Po tym, jak w zeszłym roku miałem przyjemność wystartować w siedmiu niezwykłych biegach organizowanych w najbardziej niesamowitych miejscach świata, niezwykle trudno było mi wykrzesać entuzjazm do startu w zwykłym ulicznym maratonie organizowanym w hiszpańskiej Murcji. Powrót do tradycyjnego maratonu rozgrywanego na asfalcie – w dodatku w centrum miasta – wydawał mi się absolutnie nudny. Tak nudny, że nawet rankiem – na dwie godziny przed startem – nie chciało mi się wyjść z hotelu…
Najpierw może trochę chwalipięctwa: w 2023 roku wystartowałem kolejno w maratonie w Luksorze (Egipt), w ultramaratonach na wyspie Gozo i w górach Gruzji, w morderczym ultra na Mauritiusie, w ekstremalnym biegu górskim na bajecznej wyspie Reunion, w setnym maratonie w Koszycach (Słowacja) oraz w zupełnie abstrakcyjnym i odjechanym poza skalę maratonie w Katmandu – w stolicy Nepalu. Sami widzicie, że poprzeczka emocji zawisła u mnie w tym momencie bardzo wysoko...
Startu w jakimkolwiek maratonie w Hiszpanii długo zresztą zupełnie nie brałem pod uwagę: pierwotny plan zakładał wyjazd do Bahrajnu na tamtejszy bieg. Okazało się jednak, że w terminie „bahrajnowym” muszę siedzieć w domu – i zaczęło się szukanie czegoś na weekend „przed”. W ten sposób ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że 4 lutego organizowany jest maraton właśnie w Hiszpanii – a dokładniej w Murcji. Pech chciał, że nie dość iż wciąż można było się to niego zapisać, to jeszcze bilety lotnicze z Warszawy do pobliskiej Alicante okazały się zachęcająco tanie...
Zapakowaliśmy się ze szwagrem do podręcznych ekonomicznych bagaży i pojechaliśmy. Hiszpania nigdy nie była moim marzeniem – choć może zabrzmi to obrazoburczo, to zupełnie nie czuję tamtejszych klimatów. Kiedyś nawet byłem w Polsce na „hiszpańskiej” randce… ale nie ma o czym opowiadać, zupełny kapiszon. Sam zaś kraj miałem już zdobyty (czyli przebiegłem w nim kiedyś maraton) – stało się to w 2017 roku na wyspie Gran Canaria; także nawet pod tym względem do Murcji jechać mi się nie chciało; ten maraton nie zwiększał mojego licznika krajów w których pobiegłem maraton (obecnie dokonałem tego w 67 krajach). Tak czy siak: 3 lutego – na dzień przed biegiem – zameldowaliśmy się ze wspomnianym szwagrem w Murcji.
Lokalizacja zarezerwowanego przez nas hotelu była idealna – zaledwie nieco ponad kilometr od startu. Niestety podczas procesu meldunkowego okazało się, że hotel minął się z prawdą w sprawie miejsc parkingowych: nie dość, że nie posiadał miejsc które zarezerwowaliśmy, to jeszcze nie było takowych ani w bliskiej, ani w dalszej odległości. Efekt? Zaparkować musieliśmy na dwa dni prawie cztery kilometry od hotelu, w cenie… i tutaj uwaga… blisko 30 euro za dobę. Ceny parkingów w centrach Hiszpańskich miast tak właśnie wyglądają – to niemal tyle samo, co za sam hotel.
Tak jak już wspomniałem nawet w dniu biegu wychodząc z hotelu nie byłem w stanie wykrzesać w sobie sportowego entuzjazmu. Byłem bardzo bliski decyzji, by nawet nie brać ze sobą na maraton kamery. Całe szczęście ostatecznie ją zabrałem; gdybym tego nie zrobił żałowałbym do dziś. Wbrew mojemu ponuremu nastrojowi organizatorzy maratonu rozkręcili imprezę już od samego startu – a na trasie a każdym kilometrem było coraz lepiej! Nie będę tutaj jednak strzępił klawiatury: jeżeli jesteście ciekawi – zapraszam na film.
Murcja jest jednym z najmniejszych regionów Hiszpanii, aczkolwiek nawet w niej istnieją pewne ruchy i nastroje separatystyczne. W porównaniu z Katalonią czy Krajem Basków są one wręcz mikroskopijne, jednak… gdyby coś, to Murcję mam przebiegniętą niejako na zapas. Jak stanie się ona kiedyś odrębnym krajem – czego zresztą Hiszpanii nie życzę – to będę miał ją już „zaliczoną” pod względem maratonu.
I tyle!
Zapraszam do odwiedzenia i subskrybowania kanału na YOUTUBE oraz do odwiedzenia bezpośrednio na blogu działu MARATONY ŚWIATA