Kolejny Maraton Poznański przeszedł do historii, ustanawiając rekord frekwencji oraz kończących maratońskie zmagania. Maraton Poznański od swego zarania "skazany był na sukces". Poznań ma "dobry PR" w Polsce, a sam maraton jak dotychczas uniknął kompromitujących wpadek. Można zaryzykować stwierdzenie, w Poznaniu mamy europejskie bieganie. Ja na 14 października jednak wybrałem sobie pierwotnie zupełnie inne miejsce na maratońskie zmagania. Mieliśmy pojechać do Dunkierki, gdzie rozgrywano w tym roku mistrzostwa Francji. Jednak Centralwings postanowił inaczej, odwołując lot i w trybie awaryjnym wystartowałem w Poznaniu. Specjalnie nie żałuję, no może troszkę tęsknię za winem ale... :-)
Rys.4 - Malta wita biegaczy poranną mgłą...
Do Poznania przyjechałem w celach, które raczej nie pozwalały skupić się na starcie, czego nawet nie próbowałem robić ponieważ jesienią mam zaplanowany inny start do którego specjalnie się przygotowujemy z żoną. Tu plan miałem, może minimalistyczny, żeby poprawić najlepszy wynik żony z tego roku, ratując męską część zgierskich biegaczy przed uciążliwą może świadomością, że najlepszy wynik w maratonie w 2007 roku zrobiła kobieta. Z mojego punktu widzenia przywróciłem naturalną kolej rzeczy w alkowie;-)
Spóźniłem się na pasta-party, co zdarza mi się od bodaj 4 lat. Nic trudno. W ramach rekompensaty zjadłem niewielki słoik słonych śledzi i mógłbym powiedzieć, że poszedłem spać. Nie, to byłoby zbyt proste! Spałem w domku m.in. z dwoma Trollami, którzy jak przypuszczam pod tym tekstem się ujawnią. Zamiast spać Trolle oczywiście muszą coś "natrollić". Gdy już opatuliłem się śpiworem i szarą rzeczywistość zastępowały słodkie sny, nagle usłyszałem: "patrz kurde głowę mu urwało". Kto powstrzymałby ciekawość... Trolle oglądały relację z żużla i taka możliwość wydawała się prawdopodobna. Wiec porzuciłem słodkie sny i wróciłem do rzeczywistości licząc na mrożące krew w żyłach ociekające krwią widoki. Okazało się, że głowy na szczęście nikomu nie urwało, a jedynie gogle, które w pierwszej chwili sprawiały takie wrażenie. Jednak to mnie wybudziło i przez kolejne półgodziny zasypiałem.
Rys.3 - Poznań Maraton to nie tylko biegacze...
Ranek powitał nas mroźny, samochody zabieliły się szronem, jednak niebo było nieskazitelnie błękitne. Poranna przedstartowa krzątanina przebiegała na spowolnionych obrotach i gdyby nie fakt, że publicznie mój ulubiony "Prezes" podał mi rękę, której mu nie odgryzłem, to nic ciekawego się nie wydarzyło.
Stając na linii startu odkryłem filozoficzną głębię psychiki maratończyków. Tak naprawdę maratończyków stających na linii startu można podzielić: na tych po chorobie, chorych i tych co za chwilę zachorują. Ja zaliczałem się tym razem do tych pierwszych. Moje choróbsko było jednak tak dawno /3 tygodnie temu/, że czułem się śpiewająco, co nie zdarzyło mi się na starcie maratonu w stolicy wielkopolski od bodaj 2003 roku.
Nagle zauważyłem, że biegacze dość szybko ruszyli do przodu. Spojrzałem na zegarek była już minuta po dziesiątej. A więc zaczęło się. Pierwsze kilometry pokonałem spokojnie nie tracąc sił na przebijanie się przez tłum. Na jednym z mostów zauważyłem dzielnego fotografa uwieczniającego maratończyków z miejsca, na którym nie powinien się znajdować;-) A kto powiedział, że fotografowanie maratończyków musi być nudne i pozbawione dreszczyku emocji?
Na ulicy Warszawskiej zrobiło się więcej miejsca. Mi jednak tempo odpowiadało i nadal biegłem sobie spokojniutko. Kolejne kilometry mijały bez żadnych sensacji. Około 18 kilometra zauważyłem pierwszych biegaczy, którym dokuczały skurcze. I tak doczłapałem się na rynek. Wtedy w oddali zamajaczyła mi się trupa mojego ulubionego Rywala, Kazika. Na Warszawskiej, gdzy zauważyłem plecy Kazika lekko "puściłem nogi" i już byłem obok niego. Jednak on, niewdzięcznik się zatrzymał, a ja chcąc niechcąc pobiegłem dalej.
Rys.5 - tłymy, tłumy, najliczniejszy maraton w kraju !
Gdzieś około 29km usłyszałem za sobą wibracje. Trudno mi to teraz opisać, ale było to jakby pole magnetyczne osoby zdeterminowanej w osiągnięciu najlepszego wyniku. Muszę się przyznać, że dawno nie miałem takiego uczucia. Moje zdziwienie było tym większe, gdy za swoimi plecami zauważyłem drobniutką, szczuplutką dziewczynkę w okularach biegnącą całą sobą. Zagadnąłem i znów jak to już zwykle bywa w tym roku zacząłem robić za zająca. Okazało się, że pomimo maratońskiego debiutu koleżanka musiała się dobrze spinać, żeby zrobić życiówkę. Jakkolwiek zagadkowo to brzmi niech pozostanie to naszą słodką tajemnicą. Ostatecznie osiągnęła cel z ośmiominutowym zapasem. Gratuluję Kaja!
Za zająca robiłem przez bodaj dziewięć kilometrów. Wtedy zauważyłem, że zaczynam się mocno zakwaszać i dalszy odcinek pokonałem sobie spokojnym truchtem. Tak żeby rozbiegać ewentualne zakwasy, mając na uwadze następny start. Metę osiągnąłem niemal z zegarmistrzowską precyzją poprawiając wynik żony z Krakowa o 16 sekund :-)
Maraton w Poznaniu uważam za udaną imprezę. Jednak ta relacja nie może się obejść bez poruszenia sprawy prywatnych odżywek. Przedstawię dwa punkty widzenia i od razu mówię, że z każdym się utożsamiam. Prywatne odżywki, ktoś kiedyś wymyślił jako remedium na mizerną ofertę handlową w sklepach, a co za tym idzie brak możliwości zaspokojenia podstawowych wymagań /oczekiwań/ uczestników biegu...
Czasy się zmieniły, oferta handlowa jest bardzo szeroka i instytucja "prywatne odżywki" traci wiele ze swojej pierwotnej idei. Tu posłużę się przykładem. Kilka lat temu przygotowywałem się do startu w Zermatt Marathon. Małej lokalnej imprezie biegowej. Zapytałem organizatorów o możliwość wystawienia własnych odżywek. Odpowiedź otrzymałem bodaj po minucie. Odpowiedź? Całą wiązkę pytań, na końcu padła informacja, że każdy z uczestników biegu może zostać poddany kontroli antydopingowej. Oraz przedstawiono mi szczegółowy wykaz menu na kolejnych punktach odżywiania:
Rys.2 - tableka produktów na punkcie odżywczym...
Na marginesie dodam, że tabelka przedstawia tylko to co musiało się znaleźć na punkcie. W rzeczywistości oferta była znacznie bogatsza. W takiej sytuacji moje pytanie mogło wzbudzić uzasadnione podejrzenia.
Na trasie 8 Maratonu Poznańskiego oferta punktów odżywiania ograniczyła się do naprawdę niezbędnego minimum i tylko w sytuacji, gdy założymy, że POWERADE jest napojem izotonicznym czy węglowodanowym, co wydaje się znacznym naciąganiem rzeczywistości. Jeśli dostawcą napojów była firma Coca Cola można było wyjść poza sztywny szablon i zaopatrzyć punkty odżywiania powiedzmy od 30 km w sztandarowy produkt koncernu. Myślę, że spotkało by się to z pozytywnym odbiorem.
Natomiast dla wielkich narzekaczy i mimo wszystko zwolenników własnych odżywek mam propozycję aby swoje odżywki mieli ze sobą /pasy, camelbaki/ lub zatrudnili do roli serwisantów członków rodziny. Przyczyniając się w ten sposób do zwiększenia liczby kibiców na trasie.
Rys.1 - autor artykułu na trasie 8 Poznań Maraton
Ostatnia sprawa. Kibice. Maraton Poznański w tym względzie notuje ciągły wzrost zainteresowania kibiców zmaganiami maratończyków. Na trasie stały komitety blokowe dopingujące swojego/swoich maratończyków na co dzień kłaniającego się sąsiada. Tu znów posłuże się przykładem - czekając na tramwaj nr 6 już ponad 40 minut zagadnąłem młodego człowieka o to, jak dojechać do Malty w jakiś alternatywny sposób. Ten okazał się na tyle uprzejmy, że wsiadł ze mną i mnie zawiózł na Maltę od strony "kajakowych bloków startowych". Po drodze się okazało, że dwukrotnie biegł on w maratonie w latach 2004 i 2005. Miłe. Myślę, że jest to pokłosie akcji darmowych startów dla debiutantów.
Uczestnictwo w Maratonie Poznańskim jest przyjemnością, jest jak deser po obiedzie. Smaczny deser.
|