2010-05-04
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| I Mistrzostwa Polski w Dogtrekkingu Złoty Stok (czytano: 1385 razy)
I Mistrzostwa Polski w Dogtrekkingu Złoty Stok 2010
Czekaliśmy już niecierpliwie, Osa trzy dni przed startem wsiadała do samochodu i nie chciała wychodzić, obawiając się, że ją zapomnę zabrać. Wreszcie wszystko dopięte, babcia z dziadkiem dotarli, Tomasz dał sobie kolejny raz wytłumaczyć, że 40 parę km to dużo dla 5 latka i Tata załatwi jakiś krótszy dystans w przyszłości. Godzinka z małym hakiem minęła i wjechaliśmy do Złotego Stoku. Ośrodek „Radość” udało się odnaleźć błyskawicznie i już witaliśmy się z członkami drużyny Belgspeed czyli Andrzejem i jego rodziną ludzko psią, a także innymi zjeżdżającymi powoli uczestnikami.
Namiocik postawiony, kawa wypita ruszyliśmy na miejsce startu. Skalisko to ciekawe miejsce. Nad głowami co chwilę przelatywała jakaś kobita albo facet pokonując na rolce najdłuższe zjazdy tyrolką w Europie, wydając przy tym różne dźwięki od biblijnych (o Boże, Matko, Jezu) do mniej biblijnych (o k…, ja pi…) oraz prostych (aaaaaaaaaaa. Uuuuuuuu). Po chwili jednak przestaliśmy zwracać uwagę na amatorów mocnych wrażeń i udaliśmy się na piwo, posłuchać co piszczy w trawie.
Orgowie prawie punktualnie zaczęli odprawy weterynaryjne, odebraliśmy nr startowy, i wróciliśmy na ognisko w celu dalszej integracji. Noc minęła deszczowo, ale niezawodny radar pogodowy - czeski więc wiadomo o co chodzi -dał nadzieję na mniej wody z góry. 6:50 mapki w dłoń (kolorowe, karty zawodnika tym razem z tektury, żeby się nie rozłaziły jak ostatnio) i start. Jak zwykle stawka ruszyła ostro, pojawili się nowi zawodnicy, którzy na pierwszy rzut oka zabijali nadzieję, na nawiązanie walki na trasie i kalkulacje na temat zajęcia 5 miejsca zdawały się nieco przesadzone. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Pierwsze punkty zaliczaliśmy z Osą mając przed sobą dwóch zawodników z Klubu Watacha, doginali nieźle, więc skupiłem się na swoim tętnie, po chwili podskoczyło mi znacznie bowiem zobaczyłem gnających z góry na pazury Przemka i Roberta czyli liderów - w kierunku nie bardzo zgodnym z kierunkiem pokonywania trasy. Jak się okazało biegli tak szybko, że nie zauważyli punktu i musieli się wracać. Już awansowałem o dwa miejsca, mając jednak przed oczami tempo, w jakim biegli, racjonalna część mojego mózgu nie pozostawiała mi złudzeń. Osa też popatrzyła się wymownie. Pies to jednak rozumne zwierzę i ten instynkt! Moje nadymające się ego powróciło błyskawicznie do właściwych rozmiarów.
Pomykaliśmy dalej i doszliśmy kolegów z Watachy Łukasz popędził wg trasy a druga połowa drużyny zaproponowała skrót, Skrót wiadomo to krótsza droga, szansa na wyprzedzenie paru zawodników… Skrót ma także inne właściwości jak to zwykle bywa okazał się dłuższy, tak dalece, że nawet nie ujrzeliśmy liderów, którzy wysforowali się znowu na prowadzenie. W tak zwanym międzyczasie czyli przebywaniu w skrócie - zgubiłem długopis, co okazało się katastrofą, pozostawało, albo trzymać się kolegi (miał długopis), pisać własną krwią jak nie przymierzając chorąży orszański Andrzej Kmicic , zapisywać w komórce hasła ( nie wiadomo co na to organizatorzy), odkupić długopis od jakiegoś autochtona ( ryzyko przepłacenia). Rozterki nie trwały jednak długo bowiem popędziłem do przodu i zostałem sam. U sołtysa we wsi nikogo nie było, a inne domy wyglądały na opuszczone, mszy w kościele nie chciałem przerywać. Z daleka zobaczyłem Łukasza i Tomka czyli uczestników naszej zabawy, podkręciłem tempo . Tomek okazał się nieoceniony – miał ze sobą duużo długopisów i stał się ruchomą wypożyczalnią, bo uratował nie tylko mnie
Nasze spotkanie okazało się mieć drugie dno i po sukcesie (długopis) nastąpiła porażka – czyli pokiełbasiliśmy wspólnie drogę i nadrobiliśmy ze 3 km, spotykając na punkcie dziewczyny Małgosię i Olę, które poszły właściwą, czyli krótszą drogą do pkt 8.
Od tego miejsca Łukasz pogonił swój dwupsowy zaprzęg i zniknął, a ja w damskim towarzystwie nieco wolniej zdobywałem szczyt Ptasznika, Na górze powziąłem postanowienie, że gonię Łukasza. Pogoń rozpoczęła się od pełzania po oślizłych głazach, którymi usłane było zejście ze szczytu, potem już było lepiej i tak rześkim truchtem dotarliśmy do pkt. 10. Dalsza droga nie była oznaczona i zaczęła obfitować w liczne rozgałęzienia, najbardziej kusiło prosto i w dół, ale porcja węglowodanów i łyk wody przywróciły racjonalne myślenie pozwalając na dogłębną analizę porównawczą mapy i terenu czyli wybór właściwej drogi.
Na tym odcinku doświadczaliśmy poczucia wszechogarniającej radości, poczucia wolności z biegu i współpracy ze zwierzem, czyli tego o co naprawdę w tym sporcie chodzi. Zapierające dech widoki Kotliny Kłodzkiej na dokładkę. Co jak co Ale organizatorzy zadbali o wrażenia estetyczne na trasie. Jest pkt. 11, hasełko wpisane, dziurki zrobione i heja, na krechę przez łąkę do Wsi, kąpiel w strumieniu, pojenie Osy i asfaltówką pod górę. Tu ujrzeliśmy samochód z pasażerem bez kierowcy jadący naprzeciwko nas!? Przezornie umknęliśmy na pobocze, okazało się, że kierowca był ale miał na oko. 6 lat i niecałe 1,5m wzrostu. Pasażerem był chyba ojciec kierowcy, który wcześniej rozpoczął edukację motoryzacyjną syna, W końcu Kubica też skądś się wziął.
Chwilę daliśmy sobie na ochłonięcie, przezornie sprawdziliśmy czy nie zawracają i dalej pod górę.
Na którymś zakręcie mignął nam Łukasz, więc przyspieszyliśmy i spotkaliśmy go na pkt. 12. Tutaj Rozegrał się dramat, bo kazało się, że Łukasz pomylił drogę i musiał wrócić do pkt. 11 – czyli ok. 4 km z powrotem. Zrobiło mi się go szkoda, ale z drugiej strony wychodziłem na 5 pozycję, więc z rozterką moralną czy się martwić pechem towarzysza, czy cieszyć , że mi się udało, pobiegłem dalej. Wszelkie rozterki ustąpiły gdy zbliżał się 30 km, bo poczułem, że nadchodzi kryzys. Na 13 pkt. przy którym spotykały się trasy MID i LONG długo piliśmy wodę i jedliśmy wafelki podziwiając zawodników i zawodniczki z trasy mid, szczególnie ich ogień w oczach i moc w nogach, My nieco pokrzepieni, świńskim truchtem podążyliśmy dalej. Wdrapywaliśmy się z mozołem na Wielki Jawornik, gdzie widok z wieży, wynagrodził nam dotychczasowe trudy, cztery jeziora zaporowe na Nysie Kłodzkiej i rodzinne miasto Paczków. Spisaliśmy hasło, użyliśmy kasownika i dalej- teraz już w dół.
Chwilę później natrafiliśmy na dziwne zjawisko, zawodnicy , którzy wyprzedzali nas na pkt. 13 teraz biegli w drugą stronę ?. hmm.. po 30 paru km człowiek ma prawo się zmęczyć i mieć omamy… Jeszcze jedna pomyłka przy granicy kosztująca nas 1 km więcej i dłuuuuugi zbieg niebieskim szlakiem rowerowym. Po drodze napastował Osę jakiś niedomęczony Golden z trasy MID, ale udało się uciec. Tylko nie pamiętam, czy my jemu czy on nam. Czubki palców piekły niemiłosiernie przy każdym kroku, ale hałas rolek i okrzyki lataczy linowych upewniły nas, że już blisko – jeszcze 18 pkt. i biegniemy do mety. Słyszymy głos spikera, zdjęcia , gratulacje, omamy (grupa mijanych wcześniej dwukrotnie zawodników z MIDA pojawiła się z drugiej strony mety, czyli – jak to ujął uroczo nasz konferansjer „wzięła metę od tyłu”). Tradycyjnie talon na posiłek okazał się niepotrzebny, Pani popatrzywszy na nasz zespół skwitowała -nie potrzeba i tak widać, że braliście udział…
Po pysznej grochówce wszystko wróciło do normy. Świat stał się piękny i przewidywalny.
Po południu dekoracja zwycięzców, rozdanie dyplomów, przy udziale Pana Burmistrza, losowanie darmowych biletów na Tyrolkę. I na balety przy ogniskowe, a my niestety musieliśmy wracać do domu.
Do zobaczenia w Przesiece.
PS1 Pierwszym Mistrzem Polski w Dogtrekkingu został Przemek Piechowiak
A wśród Pań Małgorzata Porc
Ps2 Dziękuję organizatorom, za wspaniałą trasę, grochówkę, i rodzinną atmosferę.
Ps3 Przepraszam Panią od grochówki za mojego psa, któremu udało się wyżebrać, i ukraść, i zeżreć bez podzielenia się ze swoim panem- wkładki do grochówki czyli kiełbasy, ( 5 sztuk),ale w końcu taki wzorzec rasy (hovawart).
Ps4 Jeszcze ze 3 km i Łukasz mimo nadrobienia 8 km niechybnie by nas przegonił.
I na koniec :
Ludzie bierzcie psy: swoje, cudze, sąsiada, i przyjeżdżajcie na Dogtrekking, świeże powietrze, ruch ,dobre towarzystwo i niezapomniane przeżycia gwarantowane…
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |