na odpoczynek przed tym co się ma zdarzyć 20 sierpnia.
Dzień przed:
W sobotę spokojnie bez pośpiechu spakowałem cały majdan i ruszyliśmy razem w stronę Bydgoszczy.
Odebrałem pakiet startowy krótka wymiana zdań z kolegą który startował na 1/2, obejście stoisk sportowych. Moją uwagę przykuł w pewnym momencie baner reklamowy który wisiał na płocie bydgoskiej Zawiszy „Długość ma znaczenie” Poczułem że następnego dnia będę walczył tak samo i mocno jak w latach poprzednich nawet gdy coś pójdzie nie tak.
Potem odwiedziny w strefach i przygotowanie sprzętu na T1 i T2 .Powrót do hotelu.
Dzień startu:
Noc minęła spokojnie Nawet Jurek zrozumiał powagę sytuacji. Mimo braku swojego łóżeczka usnął z mamą na hotelowej leżance. Rano śniadanie i wyjazd autobusem do Borówna.
Czułem się dobrze.
Start o 7 ej bez niespodzianek. Ponad 200 osób runęło do wody. Standardowa „Pralka” i 200 metrów potem otrzymuje cios ręką w okularki . Nie panikuję staram się utrzymać tempo i spokój.
Na kolejnych czterech pętlach śledzę czasy i widzę że jest ok. Ostatecznie wychodzę po 1g:15min :37s
Czyli około ponad 3 min lepiej jak w zeszłym roku. Spokojnie wybiegam do strefy i sprawnie wskakuję na rower.
Zaczynam spokojnie i równo myśląc o umiejętnym rozłożeniu sił .Jest sucho, bezwietrznie temperatura optymalna systematycznie na trasie wyprzedzam kolejno zawodników. Patrzę na asfalt i zapisuję w pamięci dziury nierówności i przeszkody które mogą mnie unieruchomić i zatrzymać.
Staram się jeść i pić systematycznie Im dłużej jadę tym się uspakajam mijają kolejne kilometry patrząc na zegar. Na trzeciej rundzie wpadają na trasę zawodnicy z „ połówki” Wyraźnie się zagęściło. Jazda robi się lekko szarpana bo i sędziowie na motocyklach jakby się uaktywnili.
Zaczyna nadchodzić pierwszy kryzys . Na ostatniej rundzie chwytam od Asi pół puszki Coli i łykam ją łapczywie.
Wszystko wraca do normy . Łykam ostatniego żelka i już powoli oswajam się z myślą że zaraz będę biegł. Po cichu kalkuluję czas i obliczam że mam spory zapas na bieganiu.
Odstawiam rower zakładam buty i ruszam .Początek ciężko .Pierwszy kilometr męczę ale myślę sobie że to tylko chwilowy kryzys .Patrzę na zegarek 4:54 .Szału nie ma ale będzie lepiej . Mija kolejny kilometr i zaczyna zaciskać się żołądek. Nogi wyraźnie chcą ale podbrzusze ściska mnie po obu stronach zaczynam maszerować i biec na przemian .Po pierwszej rundzie miałem już pewność że coś poszło nie tak z jedzeniem .Albo nadmiar żelków ,albo izotonic serwowany przez bufet mi nie służy.
Tempo biegu wyraźnie spada .Aśka widzi jak cierpię . Razem z Jurkiem mnie pociesza. Ból się nasila a oddech robi się bardzo krótki Na 3 rundzie mam ochotę zejść z trasy. Popijam tylko wodę i spoglądam jak większość biegaczy odbiega mi w mgnieniu oka . Aśka krzyczy że mam biec , więc biegnę. Chociaż to bardziej spacer. Ostatnie kilometry pokonuję metodą mieszaną (200 metrów biegnę a 100m idę pieszo) Mogę w tym czasie złapać i wyrównać oddech. Aby nie myśleć o bólu szukam w pamięci twarzy moich bliskich Aśki, Jurka, Mamy, Drąży się jak gwóźdź w głowie napis z banera „ Długość ma znaczenie” 11:06 W końcu dobiegłem.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora ronan51 (2017-08-22,20:39): nie zawsze można robić życiówki i się poprawiać,następnym razem będzie lepiej, najważniejsze że się nie poddałeś i nie zszedłeś z trasy a dla Jurasa,Aśki i dla nas i tak jesteś wielki no bo kto z nas poważył by się na takie coś?ha ha ha papaja (2017-08-22,21:57): Oczekiwania miałeś większe, ale biorąc pod uwagę dolegliwości w czasie biegu, to i tak bardzo przyzwoicie :)
|