Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [1]  PRZYJAC. [17]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Shodan
Pamiętnik internetowy
Moja droga do Maratonu

Eryk
Urodzony: 1972-11-27
Miejsce zamieszkania: Warszawa
80 / 84


2018-11-13

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Setka na setkę (czytano: 831 razy)

 

W ostatnią niedzielę, podobnie jak dziesiątki tysięcy innych biegaczy, wystartowałem w Biegu Niepodległości. Jasna sprawa, że dla wszystkich był to szczególny bieg, ale dla mnie był on szczególny po wielokroć – był to mój setny start! Setny bieg na stulecie odzyskania niepodległości. Lepiej to nie mogło się poukładać… W zasadzie to sam sobie to poukładałem. Skrzętnie liczyłem wszystkie zawody i tak przygotowałem kalendarz, żeby właśnie ten jubileuszowy bieg wypadł 11 listopada. Przyznam, że zaszalałem trochę z liczbą zawodów. W tym roku ścigałem się do tej pory już 19 razy. Ostatni tak intensywny sezon miałem w 2013, ale wtedy startowałem tylko 17 razy.

Ostatni mocny trening przed niedzielną, niepodległościową dychą zrobiłem we wtorek, na stadionie. W planie było 7-8 kilometrówek w tempie startowym. Po 6. powtórzeniu poczułem lekkie szarpnięcie w prawej łydce. Ból był na tyle delikatny, że dokręciłem siódme powtórzenie, ale na tyle odczuwalny, że z ósmego już zrezygnowałem. Na kolejny dzień zaplanowane miałem luźne wybieganie. Łydka ciągle bolała, ale nie było mowy, żebym odpuścił. Kolejny trening kończył się serią szybkich przebieżek, i po tych przebieżkach łydka stanowczo dała do zrozumienia, że problem jest większy, niż mi się wydawało. Z zaplanowanych piątkowych 20. km wchodzi tylko 5. Łydka boli. Sobota – delikatny rozruch i już wiem, że w niedzielę nie będzie lekko, łatwo i przyjemnie.

Pojawiły się rozterki. Moje rozsądne, myślące o przyszłości „ja”, podpowiadało: „odpuść sobie zawody, odpocznij, idź do lekarza, za 3 tygodnie masz przecież jeszcze jeden ważny bieg”. Moje nierozsądne „ja”, myślące tylko o tym, co tu i teraz, oponowało: „cały rok czekałeś na ten start; setka na setkę; drugiej takiej okazji nie będzie”. Decyzja została podjęta – wystartuję. Nie na pół gwizdka, turystycznie, świątecznie… no nie! Jeżeli startuję, to zawsze tak, jakby jutro nie było (żadnego startu, kiedy biegłem jako osoba towarzysząca, albo treningowo, nie zaliczyłem do mojej setki). Poza tym byłem już umówiony z rodziną, bliskimi, znajomymi i ze samym sobą na świętowanie tego jubileuszu, więc decyzja nie mogła być inna: biegnę na maxa i celuję w życiówkę: 36:58!

Start. Wg wskazań mojego zegarka biegnę szybciej niż planowałem. Noga boli, ale daje radę. Po pierwszych 2,5 km jest pomiar czasu – wynik: 9:22. 7 sekund straty. Jednak wtedy nie liczyłem sekund, a raczej koncentrowałem się na nodze. Wiadukt nad al. Jerozolimskimi – pod górę idzie dobrze: napieram, wyprzedzam… Na zbiegu przyspieszam: dłuższe kroki, ląduję bardziej na palcach, większe obciążenia i… czuję potężny ból w łydce. Lekko utykając mijam trzeci, potem czwarty kilometr. Zdaję sobie sprawę, że dalsze obciążanie mięśnia nie skończy się dobrze. Rozważam zejście z trasy, jednak nie potrafię się poddać. Chcę dobiec przynajmniej do połowy – tam będzie kolejny pomiar i wtedy podejmę decyzję co dalej. Półmetek mijam z dwudziestosekundową stratą. Dużo, czy mało? Sam nie wiem, ale postanawiam walczyć… Chcę nadrobić te 20 s.

Wydolnościowo czuję się dobrze. Chciałbym biec szybciej, ale nie jestem w stanie normalnie wybijać się z prawej nogi. Na 2,5 km przed metą strata urosła do 33 s. w stosunku do planowanego czasu. Tego już się nie da odrobić, ale walczę do końca. Ostatnią ćwiartkę mam najszybszą. Metę mijam z czasem 37:28. Jest to mój drugi w historii wynik. Do rekordu zabrakło pół minuty… Jest mały smutek, że właśnie tak wyglądał mój setny finisz – z bolącą nogą, bez życiówki…, ale po chwili pojawia się też satysfakcja. Cieszę się. Mam to! Sto startów na stulecie niepodległości.

To jeszcze nie koniec emocji. Po południu rozpoczęła się celebracja w gronie bliskich, rodziny, znajomych. Były wspomnienia z 9. sezonów, był test wiedzy o moich biegowych dokonaniach ;) były prezenty i wzruszenie… Za to zdecydowanie mniej uroczyście było dzisiaj na USG: zerwane włókna mięśniowe, obrzęk, krwiak… Nie jest to może tragedia, ale przez cztery tygodnie nie powinienem biegać… podczas gdy za niecałe trzy mam swój ostatni, zagraniczny bieg w tym sezonie, który miał być dla mnie nagrodą za tę setkę na setkę.



Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
Raffaello conti
23:33
runner
23:31
szczupak50
23:10
milosz2007
23:04
SerhiyUA
23:01
janeta75
22:54
fencerman
22:54
alex
22:46
andreas07
22:41
wiolaP
22:39
rys-tas
22:36
benfika
22:28
romangla
22:17
oksanka
22:15
gruszken
21:56
Roadrunner
21:53
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |