2016-01-18
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Osiemnasty z czterdziestu – Ryszard. Wszystkie Ryśki to porządne chłopy! (czytano: 1455 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://lilkapomaga.pl/zbiorka/kubus-poblocki-10-letni-bohater/
Mróz wcale nie był dokuczliwy, choć przez kilka dni pogodynki i pogodynkowie donosili o nadchodzącym weekendowym ochłodzeniu. Trudno odnosić się z powaga do tego co słyszy się w tych zapowiedziach – wystarczy kilka stopni poniżej zera, a z ekranów płyną ostrzeżenia, niemalże jak o kataklizmie. “Uspokój się i oddychaj. Oddychaj głęboko i miarowo, i nie wyrywaj do przodu na pierwszym okrążeniu, bo drugie znów będziesz musiał pokonać Galloway’em” – powtarzałem sobie w myślach jadąc rano na start trzeciego maratonu tej edycji Warta Challenge do podpoznańskiego Biedruska. Jechałem sam, bo rodzinny support rozpoczął właśnie zimowe ferie i – jak się dowiedziałem po powrocie – zwlókł się z łóżka mniej więcej w tym samym czasie, kiedy przekraczałem linie mety.
Warta Challenge 2015/16, Bieg #3 – 4:21:31
Wstałem z łóżka bez entuzjazmu. Spakowałem się w ciszy i wyruszyłem realizować kolejny punkcik z przedsięwziętego planu. O czym myślę kiedy przychodzi mi wybierać pomiędzy ciepłą kołderką a kilkoma godzinami na mrozie, gdzie pot i krew niekiedy, gdzie skurcz i ból, i bul bul bul? Chyba o tym, ze niczego nie dostaje się za darmo i że jak się chce realizować marzenia, to trzeba… i tyle. No i oczywiście, ze “to” kiedyś się zwróci, odpłaci się nie tylko bólem w krzyżu. Mógłbym się rozwlec w tym temacie i może nie byłoby to nawet strasznie nudne, ale o wiele ciekawsze będzie z pewnością to, że te poranne dylematy okazały się prorocze.
Już na poprzedniej “Warcie” miałem okazję biec w jego towarzystwie, kilka razy mijaliśmy się i w zasadzie cala trasę pokonaliśmy w tym samym czasie. Teraz było podobnie. Wiedząc , że mogę liczyć na jego towarzystwo na wyjątkowo trudnej, oblodzonej trasie już przed startem zająłem miejsce w jego pobliżu. Nie chciałem być zbyt natarczywy, ale ciekawił mnie niesamowicie – szalenie empatyczny, otoczony grupa roześmianych przyjaciół sprawiał wrażenie “człowieka – magnesu” (to takie na poczekaniu wynalezione określenie dla istoty, która jest zaprzeczeniem “człowieka – wampira”, w którego towarzystwie po pięciu minutach niczego i nic się nie chce). Musiał skrywać jakąś tajemnicę – podejrzewałem. Co więcej, był dla mnie idealnym kandydatem do odpowiedzi na “o czym myśli, kiedy biegnie?” i “dokąd biegnie?” Ze względu na jego wiek bylem pewien, że zaczął biegać może chwile po tym, jak ja przyszedłem na świat. Zastanawiałem się, czy moje tematy nie będą dla niego za banalne, czy nie spławi mnie prostą odpowiedzią i nie zaniecha dalszych rozmów ze względu na trudność w mówieniu w trakcie biegania… Nie zaniechał.
Przy okazji miałem dowiedzieć się dlaczego cykl biegów po krzakach, którym daleko do lasów, w których zwykłem trenować nazywa się “challenge”. Dziewięćdziesiąt procent trasy, a może nawet więcej, pokryte było lodem. Pojęcie “oblodzenia” byłoby niedoszacowaniem warunków, które czekały na biegaczo-ślizgaczy trzeciej edycji. Skorzystali na tym ci, którzy maja opracowane skuteczne techniki biegania po zmarzlinie lub ci, którzy zaopatrzyli się w sprytne nakładki na buty. Posiadałem uproszczoną wersję nakładanych kolców, które umieszczone były tylko pod śródstopiem. Powodowało to uciekanie pięty i niekiedy poważnie najadałem się strachu. Przy takim przypadkowym poślizgu blokował się cały układ motoryczny, przez co bieg skończyłem z bólem mięśni, o których istnieniu nie miałem zielonego pojęcia. Nie polecam takich doświadczeń nikomu, ale sobie pewnie ich nie odmówię i pojadę na czwarty bieg za miesiąc. Tym uważniej stawiam stopy, czym bliżej do sezonu biegowego. Biegnąc Warte Challenge #3 osiągnąłem maratoński wiek dojrzałości (osiemnasty klasyk zaliczony) i…
…i okazało się, że biegam dobre siedem lat dłużej niż mój rozmówca. Nie powiem, że mnie to nie zaskoczyło. Trudno ocenia się wiek człowieka, który biega konkretne dystanse w konkretnym tempie, jest szczupły i uśmiech nie schodzi mu z twarzy, ale byłem pewien, ze osiemnastkę ukończył już jakiś czas temu. Ja biegam od początku millennium, wiec on raptem dziewiąty rok… Tym większe było moje zaskoczenie, gdy powiedział, że to jego siedemdziesiąty maraton… Nie bylem w stanie tego skomentować, poddałem się rytmicznemu szuraniu po lodzie i słuchaniu tego, co on ma do powiedzenia o bieganiu. A miał sporo.
Dziewięć lat temu uległ poważnemu poparzeniu. Bardzo poważnemu. Na jego twarzy nie ma po tej tragedii najmniejszych śladów, a może ja ich nie zauważyłem, bo nie jest on nic a nic podobny do Charlize Theron, jedynej kobiety, o którą poważnie zazdrosna jest Najlepsza-z-Żon. Twierdził, że poparzenia widoczne są na jego nogach, którym nie przyglądałem się z tych samych co wyżej powodów… oczywiście, że miał długie portki.
Pewnego feralnego dnia wykonując domowe prace zauważył, że zgasł gaz pod garnkiem, w którym gotował grzyby. “Wiesz, ja prawie nie mam węchu – powiedział – nic nie czułem. Skoro płomień zgasł, to chciałem go na nowo odpalić”. I odpalił razem z sześćdziesięcioma procentami samego siebie. “Po wypadku miałem wybór – mówił na kolejnym kilometrze. – Załamać się, albo przekuć tę tragedię w silną motywację”. Nigdy nie był ze sportem na bakier, ale postanowił, że to bieganie – pewnie przez swoją najprostszą formę – będzie tym, co pozwoli mu się odradzać silniejszym. Nie wiem, nie dopytywałem. Wolę, gdy ludzie sami mówią, gdy historie ich życia płyną takimi, jakimi chcą je opowiadać.
Przebiegł maraton. Zaczął zastanawiać się co będzie dalej. Myślał o przesunięciu granic czasu i dystansu. Skoro w zasadzie dwie imprezy terenowe biegł ze mną krok w krok, to maraton w warunkach miejskich pokonuje pewnie też w okolicy trzech godzin i dwudziestu minut z groszami. Najdłuższym zaś i najwyższym biegowym osiągnięciem był Bieg Siedmiu Szczytów, wiodący na dystansie dwustu czterdziestu kilometrów miedzy innymi przez Śnieżnik … “Ja cały czas mam ten sam problem – powiedział coś, co bardzo mnie ucieszyło. – Na początku zawsze lecę jak szalony, a później zwalniam, bo się męczę”. Zupełnie nie potrafi biegać maratonów. Zupełnie! “Mam taka radość z biegania, że nie potrafię tego opanować” – dokończył.
Ze względu na różnicę w wieku zwracałem się do niego per "pan” na co zareagował: “Rysiu jestem. Tutaj wszyscy jesteśmy maratończykami, wiec mów mi po imieniu”. Będę, bo to wielki zaszczyt mieć takich przyjaciół jak Rysiu Bronowicki.
P.S. Ponownie zamieściłem link do strony Kubusia Pobłockiego, który dzielnie się rehabilituje - sprawdźcie informacje jak można mu pomóc. Dzielny z niego Maratończyk!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |