Trudno porównywać jazdę Polonezem do jazdy Mercedesem, i dlatego nie chcę się tu silić na jakiekolwiek porównywania tego wspaniałego półmaratonu do jakiejkolwiek imprezy.
Zapomniałem – Półmaraton Warszawski można porównać ponoć tylko do Maratonu Warszawskiego, jednak w nim biegałem po raz ostatni 3 lata temu. Jest takie powiedzenie „cudze chwalicie, swego nie znacie” - niespełna miesiąc temu biegłem w maratonie de Barcelona i takimi odczuciami chciałem się podzielić.
Rys.1 - start do 3 Carrefour Półmaratonu Warszawskiego
Każdorazowy przyjazd do Warszawy jest dla mnie ekscytujący, znane z TV budynki i miejsca… spotkania z przyjaciółmi, którzy tu mieszkają też należą do wzruszających. Sobotni spacer po starówce rekompensuje popołudniowy dojazd do samej stolicy, i tylko wypada mi współczuć tym, którzy starają się wjechać w godzinach szczytu. Iluminacje świetlne robią swoje i pozostawiają niezapomniane wrażenia wizualne. A sam widok wieczorową porą z punktu widokowego tuż za Zamkiem Królewskim...
Pewna refleksja… w 1945 roku oni byli aż tu, za Wisłą, a tutaj trwało niszczenie tego co pozostało... Mogłem też poznać gościnność warszawiaków, niewielu niewiele o tym mówi, bo jak gościnność to tylko jakaś tam staropolska, góralska, wielkopolska, a o tej warszawskiej nie wielu mówi bądź nie chce mówić.
Pogoda jednak odstrasza od jakichkolwiek spacerów i rozkoszowania się widokiem okolicznych zabytków i miejsc. Tylko Syrenkę gdzieś zabrali do renowacji czy też liftingu, a to tylko ze względu zapewnie na pogodę, a nie na jutrzejszą imprezę?
Rys.2 - czołówka na trasie
Marek Tronina to dyrektor półmaratonu i maratonu w tym mieście, i jak się wydaje jest gwarantem tego, że nie sposób tych imprez w jakikolwiek sposób oceniać. Trzeba w nich brać czynny udział. Przed samym maratonem spotykam się z moim trenerem, który jakby trochę schudł (okazuje się, że powrócił do treningów). Żalę się z nabytej kontuzji w nowych butach... Trener jak to trener wyraził swoje wirtualne współczucie z którego dało się słyszeć: aleś ty głupi, kto biega tempówki w nowych butach? Ano są tacy...
Umiejscowienie biura zawodów w korytarzach Biblioteki Uniwersytetu jest czymś wspaniałym, to miejsce zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz nie odpycha a wręcz przyciąga. Trwają niezliczone rozmowy tych co biegają, wielu nie widziało się od bardzo dawna. Tramwajem nie jeździłem około 20 lat, i nawet te nisko podłogowe robią na mnie wrażenie, zarówno szybkością jak i estetyką. Przejeżdżając przez kolejne miejsca Janusz ma chwilę wspomnień - a to mecze koło stadionu Dziesięciolecia, a to kąpiele w Wiśle, czy te już bardziej dorosłe - narodziny dzieci w szpitalu na Pradze...
Rys.3 - autor artykułu w trakcie BC2 :-)
Poranek jawi się jakiś taki poprzestawiany, wszak wczoraj przestawiano czas na letni a czy na letniaka wypada dzisiaj biegać? Pogoda już od rana zwiastuje jedno - orgowie załatwili ją wspaniałą. Sam odczuwam jakiś dyskonfort, pobolewa mnie lewy achilles, zerwany przyczep.
Pytań wiele: jak biec? Na max czy też spokojnie? Zdrowy rozsądek podpowiada: spokojnie. Podczas całej trasy biegnę tempem 3:45, umożliwia mi to zarówno obserwowanie tego co przed sobą widzę na trasie, jak i oglądanie samej Warszawy. Doping na trasie robi na mnie niesamowite wrażenie, powiem jedno – kibice, którzy notabene sami chcieli by tak biegać jak my, wkładają wiele wysiłku by nam się chciało chcieć. My biegacze mamy w tym dniu na ulicach Warszawy swobodę, jednak o odczuciach samych kierowców chyba w tych realiach nie wypada wspominać.
Biegnie mi się wspaniale, a do tego przyczynia się super obsługa na punktach odżywczych z których korzystam regularnie. Wrażenie niezapomniane robi przebieg pod tunelem Wisłostrady, ciemno, pełno kurzu w nozdrzach i jakieś śpiewy. Wielu z nas do końca nie wiedziało o co z tymi śpiewami chodzi? Dopiero przebiegając koło śpiewających chórzystów człek zrozumiał, że to nijakie zwidy tylko chór.
Rys.4 - oh, pięknie jest na świecie prawda? :-)))
Dla mnie największym wrażeniem było biegnięcie z Pawłem Ochalem... Jak to możliwe? Paweł od któregoś tam kilometra prowadził zawodniczkę ze wschodu i ja się załapałem na ta współpracę. Powiem jedno - trochę pogadaliśmy.
Meta i masaż pozwalają patrzeć trzeźwo na to co nas otacza. Czekam na Janusza, przybiega robi życiówkę (jak by w swoim rodzinnym mieście nie zrobił to gdzie?) A potem to już obiad i do domu. Gościnność warszawską będę wspominał choćby z perspektywy niedzielnego obiadu, jakiego nigdy wcześniej nie jadłem. Kotlet schabowy, kopa ziemniaków, półmisek zasmażanej kapusty, barszcz szczawiowy i dwa kotlety mielone (zwane przeze mnie "pinpongami")
Oczywiście dla tego kto nie prowadzi samochodu Królewskie. Bo iście królewski był to półmaraton!
Janusz Wesołowski
|