2024-01-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Mój 2023 (czytano: 1162 razy)
Minął czternasty rok na biegowych ścieżkach i ulicach. Kiedy przebiegłem pierwszy maraton, w 2010 roku, myślałem, że będzie to jednorazowe „osiągnięcie” a trwa to już tak długo. W ostatnich dwunastu miesiącach pokonałem niemal 3100 km, w tym jeden ultra i dwa, klasyczne maratony, a także osiem biegów na innych dystansach.
Najważniejszymi zadaniami jakie sobie postawiłem było zakwalifikowanie się, z czasem, do Maratonu Nowojorskiego. Celowałem w wynik poniżej 3h choć mój zaawansowany wiek (w lipcu skończyłem 47 lat) sprawił, że „próg wejścia” trochę się obniżył i wystarczyło osiągnięcie czasu poniżej 3h4’ na certyfikowanej trasie (i oczywiście być w gronie najszybciej zgłaszających się, spełniających wymogi).
Drugim celem było pokonanie 100 km na zawodach trailowych. Na realizację wybrałem trasę Kudowa-Bardo-Lądek, w lipcu.
Rok 2023 rozpoczął się wyjazdem w Tatry. Po „aktywnościach” rodzinnych, które polegały głównie na kąpielach w basenach termalnych, mogłem potrenować na szosach, ścieżkach w okolicach Kościeliska, Zębu, przebiec, w tą i z powrotem, Dolinę Chochołowską, pokonać truchtem trasę z Palenicy do Murowańca obiema drogami.
Okazało się to świetnym „wejściem” w sezon bo kiedy niedługo potem wystartowałem, bez żadnych oczekiwań, w Biegu Chomiczówki pokonałem dystans w 1:00:01 nie tracąc tempa na żadnym z 15 kilometrów trasy. A momentami było ślisko. To był, sportowo, najlepszy wynik w całym roku. Potem pochłonęły mnie zawodowe obowiązki a nieliczne, wolne chwile najchętniej spędzałem z moim dwuletnim Synkiem. Treningi były tylko nocno-weekendowym dodatkiem. Starałem się jednak, z coraz większym trudem , realizować plany i sprostać zamierzeniom.
I oto, zgodnie z tradycją, próbą generalną do wiosennego maratonu podjąłem w Wiązownej gdzie osiągnąłem 1:26:25. W ubiegłym roku pobiegłem tu trzy minuty szybciej, nie było to więc optymistyczne preludium do maratonu w Paryżu. Spóźniony do swojej strefy przez dwadzieścia kilka kilometrów doganiałem balonik z napisem 3:00 a potem liczne tunele na arterii poprowadzonej wzdłóż Sekwany pozbawiły mnie sił i pozwoliły balonikowi „odfrunąć”. Wynik 3:04:48 nie był zły, pół roku wcześniej, w Amsterdamie pobiegłem pięć minut wolniej, lecz oczekiwania były większe a bilet do Nowego Jorku wręczano 48”szybszym zawodnikom.
Sezon trwał jednak dalej a ja postanowiłem, po jedenastu latach, wystartować w znanych doskonale, „moich”,otwockich lasach, w Otwockiej Dyszce organizowanej przez serdecznego kolegę Tomka, wielokrotnego medalistę imprez nordic walking.
I poszło mi całkiem nieźle ! Trzecie miejsce, mimo pomylenia trasy, było satysfakcjonujące i tylko żal, że Synek, po chorobie, nie mógł mi towarzyszyć na podium.
Wreszcie nadszedł czas aby po raz pierwszy, wystartować w biegu na 5 km. Skusiła mnie trasa warszawskiego Biegu Konstytucji (z Nowego Światu przez Most Poniatowskiego i z powrotem) oraz możliwość fajnego, majowego popołudnia z Rodzinką. Rodzinka się rozchorowała (przed) a ja pokonałem trasę w niesatysfakcjonujące 19:01 w drugiej, prowadzonej pod górę, części „oddychając rękawami”. Cóż było robić, plan był napięty. W Hajnówce nie zorganizowano w tym roku półmaratonu więc wybrałem się do Białegostoku aby po 8 km biegu w upale, na pagórkowatej trasie „puścić” pacemakera na 1:25 i ukończyć zawody w 1:29:36. Fatalnie adaptuję się do takich warunków więc naprawdę byłem szczęśliwy, że zegar pokazał mniej niż półtorej godziny.
Tydzień później, w Hajnowskiej Dwunastce, znów stałem na podium, byłem trzeci w kategorii wiekowej a razem ze mną, stał Synek :-)
Nadchodził czas drugiego, wielkiego wyzwania, biegu na 100 km. Miesiąc wcześniej wziąłem udział, już po raz trzeci, w Kieleckim Biegu Górskim (20 km). I skończyłem z niesmakiem. Co prawda czas 2:07:39 był akceptowalny ale niedokładne oznakowanie trasy sprawiło, że spora część biegaczy skróciła dystans, bez konsekwencji. Ja natomiast zawróciłem na właściwą i straciłem i czas i lokatę. Rodzinka znów była chora.
I wreszcie, w lipcu, pełen nadziei, podekscytowany, ruszyłem na trasę 108 km w Kudownie Zdroju. Było świetnie przy zachodzącym słońcu, na Błędnych Skałach, w Pasterce, na Szczelińcu, kiedy jednak zrobiło się zupełnie ciemno i pojawiły się zewsząd wystające korzenie na Skalnych Wrotach nie wytrzymała latarka a zaraz potem buty. Z kilkukrotnie skręconą, spuchniętą stopą „doczłapałem” do Ścinawki i po 40 km musiałem się wycofać. Po raz pierwszy i, mam nadzieję, ostatni znalazłem się w busie dla zawodników DNF :-(
Od razu chciałem się „odegrać” i zapisać na sierpniowe „Gorce” ale noga jednak nie przestawała boleć.
Nie mogłem jednak odpuścić biegu Powstania Warszawskiego. Pobiegłem tam już po raz jedenasty, pamiętając o mojej Mamie, urodzonej podczas Powstania, w Warszawie.
Wynik 41:05 był całkiem ok biorąc pod uwagę okoliczności go poprzedzające.
Zostało niewiele ponad dwa miesiące do maratonu jesiennego. Znów celem była kwalifikacja do Nowego Jorku (3:04 aby dać sobie szansę bez losowania) a najlepiej
< 3h. „Podprowadzający” Półmaraton Praski, w czasie 1:27:52, dawał nadzieję na osiągnięcie tego mniej ambitnego celu. Jednak znów zostałem pokonany przez upał.
Maraton Cascais-Lizbona przyśpieszono o godzinę a i tak w momencie startu, przed wschodem słońca, termometry osiągały 20*C. Potem było już tylko gorzej.
Bieg zakończył się wynikową katastrofą (3:18:27) a szczęśliwy byłem tylko z ukończenia. Kto wie może za jakiś czas, bliższy bądź dalszy, takie wyniki będą dla mnie osiągnięciem ale wbiegałem na metę zmęczony, ze spuszczoną głową.
A forma była, bo dwa tygodnie później, w Warce, ukończyłem 10 km w czasie 40:25, mimo długiego, finałowego podbiegu. Tym bardziej szkoda pogody w Lizbonie.
I na tym mój sezon powinien się zakończyć ale przecież miałem jeszcze się „odkuć” za niepowodzenie z lipca. Stąd pomysł na grudniowe ultra w Gdańsku. Zmęczony całym rokiem zmagań „na wszystkich frontach” stanąłem na starcie najdłuższego dystansu (84 km). Tym razem nie popełniłem błędu z butami i latarką. I choć sił starczyło mi na niespełna 30 km a zegarek wyłączył się na 40-tym, dotarłem do mety mocno finiszując po 10:49:44 jako 49 ze 147 uczestników.
Plan ilościowy został zatem wykonany. Zbliżyłem się do pięćdziesiątego maratonu, który chciałbym pokonać na pięćdziesiąte urodziny. Zostało mi siedem maratonów i trzy lata. I tutaj bardzo smutna dygresja...
Na ten pięćdziesiąty maraton byłem „umówiony” z Pawłem Kasierskim, kolegą z tego portalu, który przez wiele lat komentował moje wpisy, wspierał w biegowych poczynaniach. Widzieliśmy się kiedyś podczas mojego pobytu w Poznaniu. Bardzo chciałbym pobiec ten jubileuszowy maraton z Pawłem, bez szaleństw, spokojnie. I nie pobiegnę...Strasznie szkoda Paweł, strasznie szkoda mój biegowy towarzyszu.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Piotr Fitek (2024-01-02,20:29): Gratuluję dobrego roku biegowo i oby 2024 był jeszcze bardziej udany :)
Co do Lizbony, to rozumiem, miałem podobnie w Łodzi na maratonie. Dobry czas, życiówka nawet, ale kompletnie nie na to liczyłem.
A co do Pawła, to wielka szkoda. szczupak50 (2024-01-02,20:32): Zaawansowany wiek :) - wtedy, a było to też 14 lat temu dopiero zacząłem biegać i idzie mi wciąż całkiem nieźle.
Życzę spełnienia biegowych marzeń. W Nowym Jorku chłodno, ale wymagająca trasa. Z Pawłem też łączą mnie komentarze na tym portalu.
|