2011-06-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bieg Rzeźnika 2011czylipierwszaczęśćokoło15stronicowegowpisuosprawachwszelakichznimzwiązanych (czytano: 3586 razy)
W ubiegłym roku ukończyłem Bieg Rzeźnika wraz z moją pierwszą żoną, i wiedziałem o co w tym wszystkim chodzi.
Niemniej jednak przed tegorocznym miałem stracha.
Rok temu pobiegliśmy 15.45, a teraz chcieliśmy zaatakować 12 godzin
Wierzyłem ,że 12 godzin choć dość wyśrubowany( uwzględniając moje przygotowanie), to jednak czas do zrobienia.
Najbardziej obawiałem się dwóch rzeczy:
1. Czy wytrzymam...
2. Czy nie zawiodę mojego Partnera...
No, ale nie byłbym sobą, jakbym nie zaczął od początku.
Urodziłem się w tysiącdziewięćsetsześćdzie......
No dobra, daruję sobie i czytającym okres, od dni mojego urodzenia aż do 22 czerwca 2011 roku, kiedy to spakowawszy ekwipunek wyruszyłem na podbój Bieszczad.
Rzeczy pakowałem posługując się kartką, to znaczy: rzecz spakowana – rzecz skreślona z kartki.
Pomimo tego genialnego posunięcia już po przejechaniu 10 km - podczas których jeszcze raz analizowałem czy aby na pewno wszystko zabrałem – w mojej głowie zabłysła lampka koloru czerwonego i rozbrzmiał donośny odgłos ostrzegawczego sygnału:
-Czy zabrałeś chopie bluzę startową????!!!!!!...............
Po przekopaniu torby okazało się, że... zabrałem...się do nawracania na wąskiej dróżce ( jechałem skrótem), aby już po chwili zameldować się w domu z jakimś niejasnym przeczuciem, że bluza będzie leżała w takim miejscu, że odnajdę ją po kilku godzinach przewracając całą chałupę do góry nogami.
Na szczęście moje przypuszczenia nie były trafne i bluza wpadła w moje ręce na pierwszy strzał.
Tym razem zrezygnowałem ze skrótu i pokulałem się powoli na wschód.
Trasę można opisać krótko.
Dziury, korki, korki, dziury, no i przed Krzeszowicami przepiękne widoki.
Jechałem przez Krzeszowice, ponieważ chciałem odwiedzić Gabę.
Niestety korki i dziury oraz dziury i korki urwały mi ponad godzinkę z planowanego czasu przyjazdu.
Do tego doszło zakończenie roku szkolnego i Gaba jako szczęśliwa posiadaczka( może niezbyt szczęśliwe słowo) trójki dzieci musiała się na tych zakończeniach stawić.
Jako ,że zaofiarowałem się , że MamusięJakubaJasiaiJerzyka podwiozę w miejsce zakończenia, mogliśmy sobie trochę pogadać.
No i pogadaliśmy.
Później pogadaliśmy jeszcze przed szkołą, ale w końcu z bólem serca trzeba było ruszać w dalszą drogę.
I znowu jakieś przeczucie kazało mi objechać Kraków górą, i to tak z 20-30 km górą.
Że dołem nie mogłem jechać poinformowali mnie znajomi, którzy tam utknęli.
Kiedy minąłem tablicę z napisem Kraków zadzwonił Jarek podążający też na Rzeźnika:
- Gdzie jesteś – zapytał
- W Krakowie – odpowiedziałem, bo co miałem innego odpowiedzieć , jak byłem w Krakowie
- To nie jedź dołem, bo utkniesz- poinformował mnie Jarek .
- To już wiem, dlatego jadę górą – odpowiedziałem, bo co miałem innego odpowiedzieć, jak jechałem górą.
Za pół godziny dzwoni Jarek i pyta:
- Gdzie jesteś ?
- W Krakowie.
Korek był ogromny, ale znosiłem to z dużą cierpliwością, tym bardziej, że co pewien czas samochody przyspieszały do 30km/godz i nadzieja rodziła się w sercu.
Po upływie następnych 90 minut dzwoni Jarek.
- Gdzie jesteś ?
- Jak to gdzie, w Krakowie!!! – odpowiadam chociaż spoglądając na plan miasta zauważyłem, że już niebawem(?) z niego wyjadę.
Po informacjach od znajomych, że wszystkie główne ciągi w kierunku Bieszczad są zakorkowane postanowiłem, że jak tylko wydostanę ze swojego KORASA, będę poruszał się tzw. kanałami.
Tak też zrobiłem i posiłkując się bardzo dokładną mapą i co pewien czas lokalną ludnością przedarłem się za Bochnię i stamtąd (dalej kanałami) przemieszałem się już dość sprawnie w kierunku Cisnej.
Za Niepołomicami rozłożył mnie na łopatki jeden gość.
Chciałem się zapytać, czy można przejechać przez Puszczę Niepołomicką( bo na mapie była droga).
Wysiadłem przed sklepem i zauważyłem lekko chwiejącego się na nogach pana.
Z braku innych osób podszedłem do niego z mapą i pytam.
- Przepraszam bardzo, czy tą drogą można przejechać do Mikluszowic?
- ??????? - pada wyczerpująca odpowiedź i już wiem , że od tego pana będzie trudno uzyskać informacje.
Próbuje jednak jeszcze raz.
- Znajdujemy się Woli Batorskiej, tak ?!
Kiwnięcie głową w górę i w dół wydawało się potwierdzać , że tak właśnie jest, przy czym facet cały czas zawzięcie przyglądał się mapie.
- No i właśnie chciałem się dowiedzieć , czy z Woli Batorskiej przejadę do Mikluszowic?!
- ?????? …….
Dałem za wygraną i chciałem się oddalić od gostka, lecz ten nie chciał puścić mapy, tylko wpatrywał się w nią z uporem maniaka.
- Dziękuję panu, pójdę zapytać do sklepu.
Nagle w twarzy mojego „rozmówcy” zaszła gwałtowna zmiana.
Zagościł na niej wyraz tryumfu.
Zmarszczki mu się wygładziły, oczy zrobiły wyraziste a jego wargi zaczęły się poruszać jakby chciał coś zaraz powiedzieć.
I rzeczywiście powiedział
Zaczął pukać energicznie palcem w mapę, i z jego ust wydobył się potok słów:
- Widzisz pan, widzisz. To niebieskie to WISŁA!!!
Powiedział to w taki sposób, jakby dokonał epokowego odkrycia
- To tu pan nie jedź. To niebieskie, no tu, widzisz to pan?! To Wisła jest. Tu pan nie skręcaj. W prawo pan musisz. W lewo nie. Przez Wisłę nie...
Tak mnie tym rozbawił, że już nie chciałem mu zabierać mapy.
Gadał tak jeszcze chwilę a już po minutce zaczęliśmy nawet rozmawiać.
Zacząłem więc jeszcze raz, tym razem przezornie wyciągając z jago rąk mapę.
- Czy jak pojadę za tym sklepem w prawo, koło tamtego krzyża, to dojadę do Mikluszowic?!
- Nie, panie, tam rogatki stoją. Szlabany pozakładali. Tam jest puszcza i tylko rowerem można.
- No i właśnie to chciałem wiedzieć. Dziękuję panu i do widzenia. I będę pamiętał, żeby w Nowym Brzesku przez Wisłę nie przejeżdżać.
Ot taka historyjka, ale wprawiła mnie w doskonały nastrój, który zresztą już był dobry , bo jazda przebiegała bez żadnych zakłóceń.
Co prawda momentami jechałem tak wąskimi drogami, że mieścił się tylko jeden samochód, ale, ja lubię takie drogi no i najważniejsze, że przesuwałem się sprawnie do przodu.
Kiedy dojechałem do Tylawy, - gdzie skręcałem w lewo na Komańczę - było już ciemno a w „nogach” miałem 500 km i 10 godz.
Do tego zachciało mi się spać.
Mam dwa sposoby na odsunięcie od siebie senności podczas jazdy za kierownicą :
1. Stanąć i 15 minut się zdrzemnąć
2. Przyspieszyć.
Jako ,że chęć spania nie była jeszcze tak silna wybrałem tę drugą opcję.
Ruch był znikomy.
Wyprzedziłem dwa samochody obładowane rowerami i tyle.
Kręta droga i dość szybka jazda(oczywiście dostosowana do warunków;) spowodowała, że mocno skupiony obudziłem się natychmiast no i poza tym do Cisnej dojechałem w mgnieniu oka.
Kiedy wysiadłem z samochodu powiedziałem sobie, że jutro kluczyki chowam głęboko w torbę i nie wsiadam do niego aż do wyjazdu.
Jeszcze nie wiedziałem jak bardzo się myliłem.
Przy moim lokum była jakaś biesiada, więc poszedłem i grzecznie się przywitałem.
Jakoś tak mam, że na 15-20 minut po wyjściu z samochodu, którym właśnie odbyłem długą podróż, fałdy w moim mózgu się prostują i konwersacja ze mną jest dość utrudniona.
Tak właśnie było w tym przypadku.
Podchodzę więc do nieznajomych zupełnie ludzi i mówię
- DzieńDobry, czy dobrze trafiłem?
Spojrzeli się po sobie , lekko uśmiechnęli i równie grzecznie odpowiedzieli zgodnym chórem:
- Dobrze.
- Aha – odpowiedziałem głupkowato załapując w końcu bezsensowność mojego pytania
Zreflektowałem się błyskawicznie i walę z grubej rury:
- A czy to numer 109?
- Tak, 109 – pada odpowiedź od wyraźnie rozbawionych biesiadników.
- Aha - No i znowu zastój .
Skupiam się i mówię.
Ja Radek Ertel nazywam się i właśnie przyjechałem.
- A ja Edek Kowalski i też przyjechałem z tym, że dwa dni temu – odpowiada mi jeden z gości z trudem hamując śmiech.
W końcu jednak zlitowali się nade mną i poinformowali , że właścicielka jest w domu.
Rozpakowałem się i jako ,że była jeszcze młoda godzina ( coś koło 23.00) ruszyłem w poszukiwaniu czegoś o czym od dłuższego czasu marzyłem.
Na szczęście już po 100 metrach natrafiłem na uroczą knajpkę i uroczego jej właściciela, który postanowił, że nie zamknie jeszcze i w spokoju mogę napić się chłodnego, złocistego, aromatycznego PIWA.
Z namaszczeniem uniosłem szklanicę, wyszedłem na zewnątrz, usiadłem na ławeczce i kołysząc się delikatnie oraz rozkoszując błogą ciszą, zanurzyłem usta w białej , delikatnej piance, a po chwili w zimnym, orzeźwiającym napoju.....
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Truskawa (2011-06-30,13:19): Pisz bo dobrze się czyta. :) Marysieńka (2011-06-30,13:26): Dawaj, dawaj Raduś dalszy ciąg opowieści...Jak zwykle łezki mi ze śmiechu "lecą":)) dario_7 (2011-06-30,13:41): Radziu, od dzisiaj stosuję Ciebie na ćwiczenie mięśni brzucha! :))) Jak tak dalej pójdzie, to po tym 15stronicowymowpisieosprawachwszelakichzbiegiemrzeźnikazwiązanych będę miał sześciopak, że mucha nie siada!!! ;))) tdrapella (2011-06-30,14:30): Dawaj dalej!!! :))) mamusiajakubaijasia (2011-06-30,14:33): A ja Gaba Kucharska się nazywam i właśnie siedzę :))))) Kedar Letre (2011-06-30,19:39): Dalej już tak zabawnie nie będzie, bo....Rzeźnik się rozpocznie. Z drugiej jednak strony, to dopiero środa się skończyła:)) zapomniałem dodać ,że wylądowałem jeszcze u Haczyków,którzy w międzyczasie nadjechali z Jaśkiem i Maciejem. nata75 (2011-06-30,20:13): czekam na dalszy ciąg ;)))
AgaR. (2011-07-01,09:59): Leżę i kwiczę :)))) Ja chcę jeszcze!!!! Weź wolne w pracy i pisz chłopaku!!!! ewulka (2011-07-01,10:15): Czekamy na dalszy ciąg Radzeczku. adamus (2011-07-01,10:47): Rok temu byłeś z pierwszą żoną... A teraz z którą żoną biegniesz przez życie? :)) jacdzi (2011-07-02,08:18): Napięcie rosło z każda linijka, nawet powstrzymalem się przed pytaniem o historie bieg we z kolejnymi żonami, Cisną została osiągnięte samochodem i...koniec! Tak nie wolno! To mobbing! Bierz się za pisanie! ikusia (2011-07-04,13:35): oj Radziu Radziu i jak tu Cię nie uwielbiać ;) Chyba nie ma na świecie osoby, która nielubiłaby Cię czytać :) Kedar Letre (2011-07-04,20:20): Pogoda jest u nas dobra , to i pisać nie ma kiedy :)) renia_42195 (2012-07-16,21:51): Fantastycznie napisane :)))
|