Nigdy nie lekceważ takiego wyzwania!
No i stało się .... hehe jestem maratończykiem, jak dla mnie to takim nie do końca ale z drugiej strony zaliczyłem to. Przełamałem swoje słabości, bariery, pokonałem ból, dokonałem czegoś ponad swoje siły!!!!
"Nie do końca" to dlatego że w tej najgorszej dla mnie chwili powyżej 26 km zmuszony (a może tak się tylko usprawiedliwiam) potrzebami fizjologicznymi i niemocą fizyczną zatrzymałem się. Tak przyznaje się do tego. Byłem w grupie tych wszystkich, których mieliście okazje wyprzedzić jeżeli byliście poniżej 1312 pozycji na mecie lecz o tym w dalszej części.
Ale co z tego mogło być gorzej, mogłem stanąć, położyć się, nie wiem .... dać całkowicie za wygraną ale to wszystko moja wina .... Zlekceważyłem sobie tak poważne wyzwanie, tak naprawdę to zapisałem się przez przypadek, nie planowałem maratonu ( jeszcze w tym roku!!!), dodając ten bieg do swoich planowanych startów na profilu w maratonachpolskich.pl (kukula_m) myślałem że to połówka.
Dopiero mój przyjaciel, pierwszy mentor Michał Sz. od którego dowiedziałem się wszystkiego gdy byłem kompletnie zielony powiedział: "... ty poważnie chcesz startować w maratonie...???" ups pewnie a jak dam rade. Dużo o tym nie myślałem, pewny siebie jak zawsze, dopiero co nie mogłem 10 km jednym ciągiem przebiec a teraz połówki zaliczam, co tam nie może być źle.
Dam radę myślałem po prostu wolniej sobie pobiegnę (co ostatecznie nie wyszło). Teraz kiedy już jestem po wszystkim, wiem że podejmując decyzje o tym że pobiegnę już zakpiłem sobie z tego wyzwania. Pozostały jakieś 2 tygodnie do maratonu, trenowałem sobie jak zawsze co drugi dzień raz na asfaltówce raz na polnych drogach z przeszkodami i górkami....
Na krótko przed tym wielkim dniem zadecydowałem że pojadę do Poznania już w piątek i pomogę Pani Monice rozłożyć nasze stoisko na EXPO. W sobotę od rana będę promował naszą firmę (cały dzień na nogach), a mówiła mi koleżanka po fachu bardziej doświadczona i z większym stażem w tym temacie że nie jest to dobry pomysł, ale oczywiście zadrwiłem po raz drugi. Szczęście w nieszczęściu że troszkę się oszczędzałem na tych targach i nie byłem do samego końca.
Niedziela rano. Cały weekend spałem u mojego przyjaciela z dzieciństwa Dawida (tez doświadczonego sportowca) z przyczyn losowych zmienił trochę dyscypliny i mieszka aktualnie w Poznaniu. Wstaliśmy zbyt późno miałem być na Malcie o 9:00, a my wyjechaliśmy chwile przed 9 z domu na Maltę mięliśmy jakieś 12 km. Tu pierwsza niemiła niespodzianka wstrzymano już ruch na ulicach którymi przebiegała trasa maratonu, a tak się złożyło że była to jedyna droga którą szybko mogliśmy się dostać na Maltę.
Pani Policjantka nie dała się przekonać mimo, iż zawsze uroku osobistego ani mi ani Dawidowi nie brakowało. Więc opuściłem nasz wehikuł i mówię:"... nie ma co biegnę!!!!
Tak biegłem chyba z 4 km a tu jeszcze Warty nie ma. Patrzę a tu jakiś starszy pan przypadkowo dostał się na drogę, policja go zatrzymuje i tłumaczą że jest maraton. Myślę sobie: " jest szansa przepuścili go jedzie w stronę Malty" pozostało chyba 30 minut do biegu, zatrzymałem tego człowieka mówię:" zabieram się z Panem" byłem zdesperowany nie zapytałem nawet czy mogę tylko zapakowałem mu się do samochodu jak do taksówki i mówię " na Maltę ..." :-) Na samą Maltę nie udało mi się dojechać musiałem zrobić znowu tempówkę wzdłuż jednego brzegu jeziora.
Wpadam na Maltę chyba z 20 minut przed biegiem wszyscy zmierzają już w kierunku startu. Szybko dostałem się na nasze stoisko, krótka rozmowa z koleżanką z Brooks"a przebieram się mocuje numer zakładam swojego Garmina i tu kolejne zdziwienie zegarek całkowicie rozładowany myślę:"... no ładnie biegnę na czuja..."
Dotarłem na start ustawiłem się przy tabliczce 3:45, myślę a dam kilka kroków do przodu. i tak wyszło że stał przede mną peacemaker z balonikiem 3:30 ( w końcu w kalkulatorze pokazało że jestem w stanie przebiec tą odległość w mniej niż 3 i pół godziny).
Chwila napięcia przed startem 150 myśli na sekundę, no i wystartowaliśmy. Cały czas powtarzałem sobie w myślach: "trzymać tempo, trzymać tempo...nie dać się ponieść emocjom"
I tak wydawało mi się że nie przesadzam pierwsza połówka elegancko 700 pozycja w tempie na 3:20 h jak mi przypadkowo poznany kolega powiedział. Czułem się naprawdę dobrze, odbyłem rozmowę z jednym z wielu poznanych ludzi w czasie tej imprezy. Pamiętam tylko że był ze Słupcy, rozmawialiśmy o swoich życiówkach itd. I wtedy niepotrzebnie powiedział:"... chłopie ja nigdy w życiu nie miałem takiej życiówki na polówkę, ty powinieneś lecieć do przodu..."
I tu popełniłem kolejny błąd posłuchałem i zwiększyłem sobie tempo. Początkowo dawałem rade lecz już przy Poznańskich Krzyżach poczułem, że słabnę, czułem jak tracę prędkość jak ludzie zaczynają mnie wyprzedzać. Stwierdziłem no cóż muszę zwolnić bo nie dobiegnę, z każdym kilometrem coraz gorzej, ba każdy kolejny kilometr wydawał się coraz dłuższy.
Początek wildeckiej pętelki patrzę ładne wyboiste krzaczki myślę zatrzymam się załatwię co trzeba będzie lżej a pęcherz miałem pełny. I tu błąd nie wiem jak inni ale kiedy ja się pierwszy raz zatrzymałem czułem co chwilę nieodpartą pokusę by zatrzymać się znowu.
Jedynym co mogłem sobie postanowić to to że będę się zatrzymywał tylko na punktach odżywczych. Od tego właśnie momentu rozpoczęła się prawdziwa walka, zagryzałem zęby próbowałem zapomnieć o bólu. Starałem się nie myśleć o odległości jaka jeszcze przede mną, ludzie wyprzedzali mnie minęły mnie wszystkie baloniki na 3:30.
W pewnym momencie zacząłem krzyczeć naprawdę miałem dość. Myślałem tylko o tym że na mecie czekają na mnie przyjaciele a przede wszystkim żona i córeczka, które były ze mną. Kiedy byliśmy już na ratajach dogoniła mnie pierwsza grupa z balonikami na 3:45 do mety pozostało jakieś 5 km.
Wtedy zmusiłem się jeszcze bardziej próbowałem utrzymać się za nimi, jakiś kolega który biegł już czwarty raz mobilizował mnie mówił dasz rade dobiegliśmy do ostatniego punktu odżywczego. Grupa z balonikami oddalała się ode mnie i tu ostatnia prosta do mety coraz bliżej.
Na jakieś dwa kilometry przed końcem wykrzesałem z siebie ostatnie zapasy energii gwałtownie przyspieszyłem, na Maltę wbiegłem na pełnej prędkości, przed samym końcem wyprzedziłem chyba z 50 osób. Walkę moją zauważył jakiś Pan (trener z pewnością bo jechał na rowerze) który towarzyszył mi już do końca zagrzewając mnie do walki, dając cenne wskazówki na tym ostatnim etapie.
Na metę dobiegłem z czasem 3:47 zklasyfikowany na 1312 pozycji. Pamiętam że na mecie zakręciła mi się łezka w oku to naprawdę było coś WIELKIEGO!!!!. Na mecie czekała na mnie cała moja ekipa, przyjąłem gratulacje no i czułem naprawdę olbrzymie szczęście!!!!!!! Na mecie mówiłem że to był ostatni raz ale nie minęło nawet 15 minut kiedy wiedziałem, że za rok na pewno to powtórzę!!!!!!
|