2015-07-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 110 kilo wątpliwości.... (czytano: 1456 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.vegerunners.pl/2015/04/biegowe-pulp-fiction/
Bodaj pod koniec zeszłego roku Łukasz wysłał mi mail z pytaniem: a co gdyby tak wystartować wreszcie w klasycznym ultra? Wrzucił do tego maila link do strony Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich. K-B-L. Dystans 110km...
110km po górach ??!! Zwariował!!! To był pierwszy instynktowny odruch, który szarpnął cały umysł i ciało. Po chwili jednak gdzieś w zakamarkach głowy młoteczek odpowiedzialny za "przeżywanie przygód" walnął w odpowiednie kowadełko i klapka zapadła. Dobra, lecimy - poszło! Po kilku udanych wspólnych startach z Łukaszem w sezonie 2014 automatycznie w głowie wizualizował mi się kolejny, ciekawy start gdyż na zupełnie dla nas obcym dystansie. Zgłoszeni do startu i opłaceni czekaliśmy nie do końca cierpliwie na lipiec 2015.
Rok 2015 zaczął się nieciekawie. Najpierw nie do końca udany drużynowy start w "Zamieci" (poprzedni wpis). Kolejnym był, wręcz ogarnięty jakimś fatum start w Sztafecie Górskiej 12:12 w Brennej *. Koniec marca przyniósł wiadomość, której nie chce usłyszeć żaden biegacz: kontuzja. I tak w walce z kontuzją upłynęły sobie blisko trzy miesiące. Trzy miesiące bez treningów. Kiedy wreszcie kontuzje udało się wyprowadzić była połowa czerwca... Miesiąc. 30 dni by przygotować się do dystansu, którego nigdy nie biegłem. Ba! Nawet nie przeszedłem. Dystansu równego drodze z Kielc do Krakowa, którą to ostatnio dane mi było pokonywać dosyć często zatem dokładnie znałem tę odległość. W głowie na samą myśl robiło się nie wesoło... Młoteczek od przygód jednak nie przestawał tłuc w swoje kowadełko i coś wewnątrz podpowiadało by jednak walczyć...
W autobusie, który ma nas zawieźć z Lądka Zdroju do Kudowej Zdrój gdzie znajduje się linia startu panuje duchota... Cała nasza trójka, tak trójka bo w międzyczasie do naszej ekipy dołączył Adam, nasz naczelny ultras w klubie Vege Runners. Zatem cała nasz trójka niecierpliwie oczekuje na odjazd. Wcześniej ustalamy taktykę biegu. Decydujemy się biec wspólnie od początku do końca. To w zasadzie najrozsądniejsze rozwiązanie gdyż ja oraz Łukasz z racji na brak doświadczenia mamy tendencje do przyspieszania. Adam ma być naszym "hamującym" oraz głosem rozsądku i mentorem biegowym na tej trasie :) . Ruszamy. Przed nami około 40 minut jazdy. W głowie mam mętlik. Cały czas zastanawiam się jak to będzie. Brak wybiegań, długa przerwa w treningach i ten dystans... Do tego zaczyna boleć mnie głowa. Po raz kolejny upewniam się czy mam ze sobą środki przeciwbólowe. Perspektywa biegu z bólem głowy dodatkowo podrażnia i tak już skołatane nerwy..
10.. 9... 8... ..2.. 1... Start! Ruszamy spokojnie. Temperatura przyjemna, widno, zielono w około, tempo komfortowe.. Czego chcieć więcej. Trasa oznakowana jest idealnie, tego się w sumie nie spodziewaliśmy. Bardzo miłe zaskoczenie. Znaki namalowane na ziemi, taśmy i tabliczki rozwieszone w newralgicznych punktach trasy dają niesamowity komfort zajęcia się tylko istotą tego wydarzenia czyli bieganiem. Niestety pomimo tak świetnie oznakowanej trasy, kompletnie rozluźnieni i pochłonięci dyskusją w pewnym momencie na chwile zbaczamy ze szlaku :). Na szczęście szybko się orientujemy i nadrabiamy może 800m.. Po tym fakcie już bardziej koncentrujemy się na obserwacji znaków. Powoli pochłaniamy kilometry. Gdy docieramy do Szczelińca czeka na nas przyjemna niespodzianka. Trasa biegnie ścieżką turystyczną prowadząca przez labirynt skalny. Na dokładkę organizator cały ten odcinek podświetlił małymi lampkami. Klimat niesamowity. Wkręcam się jak w film... Na punktach popasu też zastajemy fajną atmosferę. Wolontariusze uwijają się jak w ukropie, chętnie napełniają bukłaki, podają co potrzeba. W takiej przyjemnej atmosferze i bardzo przyjaznej nocnej pogodzie, po około dwunastu godzinach docieramy do 73 kilometra. To tutaj, w miejscowości Bardo organizator przewidział jedyny na naszej trasie punkt przepaku. Postanawiamy zrobić tutaj ciut dłuższą niż normalnie przerwę. Pozwala nam ona na przebranie skarpet, wytalkowanie stóp i ubranie lżejszych koszulek. Zjadamy też większy posiłek w postaci ryżu z bakaliami do tego herbata, kilka owoców... Tak oporządzeni i najedzeni ruszamy w dalszą trasę. Ciągle nie do końca świadomi co nas czeka... Pierwszym poważnym czynnikiem utrudniającym nam dalszą walkę jest pogoda. Żar leje się z nieba okropny. Na szczęście organizator przewidział to i na tym odcinku trasy punkty żywieniowe są rozmieszczone co około 12 kilometrów. I znów nieocenieni wolontariusze przychodzą z pomocą. Chętnie uzupełniają płyny w bukłakach, podają owoce i polewają wodą. Kolejnym czynnikiem dającym się we znaki jest profil trasy. Długie podbiegi zaczynają mocno dokuczać. Pojawiające się tuż po nich kamieniste, pełne korzeni i dość strome zbiegi są jeszcze bardziej męczące. Nogi są już na tyle zmęczone, że kontrolowanie szybkiego zbiegu jest raczej niewykonalne. Natomiast hamowanie powoduje, że "czwórki" zaczynają palić żywym ogniem. Przysłowiowym gwoździem do trumny staje sie podbieg na ostatnim 12sto kilometrowym odcinku. Otóż na profilu wyrysowanym w informatorze jak i na numerach startowych wynika, że jest to jedna z niższych górek tego biegu. W rzeczywistości okazuje się drugim co do wysokości wzniesieniem na trasie. Lecą najgorsze przekleństwa i morale zaczyna lekko klękać. Z pomocą przychodzą zawodnicy biegnący półmaraton. Ich trasa pokrywa się z naszą. Kojąco działają ich pozdrowienia a wyrazy szacunku mile łechcą ego... :) . Osiągamy wreszcie krytyczny punkt wzniesienia i zaczyna się długi na szczęście nie bardzo stromy zbieg. Nie jest lekko. W nogach czujemy już kilometry i każdy krok boli. Na trasie pojawiają się kibice i ich sprzeczne informacje co do odległości do mety nie dodają animuszu. Słowa: już niedaleko, zaraz będzie tablica, już widać metę powodują, że zgrzytamy zębami :)
Wreszcie jest! Słyszymy i widzimy już okolice mety. Szybko wyciągamy klubową flagę i nadziewamy ją na kij biegowy. Nagle uwalnia się nie wiedzieć gdzie zmagazynowana energia. Biegniemy dość żwawym krokiem. Schodki, jeszcze jedna prosta i meta... Tak, zrobione! Udało się. Nie obchodzi mnie czas, miejsce i te wszystkie rzeczy, które zwykle chce się wiedzieć po ukończeniu biegu. Niesamowita radość i ulga... Mentalne szaleństwo. Pomimo zmęczenia czuję się wspaniale. Medal, zdjęcie i pomalutku, ostrożnym krokiem udajemy się do pensjonatu...
Podsumowując ten bieg muszę przyznać, że nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Pomimo upału, długości trasy oraz brakach w przygotowaniu biegło mi się relatywnie całkiem nieźle. Nie odczułem na trasie żadnego większego kryzysu. Mimo zmęczenia ani raz nie przeszła mi przez głowę myśl o rezygnacji. Na pewno duży wpływ miała na to obecność kolegów oraz doświadczenie Adama. Tutaj wielkie podziękowania dla niego za przygotowanie mentalne jak i wsparcie na trasie. Bez niego najprawdopodobniej skończyło by się co najmniej dużo boleśniej o ile nie porażką. Wielkie dzięki dla Łukasza za wspólny fajny start oraz namówienie mnie do tego "szaleństwa". Wielkie podziękowania dla wolontariuszy, którzy spisali się na medal i organizatora. No może z małym prztyczkiem w nos za tą ostatnią górkę :). Gratulacje, podziękowania i pozdrowienia dla Andrzeja , Słonika i wszystkich "vegusów", których było nam dane spotkać podczas festiwalu.
Kiedy wracałem do domu w myślach zadawałem sobie pytanie: "czujesz się ultrasem?". No na pewno nie, jednak coś mi mówi, że jest to początek nowej przygody. A jak to będzie? Czas jak zwykle zweryfikuje ;).
Foto: Albert Marczak
*) Nasz start w Brennej opisuje Adam w swojej relacji, która znajduje się w dodatkowym linku na początku wpisu.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Piotr Fitek (2015-07-22,07:59): Konrad, gratulacje. Biorąc pod uwagę opisane okoliczności, to co zrobiłeś, to mega wyczyn. Udanego dochodzenia do siebie i odpoczynku :) Gratulacje dla Adama za wspieranie Was i dla Wszystkich Vege :) Peepuck (2015-07-22,08:21): Dziękuje. W zasadzie już doszedłem do siebie :) Wczoraj zrobiłem lekki roztrucht. Jest dobrze :) adamweak (2015-07-22,14:27): Trochę Konrad przecenia rolę mojej osoby, poza początkiem, kiedy musiałem ich hamować, chłopcy świetnie sobie radzili. Co do regeneracji, co racja, to racja, nie ma co przesadzać, wczoraj wieczorkiem piąteczka zaliczona;) Peepuck (2015-07-22,18:35): Adam natomiast zbyt bagatelizuje swoją rolę w naszym debiucie... :) Peepuck (2015-07-28,06:58): Dzięki ;)
|